
W koalicji rządzącej toczy się spór o przyszłoroczny wzrost płacy minimalnej. Premier, a zarazem lider Partii Socjaldemokratów (PS) Algirdas Butkevičius chce, żeby najniższe wynagrodzenia wzrosły o 25 euro. Według jego oczekiwań minimum mogłoby wzrosnąć z obecnych 325 do 350 euro już od 1 stycznia przyszłego roku.
Z kolei przewodnicząca Sejmu Loreta Graužinienė z Partii Pracy (laburzyści) (PP), choć popiera rządowy plan, proponuje też kolejne zwiększenie minimum płacowego. Graužinienė i jej partia chcą, żeby najniższe uposażenie pracownicze wzrosło też od 1 lipca 2015 roku i to od razu aż o 87 euro — do 437 euro. Byłby to największy skok w historii krajowego minimum płacowego, który przesunąłby Litwę na liście europejskich płac minimalnych z końcowych pozycji do europejskich średniaków.
Jednak propozycji przewodniczącej Sejmu sprzeciwia się premier. Twierdzi on, że proponowany wzrost mógłby zrujnować finanse publiczne. Ekonomiści ocenili, że przyjęcie propozycji laburzystów budżet państwa kosztowałoby dodatkowych 250 mln euro. Uderzałoby też w drobne i średnie przedsiębiorstwa, które najczęściej zatrudniają właśnie na minimum płacowe. Zdaniem Butkevičiusa, państwa na razie nie stać na takie rozwiązanie. Dopuszcza on wprawdzie wzrost wynagrodzeń do 434 euro, ale w dalszej perspektywie i uzależnia to od wzrostu średniej miesięcznej stawki zarobkowej.
„Będziemy mogli to zrobić, gdy średnie wynagrodzenie będzie około 3 tys. litów” — mówił wcześniej premier.
Tymczasem przewodnicząca Sejmu dziś mówi, że większy wzrost minimum płacowego musi nastąpić już w 2016 roku, bo rok 2017 w prognozach ekonomistów nie zapowiada się dla Litwy najlepiej.
— Wtedy mówić o wzroście płac minimalnych będzie trudno — zauważa przewodnicząca Sejmu. Premier Butkevičius obstaje przy swoim, że i w 2016 roku budżet nie podoła obciążeniom proponowanym przez PP.
Jak wynika z rozmów „Kuriera” z politykami, spór o wielkość wzrostu toczy się nie tylko między partnerami koalicji, ale również wewnątrz ugrupowań.
— W tej sprawie decyzję muszą podjąć eksperci, a nie politycy — mówi nam poseł PP Petras Narkevičius, przewodniczący sejmowego Komitetu Budżetu i Finansów. Jak wyjaśnia, to rządowi eksperci powinni ustalić, czy państwo stać na większy wzrost wynagrodzeń proponowany przez jego partię.
Przewodniczący sejmowej frakcji PP, poseł Kęstutis Daukšys nie widzi jednak w słowach kolegi żadnych sprzeczności.
— Przyjęliśmy rezolucję, że musi nastąpić odpowiedni wzrost minimum płacowego, toteż rząd musi rozpatrzeć możliwości takiego wzrostu i przedstawić nam swoje wnioski — mówi „Kurierowi” poseł Daukšys. Powiedział też, że frakcja PP szykuje projekt sejmowego postanowienia, które będzie obligowało rząd do zmniejszenia aparatu biurokratycznego o 30 proc. Zdaniem posła, zmniejszenie aparatu administracyjnego pozwoliłoby zaoszczędzić środki potrzebne właśnie na wzrost wynagrodzeń minimalnych.
Tymczasem, jak wynika ze statystyki, to nie sektor publiczny będzie miał największe problemy ze wzrostem wynagrodzeń, lecz przede wszystkim sektor prywatny, głównie drobni przedsiębiorcy i małe firmy. Według danych Departamentu Statystyki, właśnie tam pracuje najwięcej osób zatrudnionych na minimum płacowe — ponad 22 proc. w porównaniu do 12 proc. w sektorze publicznym.
Litewska średnia osób pobierających minimalne wynagrodzenie jest jedną z najwyższych w Europie. W stosunku jednak do średniego wynagrodzenia, minimum płacowe na Litwie jest jednym z największych w krajach unijnych i stanowi około 45 proc. średniego wynagrodzenia. Jeśli propozycja premiera zostanie przyjęta, to od nowego roku minimum będzie wynosiło prawie 50 proc. średniej krajowej.
Ekonomiści jednak zauważają, że to nie wielkość minimum płacowego, lecz właśnie wysokość średniego wynagrodzenia stanowi problem. Bo ono, podobnie jak i minimum płacowe, jest jednym z najniższych w Europie. W połowie tego roku wynosiło 714 euro brutto. Gorszą, ale niewiele, od nas średnią mają już tylko pracujący w Rumunii i Bułgarii.