Zgodnie z decyzją władz białoruskich — od 1 października został czasowo wstrzymany ruch pieszy na przejściach granicznych z Litwą, Polską i Łotwą.
W ciągu pierwszych ośmiu miesięcy br. z tego sposobu przekraczania granicy skorzystało aż 2,2 mln osób. Wielu Białorusinów szło do państw UE po zakupy.
Białorusini deklarują, iż zamknięcie ruchu pieszego ma charakter tymczasowy i potrwa do momentu wyposażenia przejść granicznych po stronie białoruskiej w niezbędną infrastrukturę do kontroli osób przekraczających granicę pieszo.
Na białoruskich przejściach granicznych brakuje między innymi oddzielnych korytarzy dla pieszych oraz terminali do odpraw celnych i paszportowych. Białoruski Komitet Wojsk Granicznych poinformował, że „to nie zapewnia koniecznego poziomu bezpieczeństwa pieszych i komplikuje sytuację na przejściach, które wcześniej były projektowane wyłącznie do przekraczania pojazdów”.
„Niektóre przejścia graniczne były zmuszone niekiedy przepuszczać ponad 2 tys. pieszych w ciągu doby. Jeśli liczyć średnio, że sama kontrola graniczna paszportu trwa 3 minuty na jednego pieszego, to wychodzi 100 godzin. A doba ma 24 godziny. Nie może być przez to normalnie obsługiwany transport” — głosi białoruski komunikat.
W oficjalnej nocie, którą Ministerstwo Spraw Zagranicznych Litwy otrzymało z Mińska, informuje się, że ruch dla pieszych został wstrzymany w czterech największych punktach kontroli granicznej. Są to: Ławaryszki — Kotłowka, Miedniki — Kamienny Łog, Soleczniki – Bieniakonie, Raigardas — Priwałka.
„Zainteresowanie możliwością przekraczania pieszo granicy litewsko-białoruskiej zawsze było spore, przy czym zdecydowaną większość podróżnych stanowili Białorusini, którzy robili na Litwie zakupy. W ciągu pierwszych ośmiu miesięcy tego roku na piechotę granicę litewsko-białoruską przekroczyło 468 tysięcy osób. Najwięcej pieszych przekraczało granicę na przejściu Miedniki — Kamienny Łog – około 207 tysięcy” – powiedział „Kurierowi” Rokas Pukinskas, przedstawiciel Litewskiego Departamentu Ochrony Granic.
Są to głównie tzw. mrówki przygraniczne — osoby, które trudnią się przygranicznym drobnym handlem. Znaczna część takich osób stanowią Białorusini, którzy masowo kupują m. in. na Litwie towary przemysłowe, sprzęt gospodarstwa domowego, a także wiele artykułów żywnościowych.
Ceny wielu towarów w litewskich i polskich sklepach są niższe. Białorusini robiąc zakupy za granicą, wywożą walutę, co ujemnie wpływa na ich gospodarkę.
Według niezależnego portalu białoruskiego AFN, władze białoruskie zakazały przekraczania granicy pieszo w ramach walki z prywatnym importem artykułów przemysłowych i żywności.
Białorusini, zwłaszcza ci, mieszkający w obwodach przygranicznych, masowo kupują w państwach UE — przede wszystkim w Polsce, a także na Litwie — towary przemysłowe, także wiele artykułów spożywczych, gdyż są one znacznie tańsze niż na Białorusi.
Nie jest to mile widziane przez władze białoruskie, gdyż w magazynach krajowych przedsiębiorstw zalegają niesprzedane towary. Na początku czerwca niesprzedane zapasy firm państwowych wynosiły ponad 90 proc. miesięcznej produkcji.
Brak niezbędnej infrastruktury przy rosnącej popularności sposobu przekraczania granicy pieszo regularnie powodowało powstawanie kolejek nawet wśród samych pieszych.
„O tym, że zostanie wstrzymany ruch dla pieszych i rowerzystów wiadomo już było wcześniej. Zakaz ten nie sprawi większych kłopotów dla osób, które nie posiadają samochodów. Wystarczy poprosić kogoś o podwiezienie, a po przekroczeniu granicy można udać się dalej na piechotę. Często jadę na Białoruś i zawsze chętnie biorę przypadkowego pasażera” — powiedział dla „Kuriera” Wiktor, mieszkaniec Solecznik.
Jednak coraz częściej pojawiają się nie zbyt optymistyczne prognozy, a mianowicie, że decyzja władz białoruskich spowoduje gwałtowny wzrost kolejek samochodów na granicy.
Pani Genowefa, mieszkanka wsi Taboryszki (rejon solecznicki) przy granicy z Białorusią powiedziała, że nie wie, jak sobie poradzi.
„Zawsze przekraczałam granicę na piechotę, to zaledwie parę kilometry, a na przejazd samochodem można czekać godzinami. Nie wiem, jak teraz będzie, ale na pewno dla wielu ludzi gorzej” — podzieliła się swoimi spostrzeżeniami z „Kurierem” mieszkanka przygranicznej miejscowości.