Wileński Sąd Okręgowy uznał Genadija Stasiulewicza za winnego zabójstwa brata Józefa podczas sporu o miedzę i skazał go na 13 lat pozbawienia wolności. Wyrok nie jest prawomocnym. Toteż z sali rozpraw zabójca wrócił do domu. Ma teraz 20 dni na złożenie apelacji.
Rodzina zamordowanego oraz Władysław Stasiulewicz, trzeci z braci, są w szoku. Wierzyli, że zapadnie wyrok skazujący, ale też, że skazany zostanie pozbawiony wolności. Od czasu zabójstwa w listopadzie 2007 roku do wczorajszego wyroku, Genadij, jako podejrzany o zabójstwo, cały czas przebywał na wolności. Wobec niego był wprawdzie zastosowany środek prewencyjny — areszt domowy, lecz mężczyzna często przebywał poza domem, gdyż sąd pozwolił podejrzanemu prowadzić działalność gospodarczą, dlatego często przebywał w mieście.
— Pewnego razu spotkałam go w sklepie na zakupach. Gdy przechodził obok, to stałam jak sparaliżowana. Bałam się. Innym razem rozminęliśmy się na ulicy — opowiadała nam przed rokiem Stanisława Stasiulewicz, wdowa po zamordowanym Józefie. Rodzina zamordowanego obawiała się za swoje życie, dlatego też domagała się osadzenia podejrzanego wtedy Genadija w areszcie śledczym. Jednak sąd był innego zdania. Teraz kolejne miesięcy będą żyli w strachu, zanim zakończy się proces apelacyjny i zapadnie ostateczny wyrok w sprawie bratobójstwa w Landwarowie.
Jak już pisaliśmy, do przestępstwa doszło 9 listopada 2007 roku. Był to tragiczny finał sporu o ziemię między braćmi, który zaczął się o wiele wcześniej.
— Gdy w 1998 roku mama sporządziła darowiznę. Podzieliła ziemię między nami — trzema braćmi. Każdemu po równo po 2 hektary — wspomina Władysław Stasiulewicz.
Ziemia dziś zbroczona krwią bratobójstwa leży nad brzegiem jednego z jezior w malowniczej scenerii lasu w rejonie trockim. Działki wokół jeziora tradycyjnie znaczą tu kopce i tabliczki z ostrzeżeniem „własność prywatna”. Tylko ziemię braci Stasiulewiczów znaczą jeszcze znicze. To właśnie tu doszło feralnego 9 listopada do tragedii bratobójstwa.
Jak opowiedział nam Władysław Stasiulewicz, Genadij miał żal, że matka podzieliła ziemię między braćmi po równo. Próbował więc poszerzyć swoją parcelę, zajmując ziemię braci. Pewnego razu, gdy Józef i Władysław przyszli porozmawiać z nim, żeby nie zajmował ich ziemi, Genadij zaatakował braci siekierą. Wtedy też zranił Józefa. Celował siekierą w głowę, ale Józef zasłonił się ręka, więc został zraniony w twarz i dłoń. Było to miesiąc przed zabójstwem. Bracia postanowili bowiem powołać komisję mierniczych, którzy mieliby wyznaczyć granice działek.
Gdy 9 listopada przyjechała komisja, Józef i Władysław byli na miejscu. Genadij nie pojawił się, chociaż również dla niego było wysłane powiadomienia. Przyjechał, gdy komisja skończyła pracę i odjechała.
— Józef udeptywał kopiec, a ja stałem w pobliżu. Zobaczyłem jego samochód. Przyjechał i podszedł do mnie. Wyciągnął coś z kieszeni. Najpierw myślałem, że trzyma w ręku telefon komórkowy, gdy przystawił mi to do piersi i zapytał: „No co?”. Zobaczyłem, że to pistolet. Zawołałem, do Józka: „Ma pistolet!”. Lecz on nie zdążył nawet odwrócić się. Gdy padły strzały, zacząłem uciekać przez las na przełaj. Słyszałem jeszcze jeden lub dwa strzały. Nie wiem, dlaczego mnie kule nie trafiły. Zresztą nie wiem, jak potrafiłem biec. Zatrzymałem się dopiero za lasem — opowiedział nam tamto zdarzenie Władysław.
Genadij w sądzie próbował udowodnić, że zarówno incydent z siekierą, jak też zastrzelenie brata było wyłącznie obroną własną przed braćmi, którzy sami chcieli go pozbawić życia.
Zeznania świadków oraz ekspertyza balistyczna, jak też z miejsca wypadku oraz opinie biegłych wyeliminowały jednak wersję obrony oskarżonego o zabójstwa. Toteż sąd uznał, że Genadij jest winien zarówno w sprawie zamachu z siekierą na życie brata 6 października 2007 roku, jak też w zabójstwie brata 9 listopada i skazał oskarżonego na 13 lat więzienia. Zabójca będzie musiał też zapłacić koszta procesowe oraz odszkodowanie za straty materialne i moralne poniesione przez rodzinę zamordowanego, oraz brata Władysława. W sumie prawie 340 tys. litów.
Wyrok nie jest prawomocny i może być zaskarżony w trybie apelacyjnym. Nie wiadomo na pewno, czy strony odwołają się od wyroku, gdyż skazany w sprawie bratobójstwa nie zechciał rozmawiać z dziennikarzami, zaś poszkodowani nie mogli rozmawiać.
— Na razie nie mogę pozbierać się z myślami — tylko tyle potrafiła powiedzieć nam Stanisława Stasiulewicz, wdowa po Józefie.