
Wbrew deklarowanej przez koalicję rządzącą trosce o finanse publiczne i usprawiedliwiane tym cięcia budżetowe dotyczące głównie sfery socjalnej i pracowniczej, rządzący potrafią nie tylko zwiększyć wynagrodzenie dla swoich urzędników, ale też zwiększyć ich liczbę.
— Zamierzamy przeanalizować tę sytuację i jeśli tendencje potwierdzą się, to nasza reakcja będzie stanowczą. I na pewno nie będzie żadnej dyskusji o kolejnej redukcji wydatków publicznych. Szczególnie w sferze opieki socjalnej, czy też zwiększenia podatków, zanim nie zostaną wykorzystane rezerwy w zakresie redukcji etatów oraz zmniejszenia wynagrodzenia dla urzędników wyższego szczebla — powiedział „Kurierowi” starosta sejmowej frakcji opozycyjnej Partii Pracy Vytautas Gapšys, który też jest najpoważniejszym kandydatem na stanowisko lidera opozycji.
Zdaniem posła, obecnie w ministerstwach redukcja etatów i wynagrodzeń często odbywa się kosztem urzędników niższego szczebla, zaś liczba urzędników wyższego szczebla nie tylko się nie zmniejsza, ale też rosną ich wynagrodzenia.
Tymczasem, jak wynika z ustaleń biznesowego dziennika „Verslo žinios”, tylko w okresie od stycznia do czerwca, odkąd przez rząd Andriusa Kubiliusa jest realizowany tzw. plan antykryzysowy, armia urzędników w kraju zwiększyła się w kraju o 615 osób. Zwiększyło to też wydatki budżetowe na wynagrodzenia urzędnicze z 12,7 do 12,8 proc. Chociaż ten wzrost jest minimalny, w liczbach bezwzględnych zaś odnotowuje się nawet spadek wydatków z 3,418 mld do 3294 mld litów, gazeta biznesowa zauważa, że w ogólnej sumie wydatków budżetowych mamy do czynienia ze wzrostem. Gazeta zauważa też, że faktyczną redukcję wydatków na poziomie 124 mln litów osiągnięto drogą manipulacji, redukując głównie „papierowe wydatki”, czyli zaplanowane przez urzędy na utrzymanie nieobsadzonych etatów. Takich etatów na początku roku było około 1,5 tys.
Początkowo rząd zamierzał zredukować większość z tych wakatów, lecz z biegiem czasu sprawę wyciszono i zamiast zmniejszenia liczby etatów urzędniczych, armia urzędników wzrosła o kolejnych kilkaset osób.
Mimo zapowiadanej solidarności urzędników ze społeczeństwem w zakresie cięć wynagrodzeń, również tu mamy do czynienia z manipulacją liczbami.
Jak podaje bowiem kolejny dziennik „Lietuvos žinios”, urzędnicy kancelarii przewodniczącego Sejmu Arūnasa Valinskasa, który występował największym orędownikiem cięć wynagrodzeń urzędniczych, zarabiają nie tylko nie mniej niż wcześniej, ale też otrzymują w sumie większe wynagrodzenia. Jak się okazuje jest to możliwe dzięki dodatkom do podstawowego wynagrodzenia, które chociaż ostatnio zostało zmniejszone, niemniej za sprawą dodatków wynosi znacznie więcej niż wynosiło podstawowe wynagrodzenie przed cięciami. Na przykład wynagrodzenie kierowniczki kancelarii przewodniczącego Sejmu do kwietnia wynosiło 5655 litów brutto, zaś po zmniejszeniu wynosi „tylko” 5085 litów, tymczasem z dodatkami za wysługę lat na służbie państwowej realne wynagrodzenie wynosi prawie 7 tys. litów miesięcznie. Podobne relacje dodatków do wynagrodzenia podstawowego są również wobec wypłat innych pracowników kancelarii przewodniczącego Sejmu. A który to przed zwycięstwem w ostatnich wyborach parlamentarnych deklarował, że sam i koledzy partyjni będą pracowali za minimalne wynagrodzenie.
Po wyborach i objęciu stanowiska przewodniczącego jedynie sam Arūnas Valinskas zrzekł się swego wynagrodzenia i pracuje za 800 litów miesięcznie, mając co prawda do dyspozycji kilka tysięcy litów z tytułu funduszu reprezentacyjnego przewodniczącego Sejmu.
Tymczasem poseł Vytautas Gapšys przekonuje nas, że podobna sytuacja, kiedy urzędnicy kancelarii otrzymują zwiększone za pomocą dodatków wynagrodzenia, jest również w ministerstwach i innych resortach państwowych.
— Sytuacja w kancelarii przewodniczącego Valinskasa nie jest odosobniona. Również w ministerstwach praktykowane są znaczne dopłaty do wynagrodzeń — wyjawia poseł Gapšys. Wobec tego, jego zdaniem, niezrozumiałe są propozycje rządowe dotyczące zwiększenia podatków, w tym o kilka procent składek emerytalnych dla osób pracujących.
— Sytuacja z wynagrodzeniami urzędników pokazuje, że rząd ma inne możliwości w zakresie zbilansowania wydatków publicznych — mówi poseł.