Już w najbliższą niedzielę Litwę czekają podwójne wybory — druga tura prezydenckich oraz do Parlamentu Europejskiego. W nich doskonale wiadomo, spośród kogo społeczeństwo ma wybierać. Tymczasem niewiele wiemy, kto tak naprawdę dokonuje wyboru, bo litewski wyborca coraz rzadziej chodzi do urny, jak głosi powiedzenie — wybiera ten, kto na wybory właśnie nie chodzi.
Dzieląc się swoimi wieloletnimi obserwacjami przewodniczący Głównej Komisji Wyborczej (GKW) Zenonas Vaigauskas mówi, że litewskie społeczeństwo ma swoje „ulubione” wybory i te mniej lubiane. Jego słowa potwierdzają też statystyki frekwencji wyborczych. Z nich wynika, że chętniej chodzimy na wybory prezydenckie niż parlamentarne. Aktywniej też społeczeństwo głosuje w wyborach samorządowych, natomiast wybory do Parlamentu Europejskiego, wydaje się, nas wcale nie interesują. Około 20 proc. — ten rekord najniższej frekwencji padł właśnie podczas wyborów do PE w 2009 roku. Rekordzistami pod względem obojętności obywatelskiej wtedy okazały się Olita i Janów, gdzie frekwencja nie sięgała nawet 15 proc., ale rekordzistą wszech czasów zostali mieszkańcy Wisagini, z których niespełna 10 proc. zechciało głosować. Toteż frekwencja 2009 roku mogła być nawet poniżej 20 proc., gdyby nie aktywny udział w wyborach mieszkańców dwóch tzw. polskich rejonów — wileńskiego i solecznickiego. W stołecznym rejonie frekwencja wtedy wyniosła prawie 35 proc., zaś w solecznickim była ponad dwukrotnie wyższa od średniej krajowej (41,41 proc.). Najbliższa do nich była frekwencja w rejonie ignalińskim — 29,26 proc. Pozostałe regiony niewiele przekraczały ogólnokrajowy wskaźnik bądź były niewiele poniżej jego wartości.
Czy sytuacja powtórzy się również podczas tegorocznych wyborów parlamentarnych? Zdaniem Szefa GKW, tegoroczne wybory do PE prawdopodobnie „uratuje” kampania prezydencka, która zazwyczaj przyciąga więcej wyborców niż pozostałe. Tutaj jednak nie ma zgody ekspertów. Gdy jedni oceniają, że faktycznie druga tura wyborów prezydenckich powinna przyciągnąć więcej wyborców, to drudzy pesymistycznie oceniają, że frekwencja 25 maja wyniesie poniżej 50 proc. Przypominamy, że w pierwszej turze, 11 maja, w wyborach uczestniczyło prawie 53 proc. Eksperci oceniają, że rywalizacja kandydatów drugiej tury — obecnej prezydent Dali Grybauskaitė i europosła, socjaldemokraty Zigmantasa Balčytisa — w społeczeństwie nie budzi większych emocji. Większość wyborców nie dostrzega szczególnej różnicy między kandydatami — obydwoje mają komunistyczną przeszłość, obydwoje byli ministrami finansów i europejskimi urzędnikami — toteż nie ma dla nich większej różnicy, który z rywali wygra. A taka postawa zachęca do pozostania w domu. Niedzielnej frekwencji może też zaszkodzić aura na dworze, bo synoptycy zapowiadają ciepły, wręcz upalny weekend. A taka pogoda, jak zauważa Zenonas Vaigauskas, zazwyczaj zachęca wyborców do wyjazdu za miasto, nad wodę, na działkę, ale nie do pójścia do urny. Okazuje się bowiem, że mieszkańcy Litwy, która według jednej z legend zawdzięcza nazwę deszczowej pogodzie, właśnie w deszczową pogodę chętniej chodzą na wybory.
To, że wybory prezydenckie mogą nie okazać się panaceum na niską frekwencję w wyborach do Parlamentu Europejskiego, świadczy również tendencja spadkowa frekwencji w wyborach prezydenckich. Największą odnotowano podczas wyboru pierwszego prezydenta niepodległej Litwy w 1993 roku. Wtedy do urn przyszło aż 78,6 proc. uprawnionych do głosowania obywateli, którzy już w pierwszej turze ster państwa powierzyli patriarsze postkomunistów śp. Algirdasowi Brazauskasowi. Jego konkurent, również już zmarły Stasys Lozoraitis zdobył nieco ponad 38 proc. poparcia przeciwko 60-procentowego poparcia dla jego konkurenta.
Wielkie emocje oraz duża frekwencja towarzyszyły również wyborom prezydenta w 1997 roku. O fotel prezydenta starli się wtedy Valdas Adamkus i Artūras Paulauskas. W pierwszej turze frekwencja wyniosła ponad 71 proc., zaś w drugie, w której Adamkus o włos pokonał Paulauskasa, w głosowaniu uczestniczyło prawie 74 proc. społeczeństwa. Większą frekwencję miały tylko referenda 1992 roku. W pierwszym, o wycofaniu z Litwy postsowieckich wojsk, Rosji głosowało 76 proc. uprawnionych, w drugim — referendum konstytucyjnym — uczestniczyło 75 proc. wyborców. Rekordowa frekwencja natomiast była podczas plebiscytu niepodległościowego w 1991 roku, w którym uczestniczyło prawie 85 proc. społeczeństwa.
Kolejne wybory prezydenckie, choć towarzyszyły im nie mniejsze emocje, niż rywalizacji Brazauskasa z Lozoraitisem, czy Paulauskasa z Adamkusem, cieszyły się coraz mniejszym zainteresowaniem wyborców. W pierwszej turze wyborów 2002 roku głosować zechciało niespełna 54 proc. wyborców, a w drugiej turze już zaledwie 52,5 proc. Z kolei podczas wyborów prezydenckich 2004 roku niższa frekwencja była w pierwszej turze — 48,4 proc., zaś zainteresowanie wyborców w drugiej turze wyniosło prawie 52,5 proc.
Najniższą aktywnością wybierając prezydenta społeczeństwo wykazało się w 2009 roku, kiedy to do urn przyszło zaledwie 46,7 proc. wyborców, z których prawie 70 proc. oddało głos na Dalię Grybauskaitė. Nieco ponad 52-procentowa frekwencja pierwszej tury tegorocznych wyborów prezydenckich sugeruje, że 25 maja raczej nie padnie nowy rekord aktywności obywatelskiej. Dlatego niektórzy politycy zaczynają cucić już wcześniej dyskutowaną ideę wprowadzenia obowiązku wyborczego. Ostatnio za takim rozwiązaniem opowiedział się europoseł Vytautas Landsbergis. Jednak on sam nie wierzy, że Sejm odważy się przyjąć odpowiednią ustawę. Landsbergis uważa jednak, że sama dyskusja o możliwości wprowadzenia obowiązku wyborczego zwiększy aktywność podczas kolejnych wyborów.
Wcześniej Landsbergis, również w sposób kontrowersyjny, próbował zwiększyć aktywność swoich wyborców w rejonach Wileńszczyzny, które tradycyjnie głosują na Akcję Wyborczą Polaków na Litwie. Europoseł apelował do swoich wyborców, żeby masowo deklarowali swoje miejsce zamieszkania w tych rejonach i głosowali na jego partię, żeby w końcu mogła odnieść „historyczne zwycięstwo nad Polakami”. Apel nie pomógł, bo partia Landsbergisa niewiele wtedy w wyborach samorządowych zyskała. Zresztą, jak wynika z danych wyborczych, wybory samorządowe również cieszą się coraz mniejszym zainteresowaniem, bo jeśli wcześniej uczestniczyło w nich ponad 50 proc. wyborców, to ostatnio frekwencja sięga zaledwie 41 proc. w wyborach 2007 roku i 44 proc. w wyborach 2011 r.
Podobnym zainteresowaniem cieszą się też wybory parlamentarne — 46 proc. w 2004 r., 48,6 proc. w 2008 r. i prawie 53 proc. w 2012 r. Warto jednak zaznaczyć, że większa mobilizacja wyborców podczas ostatnich wyborów do Sejmu była spowodowana odbywającym się równolegle referendum ws. budowy nowej elektrowni atomowej.