
Czwartek w stolicy Litwy minął pod znakiem horroru. Goście pompatycznego balu 25-lecia radia „Znad Wilii” nie mieli czasu na kac, bo już przed 5 rano niebo armagedońsko zagrzmiało jak ten pogański Perkūnas wylewając na głowy struchlałych mieszkańców Wilna morze deszczu.
Do potopu z 1993 roku, kiedy spadło 48 milimetrów deszczu na metr kwadratowy, zabrakło zaledwie jednego milimetra, ale ludziom od tego nie było lżej.
Transport miejski, delikatnie mówiąc, szwankował. Były opóźnienia i zmiany tras, a nawet woda wdzierała się do wewnątrz. A kierowcy osobówek poczuli się kapitanami łodzi, czasami niemal podwodnych.
Najgroźniej było na niedawno zbudowanej obwodnicy zachodniej. Tam osunęła się trawa i zatkała system odprowadzania wody. Do wodnej pułapki trafiły dziesiątki samochodów!
Rozwścieczeni kierowcy już szykują pozwy sądowe do samorządowej spółki odpowiedzialnej za infrastrukturę.
Biedna Wilia, jak mówił poeta – „naszych strumieni rodzica”, popłynęła śmierdzącymi falami z przerwanych rur kanalizacyjnych…
Paradoksalnie, ale byli też tacy, co to z potopu zadowoleni byli.
Rozradowani taksówkarze zdzierali horrendalne opłaty od zrozpaczonych ludzi śpieszących do pracy.
Widziano jak pewien dowcipniś na desce surfingowej po ulicach zasuwał, inny – na pontonie, a jeszcze jeden w kole ratunkowym się bujał.
A dzieci i amatorzy kielicha mieli swój biznes. Wypychali uwięzione w wodzie auta i proponowali… „spłukane” tablice rejestracyjne: „Może chce pan kupić swój numerek?”