Więcej

    Zimowy wysyp partii na jesienne wybory

    Czytaj również...

    Władimir Romanow Fot. ELTA

    W momencie, kiedy Ministerstwo Sprawiedliwości głowi się, jak w demokratyczny sposób zlikwidować kilka politycznych partii-widm, następuje prawdziwy miot nowych ugrupowań politycznych.

    Jeśli więc resort sprawiedliwości nie znajdzie większych uchybień prawnych w procesie zakładania partii, to zamiast likwidować, będzie musiał wciągnąć do rejestru aż cztery nowe ugrupowania. Zresztą jedno — Związek TAIP mera Wilna Artūrasa Zuokasa — ministerstwo już zarejestrowało 13 stycznia.

    W kolejce stoją Partia Narodowa posła Gintarasa Songaily oraz partia „Drąsos kelias” („Szlak Odwagi”) założona przez bliskich i ich zwolenników tzw. ojca-mściciela Drąsiusa Kedysa. Założycielskie zjazdy tych ugrupowań już odbyły się w grudniu oraz styczniu.

    Tymczasem w miniony weekend w Wilnie oraz w Kownie do życia powołano dwa kolejne ugrupowania partyjne.

    Pierwsze — Demokratyczna Partia Pracy i Jedności — zostało powołane z inicjatywy Kristiny Brazauskienė, wdowy po zmarłym w ubiegłym roku charyzmatycznym liderze lewicy, prezydencie Algirdasie Brazauskasie.

    Drugie, o charyzmatycznej nazwie Partia Ludzi Litwy, powstało z inicjatywy litewskiego oligarchy rosyjskiego pochodzenia Władimira Romanowa. Po Partii Pracy Wiktora Uspaskicha będzie to już drugie ugrupowanie, które na Litwie powstało z inicjatywy nowobogackich Rosjan i za ich pieniądze.

    Trudno oceniać dziś perspektywę rozwoju tych partii, ale politolodzy są zgodni co do dwóch rzeczy — po pierwsze, ani partia Romanowa, ani partia Brazauskienė w jesiennych wyborach do parlamentu raczej nie przekroczą 5-procentowego progu wyborczego, więc nie dostaną się do Sejmu. Mogą liczyć na pojedyncze miejsca z okręgów jednomandatowych, ale generalnie to nie zmieni ich perspektywy. Najwyżej poszczególnych przedstawicieli tych partii. Ale, jak na razie, ani Romanow, ani Brazauskienė nie wykazują aspiracji do foteli poselskich.

    Po drugie, politolodzy uważają, że powoływanie takich partii w roku wyborczym ma na celu odebranie tzw. tradycyjnym partiom co najmniej części ich elektoratu, co może zdecydowanie zmniejszyć zdolności koalicyjne jednych ugrupowań i zwiększyć tym samym szanse na udział w przyszłej koalicji innych ugrupowań.

    Dotychczasowe sondaże przedwyborcze pokazują, że największe szanse w jesiennych wyborach mają opozycyjne Partia Socjaldemokratów Algirdasa Butkevičiusa, partia Porządek i Sprawiedliwość Rolandasa Paksasa oraz Partia Pracy Wiktora Uspaskicha. Nie wiadomo więc, czy to dziwny zbieg okoliczności, że powołane w miniony weekend Demokratyczna Partia Pracy i Jedności oraz Partia Ludzi Litwy uderzają właśnie w te partie. Pomniejszenie przyszłych wyników wyborczych dzisiejszej opozycji stwarzałoby szansę ugrupowaniom dzisiejszej koalicji — głównie partii konserwatywnej premiera Andriusa Kubiliusa — do udziału w nowej koalicji.

    Parafrazując patriarchę konserwatystów, europosła Vytautasa Landsbergisa, można więc retorycznie zapytać: „Kto może zaprzeczyć, że nowe partie powstają jeśli nie z inicjatywy rządzących, to przynajmniej dla ich celów doraźnych?”. Niezależnie od odpowiedzi na to pytanie, los nowych ugrupowań wydaje się jest przesądzony — po jakimś czasie Ministerstwo Sprawiedliwości będzie musiało znowu zastanawiać się, jak w demokratyczny sposób zlikwidować kolejne partie-widma. A że właśnie taki los czeka te partie, przekonuje historyk i politolog Algis Krupavičius, który uważa, że po wyborach nowo powstałe partie znikną tak samo szybko jak dziś pojawiają się.

    — Partie, które mają zamiar cokolwiek zdziałać na scenie politycznej, muszą spełniać trzy warunki. Po pierwsze, muszą one mieć wyraźny program. Po drugie, muszą mieć mocne struktury, a po trzecie, muszą mieć charyzmatycznego lidera. Ta partia nie spełnia ani jednego z trzech warunków — Algis Krupavičius ocenia perspektywę rozwoju partii wdowy po prezydencie Brazauskasie. Daleka od spełnienia tych warunków jest również partia oligarchy Władimira Romanowa. I, co najważniejsze, nowo powstające partie mają coraz mniej czasu do spełnienia przynajmniej jednego z trzech warunków jeszcze do wyborów parlamentarnych.

    Należy jednak przypomnieć przykład Partii Wskrzeszenia Narodowego showmana Arūnasa Valinskasa, która założona na kilka miesięcy przed wyborami i niemająca ani programu, ani struktur, zdobyła trzeci wynik wyborczy i stała się poważnym partnerem koalicji. Partia ta miała jedynie charyzmatycznego lidera. Nie zmienia to faktu, że partia ta nie potrafiła przekuć zwycięstwo na dywidendy polityczne i dziś faktycznie już nie istnieje na scenie politycznej.

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    220. rocznica III rozbioru Rzeczypospolitej Obojga Narodów

    Dokładnie 220 lat temu z mapy Europy, w jej samym centrum, zniknął unikalny organizm państwowy, który na parę lat przed jego unicestwieniem zdążył jeszcze wydać na świat pierwszą na kontynencie konstytucję. Na jej podstawie miało powstać współczesne, demokratyczne na...

    Kto zepsuł, a kto naprawi?

    Przysłowie ludowe mówi, że „gdzie diabeł nie może, tam babę pośle”. I tak zazwyczaj w życiu bywa. W polityce też. Po zakończeniu maratonu wyborczego w Polsce nasz minister spraw zagranicznych Linas Linkevičius wybiera się do Warszawy. Będzie szukał kontaktów z...

    Oskubać siebie

    Będący już na finiszu przetarg na bojowe maszyny piechoty został raptem przesunięty, bo Ministerstwo Ochrony Kraju tłumaczy, że otrzymało nowe oferty bardzo atrakcyjne cenowo i merytorycznie. Do przetargu dołączyli Amerykanie i Polacy. Okazało się, co prawda, że ani jedni,...

    Odżywa widmo atomowej elektrowni

    Niektórzy politycy z ugrupowań rządzących, ale też część z partii opozycyjnych, odgrzewają ideę budowy nowej elektrowni atomowej. Jej projekt, uzgodniony wcześniej z tzw. inwestorem strategicznych — koncernem Hitachi — został zamrożony po referendum 2012 roku. Prawie 65 proc. uczestniczących w...