
Strona rządowa w sporze z lokalnymi samorządami o podwójne nazwy ulic na Wileńszczyźnie posługuje się jedynym argumentem, że ustawa o języku państwowym stwierdza, że nazwy ulic muszą być po litewsku.
I dodaje przy tym często słowo „wyłącznie”, aczkolwiek, jak już niejednokrotnie podkreślała strona broniąca się, czyli samorządy, w ustawie nie ma imperatywnego określenia „wyłącznie”. Toteż z logiki wynika, że w miejscowościach, zwarcie zamieszkiwanych przez polską mniejszość, obok litewskiej nazwy ulicy może być też jej polski odpowiednik.
Zwłaszcza, że na takie rozwiązanie pozwalała obowiązująca do 2010 roku ustawa o mniejszościach narodowych. Politycy polskiej mniejszości przekonują, że właśnie na podstawie regulacji prawnych tej ustawy mieszkańcy Wileńszczyzny zamieszczali na swoich domach tablice z polskimi nazwami ulic.
Spór o tablice trafił w końcu do sądu. Sądy, jak to ślepa ich patronka nakazuje, ślepo też zastosowali literę prawną i nakazali władzom samorządowym pozdejmować polskie tablice.
Te, jako posłuszne wobec prawa, pozdejmowały, ale tylko tam, gdzie przysłowiowa ręka samorządowca mogła sięgnąć. A więc tablice zniknęły z budynków publicznych i należących prawem własnościowym do samorządów i ich spółek i instytucji. Tablice pozostały na domach prywatnych, bo jak tłumaczą przedstawiciele władz samorządowych — teren prywatny jest i bez nakazu sądu nic zrobić nie można. Tymczasem litewska Temida okazała się nie tylko ślepa, ale i głucha, bo sądy o żadnym nakazie słyszeć nie chcą i domagają się od dyrektorów administracji samorządów rejonów wileńskiego i solecznickiego, żeby pousuwali z domów prywatnych polskie tablice.

Polskie nazwy ulic na prywatnych domach na razie skutecznie bronią się przed rządową krucjatą przeciwko polskim napisom Fot. Marian Paluszkiewicz
Na dodatek rodzima Temida okazała się jeszcze i niema, bo na zapytanie dyrektorów administracji, na podstawie jakiej regulacji prawnej mają wejść na teren prywatny i zabrać osobie prywatnej jej własność prywatną, czyli polską tablicę, sąd dotychczas nie odpowiedział.
Tymczasem na kompromisowe rozwiązanie sporu o polskie tablice (przynajmniej do pojawienia się nowej ustawy o mniejszościach narodowych) nadzieje daje oddolna inicjatywa mieszkańców Wileńszczyzny. Polska lokalna mądrość ludowa okazała się, zresztą jak zawsze, roztropniejsza od głów rządowych oraz niegdyś zdobionych perukami z lokami, czyli sądowych.
Z propozycją rozwiązania na zasadzie „domy nasze — ulice wasze” wyszli mieszkańcy gminy szaternickiej w rejonie wileńskim. W ubiegłym roku pojawiły się tu tablice z litewskimi nazwami ulic — jak to ustawa nakazuje — ale nie na domach, lecz na słupach drogowych stojących przy skrzyżowaniu ulic. Jak wyjaśnia nam starosta gminy Wiesław Starykowicz, takie rozwiązanie miało przede wszystkim cel praktyczny, bo w wiejskich miejscowościach, gdy ulicami często są polne drogi prowadzące do poszczególnych wsi, nie ma możliwości zawiesić tablicy na ścianie pierwszego domu na początku ulicy, bo ten pierwszy dom może znajdować się nawet kilkaset metrów dalej.
— Nasze zastosowanie ma przede wszystkim charakter informacyjny — mówi nam starosta. Dodaje też, że podejmując takie ustalenia wspólnoty lokalne liczyły też na rozładowanie napięcia wokół dwujęzycznych tablic.
— I wydaje się, że sytuacja nieco się uspokoiła, chociaż wciąż trwają sprawy sądowe wszczęte przed laty — mówi Starykowicz.

Decyzję o nowym, a raczej dodatkowym oznakowaniu ulic podjęła w ubiegłym roku gminna Rada Wspólnot Lokalnych. Na realizację pomysłu przeznaczyła ona środki z rządowego funduszu na działalność wspólnot lokalnych.
— W ubiegłym roku zawiesiliśmy ponad 50 takich tablic. Również w tym roku pojawi się kolejnych 50 — informuje starosta.
Szaternickie rozwiązanie okazało się też bardzo praktycznym. Toteż pomysł podchwyciły inne gminy i nowe tablice z nazwami ulic pojawiły się już w gminie rudomińskiej i awiżeńskiej. Podobne rozwiązanie zamierza wprowadzić u siebie w tym roku gmina kowalczucka oraz inne.
Podobne też rozwiązanie planował wprowadzić poprzedni rząd Andriusa Kubiliusa. Oznakowanie ulic na słupach drogowych, a nie na domach, często prywatnych, rządowi proponowała grupa robocza. Inicjatywa pojawiła się na szczycie sporu strony rządowej z samorządami Wileńszczyzny o polskie tablice. Pomysł jednak upadł z powodu braku środków na jego realizację.
A szkoda, bo ogólnokrajowa reglamentacja prawna szaternickiego pomysłu zapewniłaby transparentność adresową w całym kraju, jak też mogłaby być finansowana z budżetu państwa, a nie kosztem wyrzeczeń potrzeb wspólnot lokalnych. W sporze o podwójne tablice takie rozwiązanie mogłoby być też kompromisowym, oczywiście, o ile w tym sporze stronie rządowej w ogóle kompromis ten jest potrzebny.