
Jadąc do pracy i nasłuchując dolatujących z radia wiadomości, uzmysłowiłam sobie, w jak ciekawym kraju mieszkamy, a zwłaszcza jak skrajnie zróżnicowane są nastroje społeczeństwa.
Zostawię dociekania na temat przyczyn takiego stanu rzeczy na potem, a teraz przejdę ad rem. Cóż w przestrzeni informacyjnej piszczy?
Jak podają środki masowego przekazu, w sobotę w Kownie na Moście Aleksotas farbami zostały wymalowane dwie swastyki. Nic to, że za rozpowszechnianie i demonstrowanie symboli nazistowskich lub komunistycznych według Kodeksu Naruszeń Prawa Administracyjnego grozi kara od 500 do 1 000 litów — od czasu do czasu za cichym przyzwoleniem władz takie wybryki się notorycznie powtarzają — a to „sowiecki halloween” w wileńskim barze, a to napis „Polacy won” przy płycie marszałka Piłsudskiego na Rossie, a to przemarsz „patriotycznie nastawionej” młodzieży z hasłami „Litwa dla Litwinów”.
Nic nie słychać natomiast o ukaranych chociażby minimalną grzywną za demonstrowanie swych faszystowskich poglądów (swoją drogą to dziwne, że grzywna za używanie symboli faszystowskich jest porównywalna do grzywny za wywieszenie tabliczki z polską nazwą ulicy).
Dalej — więcej. Informacja o przykrym incydencie w Solecznikach. Wywieszenie flagi w Dniu Żałoby i Nadziei z żałobną czernią rajstop zakrawa na niesmaczną (bezmyślną?) kpinę z tragicznych kart historii. Co prawda, w tym przypadku nie było miejsca na tolerancję i kara była natychmiastowa — kierowniczka sklepu została zwolniona z pracy.
Przypadki negatywnych informacji można mnożyć w nieskończoność, ale aż dziw, że w tym hałasie informacyjnym znalazło się miejsce dla pozytywnych wiadomości. Co prawda, bardzo rzadkich i nieśmiałych. W niedzielę przy wileńskim Placu Katedralnym odbyło się święto rodzin tradycyjnych (!) pt. „Obronimy rodzinę — zachowamy Litwę”, które przerodziło się w wiec w obronie tradycyjnych wartości chrześcijańskich i tradycyjnej rodziny. Mówcy krytykowali władzę za sprzeniewierzanie się wartościom, za próby przekształcenia „życia amoralnego w znak postępu”.
W sobotnim wydaniu „Lietuvos rytas” — rozsądny głos w sprawie stosunków polsko-litewskich i polskich tabliczek. Tomas Venclova, z okazji nadania mu miana honorowego obywatela Wilna, uważa, że strach przed innymi językami i narodami nie przystoi dla Wilna, które przez stulecia spijało kulturę europejską. „Śmiesznie wygląda walka tzw. narodowych polityków i działaczy społecznych z językiem polskim i podwójnym nazewnictwem miejscowości, których żąda mniejszość polska.
Język polski, podobnie jak inne języki, miał i będzie mieć w Wilnie własne miejsce. Wilno jest dla mnie osią świata, a świat jest przecież wielonarodowościowy i wielokulturowy” — powiedział pisarz, intelektualista, prof. Uniwersytetu w Yale. „Dla mnie strach przed językiem polskim, rosyjskim, angielskim pachnie ciemnogrodem. Są przecież europejskie zasady, które reglamentują te rzeczy (…). Jeżeli obok Šalčininkai napiszemy Soleczniki — język litewski nie będzie zniekształcony czy poniżony, gdyż przecież nazwa Šalčininkai nigdzie nie zginie, będzie tylko uzupełniona innym imieniem, również posiadającym swoją tradycję. Nie wyobrażam sobie, jak wilnianin, niezależnie od narodowości, może się bać lub nienawidzić język polski”.
Cieszy, że w tym paranoidalnym natłoku informacyjnym jest jeszcze miejsce na normalność. Oby więcej dobrych wiadomości.