W ubiegłym tygodniu minął termin, do kiedy z polskich domów na Wileńszczyźnie miały zniknąć tablice z polskimi nazwami ulic. Takie orzeczenie litewskiego sądu miał wykonać Polak Bolesław Daszkiewicz, dyrektor administracji samorządu rejonu solecznickiego.
Nie wykonał. Za to został ukarany przez litewski sąd horrendalną grzywną — ponad 40 tys. litów.
Nie zapłacił. Dlatego teraz egzekucją „litewskiej sprawiedliwości” zajmą się jej komornicy. Obłupią Daszkiewicza z zarobków i majątku, żeby spłacić litewskiej Temidzie przysądzoną mu karę grzywny, a po drodze zwrócić koszty swojej roboty, co Daszkiewicza będzie kosztowało prawie drugie tyle co grzywna.
Potem zabiorą się za polskie tabliczki — będą zdzierały ich ze ścian nie zważając na to, że stanowią własność prywatną umieszczoną na prywatnych posesjach.
Jeśli któryś z gospodarzy odważy się stanąć w obronie swojej własności, to na pewno nie zawahają się użyć przeciwko niemu przemocy. Niedawny przykład ze szturmu domu rodziny Kedysów dowodzi, że komornicy potrafią użyć policyjne oddziały antyterrorystyczne przeciwko bezbronnemu dziecku, żeby tylko wyegzekwować wykonanie każdego orzeczenia sądu.
A jak już wcześniej pisaliśmy, orzeczenie sądu ws. polskich tabliczek należy do absurdów prawnych litewskiej sprawiedliwości co najmniej z kilku powodów.
Po pierwsze, właściciele posesji, którzy umieścili na swoich domach polskie tablice, nie byli stroną postępowania sądowego. A jak w swoich komentarzach do sprawy zauważa Europejska Fundacja Praw Człowieka, sąd może w orzeczeniu nałożyć obowiązki jedynie na te osoby, które były stroną postępowania.
„Tylko takie osoby powinny wykonywać orzeczenie sądowe i podporządkować się komornikowi. Tym samym orzeczenie sądowe nie dotyczy tych, którzy nie byli stronami sporu i tym samym nie mają prawnego obowiązku realizacji takiego orzeczenia” — czytamy w wyjaśnieniu Fundacji.
Tymczasem litewscy urzędnicy w tym przypadku interpretują prawo po swojemu. Według stanowiska Urzędu Przedstawiciela Rządu na Okręg Wileński (który to złożył pozew sądowy ws. polskich tabliczek), kwestia nazewnictwa ulic jest prerogatywą państwa i mieszkańcy muszą temu się podporządkować.
Wyjaśnienie to nieco koliduje z postanowieniem rządu sprzed lat, które stanowi, że tablice z nazwami ulic są umieszczane na skrzyżowaniach ulic, na ich początku lub końcu — na specjalnych słupach.
I faktycznie za wykonanie tego postanowienia są odpowiedzialne administracje samorządów. Samorządy nie mogą zmusić właściciela prywatnej posesji do umieszczenia tablicy na ścianie jego domu. Tymczasem litewski sąd domaga się, żeby urzędnicy bez pozwolenia właścicieli zdejmowali z ich domów ich prywatne polskie tablice. Czym to się może skończyć? Ano karą za zniszczenie mienia prywatnego.
I to kolejny absurd tej sytuacji. Przekonał się o tym jeden z uczestników „patriotycznego” reality show w litewskiej telewizji LNK. W świetle reflektorów kamer zerwał on polską tablicę z jednego z domów w Ejszyszkach w rejonie solecznickim. Sprawa trafiła do sądu, za co ten ukarał telewizyjnego „patriotę” za niszczenie mienia prywatnego, czego swoją drogą sądy domagają się od Daszkiewicza oraz Lucyny Kotłowskiej, dyrektorki administracji samorządu rejonu wileńskiego, gdzie sytuacja wokół polskich tabliczek jest nie mniej napięta niż w rejonie solecznickim.
Emocje podsycają politycy, bo powielają frazes, że orzeczenia sądów muszą być wykonywane. Nic natomiast nie proponują w zamian, żeby rozładować sytuację. Co więcej, wszystkie polskie postulaty, w tym też o prawie do podwójnych nazw ulic i miejscowości, politycy przypisują kolejnej kampanii wyborczej. Przewodniczący sejmowego Komitetu Spraw Zagranicznych, poseł Benediktas Juodka, wyraził przekonanie, że mniejszości narodowe na Litwie nie mają problemu, zaś eskalacją tego tematu zajmuje się „jedynie Akcja Wyborcza Polaków na Litwie”, która w ten sposób rzekomo chce zjednoczyć swój elektorat. Przewodniczący Komitetu zapomina przy tym, że co najmniej od ponad roku polskie postulaty są też częścią programu rządowego, a nie tylko punktami programu wyborczego AWPL. To właśnie obecne władze, których przedstawicielem jest poseł Juodka, zobowiązały się do przyjęcia Ustawy o Mniejszościach Narodowych, którą w 2010 roku zlikwidował poprzedni rząd konserwatywno-liberalny. Właśnie na mocy obowiązującej wcześniej ustawy Polacy mogli umieszczać na swoich domach polskie nazwy ulic. Dziś za to są oni prześladowani.