Po przyznaniu się liderów wielu europejskich państw, że ich tzw. polityka „multikulti” nie sprawdziła się, na kontynencie rozgorzały się dyskusje o potrzebie rewizji polityki emigracyjnej poszczególnych państw i Unii Europejskiej w całości. Tragiczne wydarzenia 7 stycznia w Paryżu, kiedy z rąk islamskich terrorystów zginęło kilkanaście osób, nie tylko rozpaliły te dyskusje, ale też wprowadziły w nie bardziej rygorystyczny ton. O tej sytuacji przed tygodniem rozmawialiśmy z Polką z Francji Aldoną Kałużą. Dziś z naszą rozmówczynią kontynuujemy temat o polskiej emigracji we Francji i o tym, jak Polonia francuska odnajduje się w politycznym kontekście wydarzeń z początku stycznia. Porozmawiamy też o niej samej dosłownie trochę, bo o swojej rodzinie pani Aldona mówi niechętnie i tylko tyle, że ma męża, córkę, psa, dwa węże pytony royale, dwie firmy i stowarzyszenie.
Jak Pani znalazła się i jak odnalazła we Francji?
Mieszkam we Francji od 13 lat i od początku na południu w Tuluzie, jednym z najlepiej rozwijających, dzięki przemysłowi aeronautycznemu miast. To stolica Airbusa. Tutaj składa się w całość największy samolot świata A380. To miasto wielu kultur, cudzoziemców, studentów. Z hiszpańskimi naleciałościami. Piękne miejsce położone blisko morza, gór i oceanu. Francuzi pracujący na północy marzą, by przeniesiono ich do pracy na południe, często w rejon Tuluzy. Oswoiłam sobie to miasto. Jest moje. Czuję się w nim jak ryba w wodzie. Sprowadził mnie tutaj mój polski mąż, czyli tzw. emigracja sercowa.
Czym się Pani zajmuje na co dzień?
Tuluza wydała mi się miastem o dużym potencjalne, jeśli chodzi o działalność polonijną. Istniała potrzeba stworzenia tutaj pewnych struktur i sytuacji pozwalających rozwijać się środowisku Polaków. Swoją działalność zaczęłam od spraw zawodowych. Założyłam firmę konsultingową doradzającą, jak zakładać tutaj firmy i prowadzić działalność gospodarczą. Prowadzę ją do dzisiaj i dzięki niej mam ciągłe kontakty z Polską. Jednak po kilku latach wróciłam też do zawodu dziennikarza otwierając kolejną firmę polsko-francuską — agencję komunikacji „PolskaPROject”. Uruchomiliśmy duży portal informacji polsko-francuskich www.strefapl.com. Po drodze udało mi się stworzyć polską szkołę dla dzieci w Tuluzie działającą w soboty oraz założyć stowarzyszenie Polek we Francji. Inicjatywy te świetnie działają i rozwijają się coraz bardziej. Mam poczucie dobrze zrobionych zadań. Lubię to uczucie, bo pozwala budować i motywować się, być kreatywnym. Ciągle szukam nowych projektów i możliwości do działania. To też potrzeba pracy z ludźmi i dla ludzi. Budowania z nimi czegoś wspólnie ważnego. Nie interesuje mnie życie według schematów. Wychodzę z założenia, że albo wstajemy rano i oglądamy życie innych w TV, albo wstajemy i tworzymy nasze własne życie, nasze otoczenie. Mój film toczy się tutaj i teraz. Chcę, żeby był jak najlepszy. Praca społeczna połączona z zawodową daje ten rodzaj satysfakcji, jakiej nie można znaleźć gdzieś indziej. Poczucie seplenienia i wpływania na rzeczywistość. Nie ma nic fajniejszego w życiu niż ludzie i spotkania z nimi. Emigracja nauczyła mnie tej lekcji jeszcze bardziej. A teraz właśnie zakładam w Polsce Fundację „PolskaPROject”, żeby połączyć emigracyjne doświadczenia ostatnich 13 lat i zbudować dobry nowoczesny pomysł komunikacyjny pomiędzy Polakami i Francuzami.
Polska emigracja we Francji ma głębokie tradycje, poczynając od Adama Mickiewicza poprzez Jerzego Giedroycia, po nowe pokolenie Polaków, którzy w każdym okresie z różnych powodów opuszczali Polskę i osiedlali się we Francji. Jakie są relacje międzypokoleniowe emigracji? Czy jest dialog, czy rozumiecie się?
Polonia francuska, ta „historyczna”, skoncentrowana jest w kilku ośrodkach. Naturalnie w Paryżu, w Nicei na południu Francji, oraz na północy w okolicach Lille. Północ Francji zawsze bywa bardzo polonijna. Paryż zawsze jest pełen polskiej kultury. Na południu na Lazurowym Wybrzeżu osiedlali się ludzie ciekawi przygody i słońca, pisarze, ci szukający bliskości z Włochami czy Hiszpanią. Z czasem coraz więcej Polaków zaczęło napływać do innych miast takich jako Bordeaux, słynące z win, jak Clermont Ferrand, położone w masywie centralnym tuż pod starym wulkanem, jak Tuluza, która jest „stolicą” Airbusa. Dzisiaj Polaków we Francji można spotkać wszędzie. Myślę, że są ośrodki, gdzie pokolenia Polonii nie rozumieją się nawzajem, ale to nie jest przypadek dotyczący wszystkich ośrodków. Naturalną koleją rzeczy pokolenia Polaków we Francji są różne, mają różne zdania i poglądy, ale nie sądzę, żeby można było uogólniać, że mamy tutaj jakieś polonijne problemy komunikacyjne. Dużo zmieniło wejście Polski do UE. Do Francji przyjechało dużo młodych studentów, pracowników, rodzin. Polonia we Francji stała się bardzo różnorodna. Ludzie chcą szybko nauczyć się języka i zacząć żyć tutaj normalnie. Niektórzy mają ochotę działać w Polonii, a inni nie. I według mnie, to są normalne sytuacje. Myślę więc, że ogólnie rozumiemy się. Może są pewne ośrodki, gdzie środowiska się zwalczają, ale to się sprowadza do pojedynczych przypadków, a tymi przecież nie ma sensu przejmować się, bo warto patrzeć na to co łączy i tego szukać. Osobiście mam awers do słowa „podział”. Staram się patrzeć na wszystko ze zrozumieniem. To pozwala właśnie na dialog z ludźmi. Gdy widzi się tylko to co chce się zobaczyć, to dialogu nie ma, bo świat jest wielokolorowy, ludzie różni, więc bez dialogu popada się we frustrację. Polonia francuska rodzi się też na nowo. Wielu młodych profesjonalistów podejmuje swoje działania, ludzie otwierają swoje firmy. Wszystko jest teraz prostsze niż kiedyś. Nikt nie ma na nic monopolu. Ci, którzy chcą działać — działają i którzy chcą rozmawiać — rozmawiają.
W kontekście ostatnich wydarzeń paryskich na nowo zaczęto głośno mówić o potrzebie zaostrzenia polityki emigracyjnej i z tym trudno się nie zgodzić, ale Polacy we Francji to też emigracja. Jak odnajdujecie się w tych dyskusjach, nazwijmy „antyemigracyjnych”?
Dyskusje we Francji toczą się wokół Islamu i jego radykalnych odłamów. Porusza się w tym kontekście szeroko sprawy emigrantów, ale nie sądzę i nie dochodzą do mnie takie informacje, że Polacy w tym kontekście czują się też, że tak powiem, „nie na miejscu” w swoim emigracyjnym życiu tutaj. Polacy bardzo dobrze aklimatyzują się wszędzie. Słyniemy z tego na cały świat. Integrujemy się i staramy funkcjonować w dwóch kulturach. Może pojedyncze osoby mogą czuć się zagrożone. To są sprawy indywidualne. Ale w tym wszystkim jest obawa o coś innego, a mianowicie o to, jak by wyglądała Francja i my w niej, Polacy, gdyby wybory tutaj kiedyś wygrała skrajna prawica, czyli Front Narodowy. Znam kilka osób, które zaczęły myśleć o uregulowaniu swojego obywatelstwa i poproszeniu o francuskie ze względu na zagrożenie, jakie czują w wypadku ewentualnej wygranej Frontu. W tym kontekście nikt tutaj nie wie, jak by wyglądała polityka emigracyjna rządu skrajnie prawicowego i nasze w nim miejsce. Tutaj obawa jest w tym, jak moglibyśmy być potraktowani. Ale poza tym Polacy czują się blisko Francuzów. Łączy nas historia, sztuka, literatura. Największe francuskie firmy instalują swoją działalność w Polsce. Uważam, że to, co dzieje się teraz, nie sprzyja relacjom ludzkim i to jest problem. Ale takie sytuacje jednocześnie integrują środowiska. Usłyszałam niedawno: „Dlaczego Arabowie nie integrują się tak dobrze jak wy, Polacy?”. To pokazuje, że mamy tutaj swoje miejsce.