Stu tysięcy kibiców spodziewają się organizatorzy Mistrzostw Europy w Barbeque. Impreza odbędzie się w czerwcu w Dolinie Charlotty koło Słupska. O miano mistrzów Europy rywalizować ma trzydzieści ekip kucharzy. Wśród nich będzie też wilnianka Halina Bowszewicz, która przyrządzać będzie potrawy z mięsa na różne sposoby. Przyrządzać? Nie, gdyż tak jak i inni uczestnicy pokaże artyzm wolnego gotowania, przy wykorzystaniu drewna, temperatury, czasu i dymu.
Kiedy z tak wielkim zapałem i miłością opowiada o zawodach w grillowaniu, mimowolnie przenoszę się do fantastycznego świata. W wyobraźni nie tylko widzę te wspaniałe smakołyki prosto z rusztu, ale też „czuję” ich zapach unoszący się w powietrzu, tam gdzie się rodzą.
W zasadzie na przyrodzie. I właśnie to przyroda, ogień, sprawiły, że grillowanie pochłonęło Halinę Bowszewicz bez reszty. Nie tylko, że jest mistrzynią w tej dziedzinie, ale od wielu lat z wielkim powodzeniem uczestniczy w mistrzostwach grillowania. Wszędzie tam, gdzie się one odbywają. W Polsce, Niemczech, Belgii, Estonii. A w roku ubiegłym — w Maroko.
Halina jest wilnianką. Urodzona na Starówce i z tą dzielnicą bardzo mocno związana.
— Jakże dla mnie było wszystko tu bliskie, jakie swoje — mówi moja rozmówczyni. — Płakałam, kiedy rodzice otrzymali nowoczesne wygodne trzypokojowe mieszkanie z wygodami w Poszyłajciach. Ba, co tam mówić płakałam, strajkowałam i początkowo nawet nie pojechałam z nimi do tego mieszkania. Ale kiedy moje koleżanki przyszły mnie odwiedzić i zaczęły wychwalać mieszkanie, że takie duże, jasne, wygodne, z wygodami, wtedy zaczęłam dostrzegać walory tej zielonej, nowoczesnej dzielnicy inaczej.
Szkoła była na Krupniczej, czyli obecne gimnazjum im. A. Mickiewicza. Tu były koleżanki, tu był kościół podominikański, w którym między innymi wraz z innymi do scholi chodziła i tu rodzinkę dominikańską współtworzyła.
„Nigdy nie byłam posłusznym dzieckiem. Zawsze chciałam eksperymentować, zawsze byłam naturą buńczuczną. No i co tam kryć, do nauki za mocno się nie przykładałam, jak trzeba było nacisnąć — naciskałam” — mówi.
Dlatego też Halina wiedziała, że nie będzie długie lata nad książkami ślęczeć. Co bynajmniej nie oznacza, że czytać nie lubiła. Czytanie było i pozostało po dziś dzień jej ogromną pasją.
„Mama zawsze musiała wieczorem sprawdzać, czy ja i brat śpimy, czy też czytamy do późna w nocy pod poduszką” — przypomina Halina.
A potem żartobliwie zaznacza, że mama nadal ją sprawdza, mimo ze jest już mamą 18-letniej córki Kamili.
Wracamy do okresu szkolnego.
„Fakt, że jestem kucharzem — zawdzięczam swojej wychowawczyni Ludmile Siekackiej. To ona, młoda nauczycielka, wspaniała polonistka, między innymi wówczas nasza wychowawczyni, miała ten nadzwyczajny talent — zauważenie w każdym z nas umiejętności, zdolności i sukcesywnie je ukierunkować. Oceniliśmy to po latach, bo co tam kryć, kiedy dowiedzieliśmy się, że taka młoda wychowawczyni ma nami kierować — to próbowaliśmy się i buntować i psocić” — wspomina Halina.
To ona pewnego razu zawołała Halinę i powiedziała: „Jesteś zdolna, lubisz rysować, ale idź się uczyć fachu kulinarnego — będzie to dla ciebie pasowało” — przypomina moja rozmówczyni.
— Trochę nawet sama się zdziwiłam: kulinaria? A potem pomyślałam: dlaczego by nie? — przypomina Halina.
I dalej ze swoistym sobie dowcipem dodaje: „Wszak i gotować i jeść lubiłam”.
Tak Halina Bowszewicz trafiła do szkoły kulinarnej na Żyrmunach, a po trzech latach rozpoczęła samodzielną pracę. W restauracji „Astoria”, w której miała praktykę.
Jak za chwilę się dowiem, Halina całe swoje życie więcej ma do czynienia z wyrobami mięsnymi, mniej lubi wyroby cukiernicze, wypieki.
„Bo tak to jest, że kiedy masz do czynienia z różnego rodzaju mięsem, jest większa okazja do eksperymentu, bo przecież można tworzyć wszelkiego rodzaju sosy, marynaty itd., od czego bardzo zależy smak potrawy. A co się tyczy ciast, tortów itd., to już jest inaczej. Bo przepis musi być bardzo ściśle przestrzegany. Tu składniki muszą być dodawane w tej samej absolutnie kolejności” — opowiada.
Halina o kucharstwie może mówić godzinami. Wszak lat prawie trzydzieści jest z tym zawodem związana. Kiedy słucham tak zawodowego wykładu wtrącam: „Może już pani książki na ten temat pisać?”
— O, co się tyczy pisania, to nie dla mnie — odpowiada.
Mimo że w wielu restauracjach pracowała i na różnych odcinkach — to najbardziej ją pochłonął ruszt.
„Faktycznie z tym kierunkiem zapoznałam się podczas pracy w kawiarni »Herkus Mantas«. Tam to chyba narodziły się w Wilnie steki” — mówi moja rozmówczyni.
A faktycznie jeżeli już mówić o grillowaniu, czyli smażeniu żywności na ruszcie, to znane ono było od czasów prehistorycznych, kiedy człowiek nie znał jeszcze naczyń żaroodpornych, ani innych metod termicznego przetwarzania żywności. Opiekanie mięsa nad ogniem było więc pierwszą i podstawową metodą przygotowywania pokarmów. Grillowanie we współczesnym rozumieniu (z wykorzystaniem do tego celu specjalnego urządzenia) upowszechniło się po II wojnie światowej, kiedy amerykańska klasa średnia zaczęła masowo wyjeżdżać poza miasto, aby spędzać tam czas wolny od pracy.
Ile od tego czasu w tej dziedzinie jest nowości — wie o tym nasza rozmówczyni. I w tym miejscu przypomina początek swojej, jak mówi, pasji — przygody z grillowaniem.
Pracując razem z kucharzem Ormianinem, który smażył na grillu, z wielką ciekawością podpatrywała całą tę sztukę — obracania, regulowania ognia, śledzenia nad całym procesem. No i oczywiście bardzo ją interesował moment początkowy — odpowiednie przygotowanie mięsa. Nawet go prosiła, by pozwolił jej samej spróbować. On spojrzał na nią nieco pogardliwie i powiedział: „Kobieta przy ogniu? Grill — to sztuka mężczyzn”.
„Uwzięłam się i postanowiłam, że udowodnię jemu i sobie, że ten jego stereotyp przełamię” — mówi. „Czekałam odpowiedniej okazji, a taka się nadarzyła, kiedy mój kolega Ormianin zachorował. Zamarynowałam mięso, tak jak on to robił i stanęłam przy ruszcie. Spróbował, popatrzył na mnie z uśmiechem i powiedział: ach ty wścibski żuku, wszystko podpatrzyłaś. Całkowicie moja receptura. Będę ciebie uczyć” — przypomina Halina Bowszewicz.
Tak życie się ułożyło, że Halina sama od dawna już lekcji udziela i innych uczy. Nie tylko pojedynczych uczniów, ale w studium sztuki kulinarnej, które działa w Wilnie.
—Te kursy powstały trochę przypadkowo — mówi Halina. — Pomyślałam sobie: różne szkolenia mamy w stolicy, ale podobnych z dziedziny kucharskiej nie było. Dlatego wpadliśmy na pomysł utworzenia takiej szkoły w pomieszczeniu byłego lektorium „Wiedza”. Bardzo się cieszę, że ona działa — mówi Halina.
Z racji na problemy ze zdrowiem na pewien czas musiała stałą pracę porzucić. Co bynajmniej nie oznacza, że siedzi bezczynnie. Wręcz odwrotnie, jako zapalona fanka rusztu aktywnie należy do Stowarzyszenia Miłośników Grillowania.
— A zaczęło się to u mnie przed dziewięciu laty. Wtedy zostałam aktywną członkinią tego stowarzyszenia, które uczestniczy w szeregu świętach, imprezach: Kaziuku, Dniach Europy. Jeździmy do Augustowa na kulinarne regaty, byliśmy na światowych mistrzostwach świata na Węgrzech, w Niemczech, Belgii. Początkowo zaczynałam od rodzimego „podwórka”, to znaczy Stowarzyszenia krajowego, teraz należę do światowego — dodaje moja rozmówczyni.
O każdej z takich rywalizacji można by osobne artykuły pisać — o przygodach, doznaniach, które temu towarzyszą. Bo o to przede wszystkim naszej bohaterce chodzi, by nowe znajomości zawrzeć, nowe przepisy kulinarne wymienić. Dlatego nigdy nie rezygnuje z żadnej tego typu okazji.
„Kiedy w roku ubiegłym jechaliśmy do Maroka, to moja mama, córka i znajomi w głowę się pukali, gdyż wiedzieli, że jestem między dwoma operacjami. A tu taka odległość — 4 tysiące w jedną stronę. Ale właśnie ta droga była też fantastycznym przeżyciem, poznaniem świata” — z entuzjazmem mówi Bowszewicz.
Kto sponsoruje takie wyjazdy? Sponsorów nie za wiele, dorabiają organizując seminaria, przyjęcia itd. Słowem, w zasadzie sami.
Ale jak mówi Halina, nigdy nie dążyła do ogromnych zarobków. Jest na co dzień bardzo szczęśliwym człowiekiem. Ma pracę, którą określa pasją, hobby, miłością. Ma wspaniałą 18-letnią córkę Kamilę, która po ukończeniu szkoły muzycznej im. B. Dvarionasa planuje doskonalić śpiew solowy. Ma oddaną mamę. Czegoż więcej człowiekowi do szczęścia potrzeba.
Ma też wspólne z kolegami ze stowarzyszenia rekordy: szaszłyk długości 48 metrów, a na ruszcie w Druskiennikach piekła woła o wadze 430 kilogramów.
Ma też marzenia. Oczywiście, związane z kuchnią. Otworzyć kawiarenkę-studium, gdzie można byłoby nie tylko delektować się zdrowym jedzeniem, ale też wymieniać doświadczenie, no i uczyć ludzi szacunku do żywności.
„Bo, niestety, z doświadczenia tylu lat widzę, jak ludzie czasami łapczywie nakładają sobie ogromne porcje. Potem zostawiają to wszystko na talerzu. Jest to nie tylko brak szacunku do przysłowiowego chleba, ale też ludzi, którzy serce włożyli, by te dania powstały” — mówi na zakończenie naszej rozmowy autorka wielu improwizacji grillowych Halina Bowszewicz.