„Grzybów było w bród”, jak by powiedział Adam Mickiewicz. Królują tego roku nie tylko w lasach litewskich, ale też dzięki amatorom grzybobrania te dary lasu znalazły swe miejsce na straganach targowisk i bezpośrednio w kuchni.
I nawet jeżeli ktoś z notorycznego braku czasu zaniecha uroczystego obrzędu grzybobrania w pobliskim lasku, zawsze może wpaść choćby na chwilę na Rynek Kalwaryjski, by sycić wszystkie zmysły niezwykłą atmosferą, zapachem i widokiem wychylających się ze wszystkich stron brązowych łebków prawdziwków czy czerwonawych kapeluszy podbrzeźniaków. Bo jest z czego wybierać — od najmniejszych po prawdziwie dorodne okazy!
O tym, że grzybobranie jest nieodłącznym elementem polskiej tradycji narodowej, zaświadczył barwnie już przed wiekami nasz Wieszcz Adam, który w jednej z ksiąg epopei „Pan Tadeusz” napisanej jeszcze w 1834 r. utrwalił nie tylko obyczaje szlacheckie towarzyszące temu obrzędowi, ale też wykazał się niemałą znajomością rozmaitych gatunków grzybów. Pamiętamy z ławy szkolnej opisy grzybów, przemawiające do czytelniczej wyobraźni: o borowiku, „którego pieśń nazywa grzybów pułkownikiem”, o rydzu, co to „wzrostem skromniejszy i mniej sławny w piosenkach, za to najsmaczniejszy”, o surojadkach, co to bywają „srebrzyste, żółte i czerwone niby czareczki różnym winem napełnione”. Inne grzyby z epopei — koźlak, lejki i bielaki — jakoś pozostały dla mnie na zawsze w sferze imaginacji i domysłów.
Dziś w lasach litewskich, na straganach targowisk i w kuchniach gospodyń królują niezmiennie borowiki, czyli w polszczyźnie ogólnopolskiej tzw. prawdziwki. Ten, kto zada sobie trud wczesnego wywleczenia się z łóżka i wybierze się do lasu na tropienie grzybów, może być pewny, że warto — poranny spacer zaowocuje ucztą dla ciała i ducha.
Jak się okazuje, we dwoje można znaleźć nawet 308 borowików w ciągu dnia! Halina Wójcik z Wilna, która sprzedaje grzyby na wileńskim Rynku Kalwaryjskim zdradza, że wraz z mężem wytropiła borowiki w takiej obfitości aż w Puszczy Łabanorskiej, odległej od Wilna jakieś 120 kilometrów. Nawet nie ma ona jakiegoś specjalnego tajemnego sposobu na znalezienie grzybka, po prostu:
— Każdy musi znaleźć swego grzyba. Jak pani pójdzie, to znajdzie swego, a ja muszę znaleźć swego — mówi pani Halina. — Zbieram grzyby od dzieciństwa, więc już czuję, gdzie on może rosnąć. Wyrosłam na wsi, blisko był las. Każdy zbierał. Pobiegniesz i zawsze coś znajdziesz. Może też trochę zamiłowanie potrzebne do zbierania, do lasu. Po prostu to lubię.
Grzyby to produkt uniwersalny. Smakują upojnie w każdej postaci — gotowanej, smażonej, marynowanej. Pani Halina zdradza, że w jej kuchni niezmiennie musi być zupa grzybowa, kotlety z grzybów, grzyby z ziemniaczkami, pierożki z suszonymi grzybami, śledzie z grzybami, niemalże kompot z grzybów. Przepyszne są też cepeliny z grzybami. Pani Halina jako jedyna ma u siebie na ladzie także rozłożyste mięciutkie szarawe parasolki w kropki — czubajki kanie. Trzy kapelusze w cenie 5 litów.
— Kanie przyrządza się szybko i są przepyszne. Trzeba je tylko umyć, osolić, popieprzyć, dodać ulubioną przyprawę, zanurzyć w roztrzepanym uprzednio jajku, obtaczać w sucharkach lub mące — i na rozgrzany olej — smażyć bardzo krótko — zdradza przepis Pani Halina. — Kania jest delikatna w smaku, po prostu przepyszna.
Tacy na przykład Holendrzy na Polaków zbierających grzyby w tulipanowej Holandii patrzą z niedowierzaniem i powstrzymują się przed narysowaniem wymownego kółka na czole. W Holandii po prostu grzybów się nie zbiera i nie jada. A Polacy — proszę — jedzą nawet bardzo i nadzwyczajnie im to smakuje. Kwestia tradycji? Smaku? W Anglii np. za zbieranie grzybów płaci się słone mandaty, ale to z tego powodu, że w kraju na wyspie w ogóle jest bardzo mało lasów. Nie zostało tam już prawie lasów publicznych, a każde zbrojne wtargnięcie z kozikiem w ręku za grzybem na teren prywatny jest uważane za niszczenie poszycia leśnego i ekosystemu.
Kto był na grzybach wie również, jak ciężko wytropić niektóre z nich — tak bardzo kryją je trawy i mech. Toteż amatorom grzybowej zupki czy marynowanych borowiczków przyjdzie szeroko otworzyć kieszeń i za kilogram prawdziwków zapłacić na Rynku Kalwaryjskim od 20 do 30 Lt. Można oczywiście „upolować” pieczarki w jakimś centrum handlowym za jedyne 8 Lt za kilo, ale prawdziwi smakosze twierdzą, że to nie to samo.
Genoefa Kuleszo spod Bujwidz prosi 50 Lt za 4 kg krzepkich zgrabnych prawdziwków w plastikowym wiaderku. Chwali się, że przed kilkoma laty w ciągu jednego dnia znalazła ich nawet 170. Tym razem uzbierała „tylko” 90 borowików.
— Wstałam dziś wcześnie o świcie, pani, poszłam do lasu, uzbierałam grzybków, no i przywiozłam na rynek — opowiada Pani Gienia. — Zbyt często do lasu nie chodzę — zdrowie nie pozwala. Ale spacer, świeże powietrze dobrze mi robi — od razu lepiej się czuję. Zwłaszcza jak trafi się piękny grzyb, to od razu weselej, chce się jeszcze więcej poszukać grzybków, nawet energia skądś się bierze, żeby więcej ładnych okazów znaleźć. Lubię zbierać grzyby od dzieciństwa, to już moje hobby, dzieci to już teraz nie mają na nic czasu. A ja to nawet na kolanach po rosie po grzyby poszłabym.
Jak się okazuje, grzybki też lubią podróżować i zmieniają miejsce pobytu. Kierownik jednej ze spółek litewskich, zajmującej się skupem darów lasu, zdradza, że w tym roku grzyby się przeniosły na Żmudź.
— Po prostu się odnosi wrażenie, że borowiki wywędrowały z Dzukii i Auksztoty w okolice morza, na Żmudź, gdyż zasypano nas telefonami z tamtych okolic — ludzie z północy Litwy masowo dostarczają grzyby — mówi przedsiębiorca.
Czesława z córką z rejonu wileńskiego również twierdzi, że grzyby nie rosną stale w tym samym miejscu.
— Borowiki są charakterne — same decydują, gdzie mają wyrosnąć — mówi Pani Czesława. — W ubiegłym roku rosły na polanach, w tym roku chowają się w krzewach, w trawie, pod małymi choinkami. Są niezwykle towarzyskie — zazwyczaj rosną grupkami, jak się trafi na jednego, od razu trzeba szukać obok następnego. I przepadają za deszczem i ciepłem — wtedy rosną najlepiej.
Pani Czesława sprzedaje ładne borowiczki uzbierane wczoraj przez męża. Prosi 27 litów za kilo, cena do oddania — 26 litów.
Wieść gminna niesie, że najwięcej borowików rośnie na podbrodzkim poligonie. Piotr z Wilna w otoczeniu licznych pełnych i już pustych wiaderek wstał o czwartej rano i w ciągu całego dnia w okolicach Podbrodzia upolował borowiki, kozaki, podosiniaki, podbrzeźniaki.
— Zbieram grzyby już od prawie 50 lat — można powiedzieć, że czuję, gdzie się schował jaki grzyb. Wiem, w jakim lesie rosną, w jakim czasie bywają — mówi Piotr.
Żółtą ochrą nęcą ze straganów nieliczne o tej porze roku mickiewiczowskie „tyle w pieśniach litewskich sławione” lisice, czyli kurki. Już nawet nie podwileńskie, lecz aż spod Wareny, w cenie 8 litów za litra.
Grzybobranie to też swoista terapia. Kontakt z naturą działa kojąco na skołatane dusze i zmordowane stresem i pośpiechem ciała. W trakcie wędrówek po lesie wzrok mimowolnie umyka ku górze. W lesie się trafia — po prostu — do innego wymiaru bytu (może dlatego grzyby — jako przybysze z innego wymiaru — są obowiązkowym daniem na Wigilię?). Tu czas biegnie inaczej, tu przede wszystkim nie wolno się śpieszyć. Cisza i spokój pozwala się rozprężyć i głęboko odetchnąć.
— W zbieraniu grzybów chodzi też o kontakt z naturą, bo to zawsze pozytywnie wpływa na człowieka — mówi Maria, miłośniczka zbierania grzybów z Jaszun. — Nie tylko można się dotlenić, ale przede wszystkim się wyciszyć, nie ma tu zgiełku, stresującej roboczej atmosfery, jest rzeczywisty prawdziwy kontakt z przyrodą. Zawrotny zapach lasu, szum listków, zieleń w różnych odcieniach, zapadanie się w miękkim poszyciu leśnym — jest to niesamowite. Zwłaszcza teraz, kiedy się zmienia kolorystyka wystroju — kobierzec nabiera pięknego wrzosowego koloru, a na tle zieleni pięknie odbijają jaskrawoczerwone borówki.
Maria przyznaje, że udała się w tym roku na grzyby wiedziona po trosze kuszącą reklamą z internetowych portali społecznościowych, na których trwa w najlepsze prześciganie się w umieszczaniu zdjęć z najpiękniejszymi i największymi tegorocznymi zbiorami grzybów.
— Zdopingowały mnie te zdjęcia, żeby też nazbierać przynajmniej część okazałych zbiorów z obrazków — mówi Maria. — A poza tym, mieszkać obok Puszczy Rudnickiej i nie udać się na grzybobranie — byłoby wręcz grzechem.
I czekał ją zawód. Gdyż nie było tak pięknie, jak na zdjęciach, bo uzbierała ledwie parę grzybków na zupkę.
— Wydaje mi się, że ten grzybowy sezon jest mocno przereklamowany — stwierdziła. Po kilku godzinach zadzwoniła do mnie wołając:
— Muszę szybko dać sprostowanie do artykułu, bo wyskoczyliśmy z mężem do lasu dosłownie na pół godzinki, a wróciliśmy z koszami pełnymi maślaków!
Po prostu każdy znajdzie swego grzyba. A może to grzyb znajdzie swego amatora?