W kraju cichną emocje po ostatnich wyborach samorządowych. Na tle tego spokoju coraz częściej okazuje się, że słowa obietnic polityków złożonych wobec wyborców — po wyborach przypominają hasło wyborcze króla Juliana z „Pingwinów z Madagaskaru”: „Nikt wam tyle nie da, co ja wam naobiecuję”.
Najbardziej spektakularnym, a zarazem bliskim sprawom polskiej mniejszości przykładem takiego zachowania było wycofanie się Remigijusa Šimašiusa z przedwyborczych obietnic.
Z poparcia dla polskich postulatów wycofał się on jeszcze przed drugą turą wyborów. Dziś natomiast mer elekt Wilna w udzielanych wywiadach tłumaczy już wszystkim swoim wyborcom, że nie mogą liczyć na spełnienie wszystkiego, co obiecał, a już na pewno nie w ciągu jednej kadencji.
Jedną z kluczowych przedwyborczych obietnic Šimašiusa było wyzwolenie Wilna z zadłużenia, które wynosi tyle, co cały budżet stolicy.
O tym zadłużeniu przyszły mer rozmawiał we wtorek, 24 marca, z prezydent Dalią Grybauskaitė.
Po spotkaniu Šimašius nie przedstawił jakiegokolwiek konkretnego pomysłu na ratowanie stołecznych finansów. Wyraził tylko nadzieję, że miasto może uratować rządowa decyzja o zwiększeniu asygnowania z budżetu centralnego.
„Nie mam wątpliwości, że rzetelniej wobec wilnian byłoby zostawić Wilnu większą część podatku od osób fizycznych, bo obecnych 48 proc. naprawdę nie wystarcza. Sądzę, że 60 proc. byłoby właściwym rozwiązaniem” — mówił Šimašius. Liczył też, że rząd przejmie na siebie część samorządowego długu oraz udzieli pożyczki na bieżące wydatki.
Ministerstwo Finansów nawet nie skomentowało wypowiedzi i oczekiwań nowego mera Wilna. Zapewniono nas tylko, że rząd i resort bez wątpienia rozpatrzą prośbę, o ile nowy samorząd stołeczny zwróci się z nią oficjalnie. Zauważono też, że Šimašius na razie nawet nie jest merem, więc resort nie może komentować prywatnych oczekiwań polityka.
Tymczasem, jak wynika z dotychczasowej praktyki, rząd nie jest chętny dzielenia się z miastem płaconym przez wilnian podatkiem od osób fizycznych. I chociaż w ciągu ostatnich lat część pozostawianego Wilnu podatku wzrosła z 42 do 48 proc., to jednak prośby wcześniejszych władz o zwiększenie tej części do 60 proc. albo chociażby do 54 proc. były odrzucane.
Być może dlatego po spotkaniu z prezydent optymizm Šimašiusa ws. zmniejszenia zadłużenia miasta nieco wygasł i przyszły mer mówił tylko o możliwości ustabilizowania zadłużenia w ciągu swojej kadencji. Co z pewnością, jak przyznał, też nie będzie łatwe. Šimašius przyznał bowiem, że nowe władze miasta zaraz po przejęciu spraw będą musiały szukać, kto zechce pożyczyć im kolejnych kilkadziesiąt milionów euro.
„Pieniądze te są potrzebne, chociażby na to, żeby nie tylko w maju, ale i do końca roku ulice miasta były oświetlone” — powiedział przyszły mer.
Z powyborczych jego wypowiedzi wynika również, że na razie nici z przedwyborczej obietnicy zmniejszenia kosztów ogrzewania o 20 proc. Šimašius przynajmniej nie wycofuje się z tej obietnicy, mówi jednak, że na jej spełnienie potrzeba będzie sporo czasu.
Z kolei wileńscy Polacy, których przychylność Šimašius próbował zdobyć, obiecując przed wyborami dwujęzyczne nazwy ulic i nabożeństwo po polsku w Katedrze Wileńskiej, z pewnością już mogą czuć się ponownie zawiedzeni. Z tych obietnic przyszły mer wycofał się bowiem jeszcze przed druga turą wyborów. Tłumaczył, że mówiąc o nazwach ulic, miał na myśli poszczególne przypadki, jak na przykład zamieszczenie przy nazwie ulicy Islandzkiej napisu w języku islandzkim, jako wyraz wdzięczności Islandczykom za to, że pierwsi na świecie uznali niepodległość Litwy.
Zaś ws. polskiego nabożeństwa przyszły mer tłumaczył, że było to jego wyłącznie prywatne zdanie, jako członka wspólnoty.
Zwodzenie Polaków przedwyborczymi, a nawet powyborczymi obietnicami nie jest bynajmniej domeną jednego polityka.
Również obecny premier Algirdas Butkevičius i jego rząd wiele obiecał mniejszościom narodowym. W programie jest nawet cały rozdział poświęcony tym obietnicom. W jednym z jego punktów mówi się między innymi: „Przygotujemy projekt Ustawy o Mniejszościach Narodowych”, „uwzględniając konwencję Rady Europy o ochronie praw mniejszości narodowych, rozstrzygniemy problemy pisowni imion i nazwisk w dowodach oraz nazw ulic i miejscowości”, „będziemy dążyli do przesunięcia na dalszy termin składanie ujednoliconego egzaminu z języka litewskiego w szkołach mniejszości narodowych”.
Tyle obietnic programowych rządu uchwalonych przez Sejm w 2012 roku.
Dziś, w 2015 roku, redakcja „Kuriera” nie znalazła informacji potwierdzającej, żeby którakolwiek z tych obietnic została spełniona.