Rozmowy koalicyjne wciąż trwają i im dłużej, tym mniej pewne staje się ich końcowe postanowienia prognozowane zaraz w noc powyborczą.
I jeśli odpowiedzi na pytania „kto z kim?” i „kiedy?” najbardziej interesują samych uczestników negocjacji, to kolejne pytanie „co z tego wyniknie?” i „ile za to zapłacimy?” powinno interesować większość obywateli. Bo podobnie jak cztery lata temu, tak też dzisiaj to społeczeństwo zapłaci za postanowienia, które między sobą uzgodnią partnerzy przyszłej koalicji rządzącej.
Z uzgodnień tych, a raczej z ich braku, niewiele wynika, bo na początku zwycięskie partie próbują uzgodnić komu, ile i jakie resorty przypadną w podziale powyborczego „łupu” władzy.
Zajęci tym podziałem niewiele uzgodnili w kwestii ważnych dla gospodarki kraju, jego systemu podatkowego czy też polityki socjalnej. Niewiele wiadomo też, jaki będzie przyszłoroczny budżet, którego projekt przygotowała i w Sejmie złożyła stara koalicja, uchwalać zaś ustawę budżetową przypadnie w udziale nowej większości parlamentarnej.
Lider Partii Socjaldemokratów, Algirdas Butkevičius — który na razie jako jedyny jest wymieniany jako przyszły premier — uspokaja, że gwałtownych zmian w polityce fiskalnej nie będzie. Takie zapewnienie może jednak uspokoić najwyżej odchodzącą koalicję centro-prawicową, która w ciągu czteroletniej swojej kadencji zaciskała pasa – oczywiście nie sobie, lecz społeczeństwu.
Pocieszać odchodzących mogą też oświadczenia przychodzących, że w zasadzie oni nie chcą też zmieniać ministra finansów ustępującej koalicji – Ingridę Šimonytė, która przez ostatnie cztery lata skutecznie realizowała oszczędnościową politykę konserwatywno-liberalnego rządu i razem z premierem Andriusem Kubiliusem broniła, chociażby, minimalnego wynagrodzenia przed wzrostem.
Tymczasem nowi koalicjanci zapowiadają, że minimalne wynagrodzenie wzrośnie już od nowego roku. I choć proponowany wzrost będzie z obecnych 850 do 1000-1 100 litów, wobec wzrostu obiecanego w programach wyborczych zwycięskich partii do 1 509 litów, a nawet do 1 800 litów, to wciąż nie wiadomo, z jakich środków zostanie pokryty ten wzrost.
Powstaje też pytanie, jak koalicjantom uda się przekonać do niego „starą-nową” minister finansów, która jest stanowczym przeciwnikiem wzrostu nie tylko wynagrodzenia minimalnego, ale w ogóle wzrostu wydatków budżetowych.
Kolejnym pytaniem, na które społeczeństwo wciąż nie otrzymuje odpowiedzi, to los nowej elektrowni atomowej w Wisagini.
I choć wyniki referendum w tej sprawie dla większości (z wyjątkiem prezydent i niektórych polityków obecnej koalicji) są jednoznaczne, bo prawie 65 proc. głosujących wypowiedziało się przeciwko elektrowni, to odpowiedzi umawiających się w sprawie koalicji stron przypominają słynną wypowiedź: „jestem za, a nawet przeciw”. Bo jeśli lider socjaldemokratów raz mówi, że elektrowni nie będzie, bo większość społeczeństwa jej nie chce, to innym razem mówi, że projekt atomowy będzie kontynuowany.
Natomiast Wiktor Uspaskich, lider Partii Pracy – kolejnego ugrupowania umawiającego się w sprawie przyszłej koalicji – uważa, że negocjacje w sprawie budowy elektrowni muszą być kontynuowane i proponuje społeczeństwu powtórkę z referendum po dwóch latach.
Znacznie więcej jest jasności w sprawie kolejnego energetycznego projektu odchodzącej koalicji – terminalu gazu skroplonego w Kłajpedzie. Choć kosztujący setki milionów litów projekt dotąd był ostro krytykowany przez zwycięskie w wyborach parlamentarnych partie, to dziś protesty te ucichły, a lider socjaldemokratów oświadczył niedawno, że terminal w Kłajpedzie musi być zbudowany i to jak najszybciej.
Na tle tych dyskusji w sprawie strategicznych projektów energetycznych prawie nie mówi się nic w sprawie refundacji rent i emerytur obniżonych w czasie kryzysu. Tak samo nie dyskutuje się, a jeśli już, to raczej po cichu, o podatku liniowym, wprowadzenie którego obiecują socjaldemokraci, a przeciwko któremu ostro występuje Partia Pracy. Z wprowadzenia tego podatku socjaldemokraci już raz zrezygnowali po 2004 roku, kiedy ostatnio byli na czele koalicji rządzącej, ale koalicję mieli zawartą również z Partią Pracy. Wiele więc wskazuje na to, że i tym razem socjaldemokratom nie uda się przezwyciężyć sprzeciwu Partii Pracy w kwestii polityki podatkowej.
A podatek liniowy jest tylko jednym ze spornych punktów tej polityki, bo przed koalicją stoi trudne zadanie wprowadzenia powszechnego podatku od nieruchomości, przesunięcie zobowiązań podatkowych na duże grupy kapitałowe, czego znowuż chcą socjaldemokracji, a czemu również niechętni są politycy Partii Pracy. Wobec złożoności wielu spornych kwestii powstaje kolejne pytanie, czy przyszłym koalicjantom – Partii Socjaldemokratów, Partii Pracy i partii „Porządek i Sprawiedliwość” uda się łatwo i szybko uzgodnić wszystkie sporne kwestie, żeby jeszcze w tym tygodniu — jak zapowiedziano — została podpisana umowa koalicyjna.