Wielkimi krokami zbliża się późniejsza niż zwykle tegoroczna Wielkanoc. Zaledwie dzień dzieli nas od triumfu Niedzieli Palmowej. Zgodnie z tradycją wybierzemy się do kościoła z zielonymi gałązkami jałowca bądź z gałązkami wierzby z pyłem żółtych bazi i świeżymi listkami. Inni wybiorą się z dostojną palmą wileńską – wybraną na kiermaszu lub też… własnoręcznie wykonaną. Bo choć z pozoru jest to zajęcie niezwykle skomplikowane, okazuje się, że jednak jest to czynność dziecinnie łatwa, gdyż taką palmę może uwić nawet… dziecko!
Przekonała się o tym młodzież z solecznickich szkół oraz ich rodzice na zajęciach poprowadzonych w Centrum Kultury w Solecznikach przez palmiarkę Annę Kozłowską, która krok po kroku, kwiatek do kwiatka, pokazała, jak ze stosu nagromadzonych skrzętnie nasuszonych gałązek, kwiatów, traw wybrać te potrzebne, uwić z nich królową Niedzieli Palmowej.
Siwiuteńka szczuplutka starsza pani o pogodnym spojrzeniu pochodzi ze wsi Misiuczany za Turgielami w stronę Wilna. Mieszka na kolonii, pod samym lasem. Opowiada, że nie miała od kogo przejąć sztuki wicia palm ani nikt jej tego specjalnie nie uczył. Los chciał, że zaczęła to robić ot, tak, sama.
— Nigdy się wicia palm nie uczyłam – opowiada Anna Kozłowska. — Przed kilkudziesięciu laty podziwiałam palemki przynoszone do kościoła na Palmową Niedzielę. Zmusiła mnie do tego zajęcia trudna sytuacja życiowa. Przeszłam ciężką chorobę, nie mogłam pracować. Te pierwsze palmy zrobiłam dla siebie i synowej.
I się udało. Pierwsze palemki były takie prawdziwie i naturalne jakby żywcem z pola i łąki przeniesione – nietknięte farbą.
— Byłam szczęśliwa jak dziecko, że coś się udało zrobić — wspomina pani Anna.
— Skąd się to brało? To dar Boży – zwyczajnie tłumaczy.
Pani Anna także maluje, haftuje, robi na drutach, szydełkuje, wyszywa krzyżykiem. Kolorowa haftowana serweta trafiła do muzeum szkoły w Turgielach. Dziś, jak patrzy na swoją narzutę na poduszki, sama się dziwi, jak mogła coś tak ładnego zrobić. Dziś już nie ma siły, bolą ręce, nogi, a i oczy „nie świecą”. Ale dziękuje Bogu za wszystko. Kiedy przed 28 laty opuściła szpital, lekarze nie rokowali żadnej nadziei.
Ale żyję. Zawdzięczam to dobrym ludziom i Panu Bogu – stwierdza pani Anna. — Mam się z kogo cieszyć – mam czwórkę dobrych dzieci, trzech wnuków i dwie wnuczki, a nawet jedną prawnuczkę, która chodzi już do 2-giej klasy.
Wnukowie podpatrywali po trosze, jak się palmy robi, zwłaszcza najmłodszy Paweł, jak był w wieku 8-10 lat, wił palmy nie gorsze od swej babci. Dziś? Cóż, nikt nie ma czasu. Wszyscy są zajęci, wszyscy pracują. Takie życie.
Palmy robi już od 17 lat. Palce wprawnie przytrzymują cieniutkie źdźbła przy patyku, kwiatki układają się w ciasny zgrabny wianuszek. Na oczach powstaje kolorowy wzór.
— Miałam zamiar podpatrzeć na Kaziukowym Kiermaszu wzory innych palmiarek, ale syn mi odradził. Powiedział: „Mamo, masz swój styl, własny rysunek i nie trzeba nikogo kopiować”.
Sama pani Anna lubi wykonywać palmy z kłosów i kwiatuszków, bez farb, takie zupełnie naturalne. Ludzie raczej wolą farbowane, kolorowe.
Ze względu na stan zdrowia nie może pozwolić sobie na długie chodzenie po lasach i łąkach w poszukiwaniu upragnionych traw i kwiatów. Większość hoduje we własnym przydomowym ogródku. Takie na przykład zajęcze łezki można równie dobrze zasiać u siebie pod oknem. Można je znaleźć również na polu – ale będą już drobniejsze. Wymienia też zajęcze ogony, lisie ogony, dekoracyjne proso – hoduje wszystko, co się da. Tymotkę, mietlicę zbiera na skraju lasu.
Niektóre kwiaty można wysiewać wczesną wiosną, jak na przykład zatrwian wrębny, zaś dekoracyjna koniczynka już dała wschody. Suchowiejki – różowe, pomarańczowe, żółte — można siać w maju prosto do gruntu w ogródku. Nieodłączną częścią palemek jest też krwawnik. W palmach ładnie wyglądają jego kwiaty w kolorze malinowym. Niezastąpiony jest też nieśmiertelnik.
Późną wiosną i latem domowa weranda i strych przekształcają się w pachnącą suszarnię. Pieczołowicie związane pęczki traw i kwiatów schną na rozciągniętych sznurkach „głową” w dół. Niektóre są po prostu rozłożone na równej powierzchni. Chodzi o to przede wszystkim, żeby nie suszyć na słońcu, tylko w cieniu.
Cały ogródek mam w samych kwiatach – mówi pani Anna. – Wnuki pomagają zaorać, ziemię użyźnić. A ja na kolankach grzędy robię, bo kręgosłup mam „nie na miejscu”. I tak już od 30 lat, odkąd trafiłam do szpitala. Od wiosny do późnej jesieni.
Z wielką pokorą i pogodą pani Anna stwierdza:
„Ale dzięki Bogu jest dobrze. Zawdzięczając Bogu i modlitwom dobrych ludzi dalej żyję na ty
m
świecie. Może jestem potrzebna innym?”.
— Samo wicie palmy nie było zbyt trudne, bardzo mi się spodobało – mówiła młoda adeptka sztuki tworzenia palmy Bożena Tietianiec. – Zdaję sobie sprawę z tego, że bardziej pracochłonne jest zbieranie traw, ich suszenie, składanie. Uwielbiam takie zajęcie, więc pewnie dlatego poszło mi całkiem dobrze.
To była pierwsza w życiu własnoręcznie uwita przez Bożenę palma.
— Planowałam, że na zajęciach uwiję sama palmę i pójdę z nią do kościoła na Palmową Niedzielę. To jest wielka satysfakcja, pewnie się będę przed wszystkimi chwaliła, że sama ją wykonałam!
Przy tym zajęciu nie wolno się spieszyć. Kwiat do kwiatka, gałązka do gałązki, źdźbło do źdźbła – palma powstaje powoli. Taka nieśpieszna czynność jest dobrym antidotum na nieustającą gonitwę, jest czasem na przystopowanie w codziennym biegu, chwilą na spokojną i głębszą refleksję przed zbliżającymi się Świętami Wielkanocnymi i chwałą Palmowej Niedzieli.