
Wczoraj, 3 października, do dymisji podał się przewodniczący Sejmu, laburzysta (Partia Pracy — PP) Vydas Gedvilas oraz pierwszy wiceprzewodniczący Vytautas Gapšys, również laburzysta.
O ile dymisja Gapšysa, uwikłanego w proces sądowy ws. podwójnej księgowości w partii była krokiem oczekiwanym przez partnerów koalicyjnych i wymuszanym przez opozycję, o tyle rezygnacja ze stanowiska Gedvilasa była zaskoczeniem dla wszystkich.
Partnerzy koalicyjni obawiali się, że dymisja przedstawicieli laburzystów może wywołać upadek koalicji i kryzys rządowy.
Jednak po porannym spotkaniu premiera Algirdasa Butkevičiusa z kierownictwem Partii Pracy obaw tych nie pozostało.
Założyciel i nieformalny szef laburzystów, poseł Wiktor Uspaskich, zapewnił premiera, że PP nie wycofuje się z koalicji, a zmiany na stanowiskach sejmowych są podyktowane wewnętrzną sytuacją w partii.
A ta jest skomplikowana, ponieważ nie tylko Gapšys, do wczoraj też oficjalny prezes partii, ale też Uspaskich oraz posłanka Vonžutaitė są zamieszani w aferę finansową w partii. Co więcej, są skazani w tej sprawie przez sąd pierwszej instancji na kary pozbawienia wolności (Uspaskich, Vonžutaitė) lub na karę grzywny (Gapšys).
Choć skazani laburzyści twierdzą, że są niewinni i próbują dowodzić swojej niewinności w sądach wyższej instancji, to ich sytuacja w Sejmie jest co najmniej dwuznaczna.
Opozycja, jak też prezydent Dalia Grybauskaitė, domagała się odsunięcia skazanych polityków od władzy w Sejmie oraz w partii. Co z kolei stwarzało problem dla koalicjantów PP. Głównie premiera, który nie mógł otwarcie konfliktować z partnerami, ale z powodów politycznych nie mógł też jednoznacznie ich popierać.

Wczorajsza dymisja Gapšysa ze stanowiska wiceprzewodniczącego Sejmu i formalnego szefa partii oraz Uspaskicha ze stanowiska szefa klubu parlamentarnego PP rozstrzygała konfliktową sytuację wewnątrz koalicji, ale też wybijała z rąk przeciwników — opozycji i prezydent — główny ich argument, że we władzy Sejmu są osoby skazane za afery finansowe.
Tymczasem nawet dla nich zaskoczeniem okazała się dymisja Gedvilasa. Opozycja próbowała go przekonać o pozostaniu na stanowisku, a nawet zapowiedziała, że nie przegłosuje za jego „odstawkę”, ten był jednak nieugięty i nalegał na przyjęciu jego dymisji. Opozycja zarządziła przerwę w głosowaniu, ale nie zmieniło to sytuacji. Większością głosów Gedvilas pożegnał się wczoraj z fotelem przewodniczącego Sejmu. Według planów PP, będzie on jednym z głównych kandydatów tej partii w wiosennych wyborach do Parlamentu Europejskiego w przyszłym roku.
Po tych zmaganiach zamieszanie na sejmowej sali wczoraj bynajmniej nie skończyło się. Partia Pracy zaproponowała bowiem na stanowisko nowego przewodniczącego Sejmu posłankę Loretę Graužinienė.
Opozycja i tę decyzję laburzystów próbowała sforsować, wystawiając kontrkandydata, liberalnego posła Eugenijusa Gentvilasa. Ich plan jednak nie powiódł się i Sejm większością głosów wybrał Graužinienė na przewodniczącą parlamentu.
Prezydent Dalia Grybauskaitė pozytywnie oceniła zmiany w Sejmie. W jej opinii, PP dokonała samooczyszczenia się ze skompromitowanych polityków. Nie chciała jednak komentować dymisji Gedvilasa i wyboru nowego przewodniczącego. Uznała to za wewnętrzną sprawę partii i jej partnerów koalicyjnych.
Tymczasem analitycy dostrzegają coś więcej niż próbę samooczyszczenia się. Zdaniem wielu, wymiana na stanowisku przewodniczącego Sejmu była podyktowana wewnętrznymi sporami w partii. Przypuszcza się, że Gedvilas stawał się coraz bardziej niezależny od Uspaskicha, więc ten potrzebował na tym stanowisku bardziej oddanego człowieka. A że Graužinienė nieraz dowiodła swojej wierności, dlatego wybór padł na nią.
Sami politycy zaprzeczają tym pogłoskom. Zapewnili wczoraj, że nie zważając na zaszłe zmiany, wszyscy w partii pozostają członkami jednej drużyny.