Jak wszyscy wiemy, przed 600 laty „poczałasia walka korolu polskomu Władyłsawu Jagoyłu, a bratu ieho welikomu kniaziu litowskomu Witoltu z nemcy pruskimi”.
I nikt nie przedrzeźnia tutaj Wincuka. Tak opisuje historię wielkiej bitwy z Zakonem Krzyżackim szesnastowieczny, nieznany z imienia kronikarz, autor tzw. Kroniki Bychowca, źródła tyle tajemniczego, co kontrowersyjnego. A to stąd, że w przeciwieństwie do utrwalonego w przekonaniu większości Polaków stereotypu, gloryfikującego rolę króla Władysława Jagiełły pod Grunwaldem, autor Kroniki — wychwala księcia Witolda… I to nie on jeden. Kronikarze, choć może nie tak dosadnie, jak autor Kroniki Bychowca, zdają się interlinearis relacjonować wersję zgoła inną niż ta, jaką przyjmują i wpajają swym dzieciom — mówiąc językiem sienkiewiczowskim — Koroniarze.
Ale po kolei. Mamy na początku jeszcze dwa nagie miecze, które Jagielle i Witoldowi, przez posłańców, przesłał Mistrz Krzyżacki Urlich von Jungingen. Jagiełło przyjmuje je, aczkolwiek niechętnie, pytając retorycznie Witolda czy to sami dobrych mieczy i zbrój nie mamy, a Krzyżakowi bezpardonowo odpowiada Даст бог, же тыми ж мечами будем на карках ваших гартовати их (Хроніка Литовська й Жмойтська).
Już wkrótce miecze te staną się symbolem zwycięstwa nad Zakonem. A na razie Witold z wojskiem „potiahnuli ku bitwe”, no i się zaczęło. Wielkie straty — jak relacjonuje kronikarz — były po obydwu stronach, „mnohoie mnożestwo z obu storon woyska litowskoho i nemeckoho pało”, aż Witold, dowodzący i walczący bezpośrednio na polu bitwy, postanawia udać się z prośbą o pomoc do Jagiełły, który kolejną już godzinę… „mszy słuchaiet”. Zdesperowany Witold nie kryje rozgoryczenia biernością Jagiełły: „Ty mszy słuchaiesz, a kniazi y panowe, bratia moi, mało ne wsi pobity leżat, a twoi ludy żadnoie pomocy im wczynity nie chotiat”, na co łaskawie nam panujący król odpowiada: „Miły brate, żadnym obyczaiem inaczey wczynity ne mohu, tolko muszu dosłuchaty mszy…” A bitwa na grunwaldzkich polach trwa kolejną godzinę. W końcu Jagiełło wysyła na pole bitwy swój hufiec koronny, który „poszoł z woyski litowskimi, y nemec naholowu poraził, y samoho mistra y wsich kuntorow jeho do smerty pobili”. I co znamienne, że „woyska lackije niczoho im ne pomahali, tolko na to smotreli”.
Bitwa się skończyła. Krzyżacki gad został ubity. Dwa miecze trafiły do skarbca na Wawelu — by stać się — po pozłoceniu i ozdobieniu Orłem i Pogonią symbolem zwycięstwa nad Zakonem. Nawiasem mówiąc, przeleżały na Wawelu do końca I Rzeczypospolitej. W 1795 r., kiedy Prusacy grabili wawelski skarbiec, nie znając wartości przedmiotu — miecze zostawili. Zabrał je stamtąd Tadeusz Czacki (członek Komisji Edukacji Narodowej) i umieścił w Puławach u książąt Czartoryskich. Po Powstaniu Listopadowym nie wiadomo, jakim cudem trafiły na plebanię do Włostowic na Lubelszczyźnie, gdzie też zostały w 1864 r. zarekwirowane przez Moskali — jako nielegalna broń (a proboszcz włostowicki przypłacił to Syberią). Tyle o mieczach, pewno leżą gdzieś teraz w magazynach Ermitażu…
Tylko kto w końcu tak naprawdę rzucił na kolana Krzyżaków? Jagiełło zdaje się, bardzo pragmatycznie zajmował pozycję stratega obserwatora — nie pchając się w ścisk i szczęk mieczy na polu bitwy, co też nie zmuszało do wkroczenia do akcji wojsk koronnych. Uwiecznił to zresztą w swym dziele Jan Matejko, sytuując w centrum obrazu Księcia Witolda. A zatem Victoria Grunwaldzka jest zasługą przede wszystkim naszych przodków, wywodzących się stąd, z ziem wchodzących w skład Wielkiego Księstwa Litewskiego, walczących pod Wielkim Księciem Witoldem. A zatem — w tę sześćsetną rocznicę Bitwy — bądźmy dumni ze swych Przodków.