Rozmowa z Arturem Markiewiczem, nauczycielem, który od dwóch lat pracuje z dziećmi specjalnej troski. Jest też alumnem programu „Renkuosiu mokyti”.
Dziś zawód nauczyciela nie jest zbyt popularny, a jednak zdecydował się Pan zostać pedagogiem. Dlaczego?
Po pierwsze, zawsze myślałem, jak fajnie jest uczyć kogoś i pokazać, że nauka może być ciekawa, a najlepszym sposobem na spełnienie takiego marzenia jest praca w szkole. Po drugie, kiedy byłem jeszcze w szkole, byłem wolontariuszem, zajmowałem się sprawami juniorów. I po trzecie, moja mama pracuje jako nauczycielka, dlatego od dzieciństwa wiedziałem, jak wygląda praca nauczyciela.
Jak zareagowała mama, kiedy dowiedziała się o decyzji podjęcia pracy w zawodzie nauczyciela?
Skończyłem studia na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Wileńskiego i dopiero w czasie pracy nad pracą magisterską przyszła mi do głowy myśl, że powinienem spróbować sił jako nauczyciel. Mama, trzeba przyznać, dość krytycznie odniosła się do mojego pomysłu pracy w charakterze nauczyciela, mówiła: „Tylko nie ten zawód”.
Mimo to zrezygnował Pan z kariery medycznej i dołączył do grona nauczycieli. Nie żałuje Pan?
Nie. Dobrze się czuję w szkole, lubię tę pracę. Dwa lata, które spędziłem jako nauczyciel w szkole, dały mi wiele.
Jak wyglądała praca przed wybuchem pandemii koronawirusa i jak wygląda teraz?
Na początku myślałem, że mnie ta cała historia nie dotknie, ponieważ pracuję z dziećmi specjalnej troski, którym potrzebny jest ciągły kontakt. Szybko jednak się okazało, że wyjątku dla szkół, w których uczą się takie dzieci, nie będzie, kwarantanna ma obowiązywać wszędzie. Ogarnął mnie stres, nie wiedziałem, od czego i jak zacząć. Musiałem na nowo nauczyć się planowania czasu pracy, planowania wolnego czasu, wszystko to negatywnie wpływało na moją chęć do pracy.
Co działo się potem?
Praca z dziećmi niepełnosprawnymi ma zupełnie inną specyfikę niż praca w zwykłej szkole. Takie dzieci wymagają znacznie większej komunikacji z nauczycielem, a najlepiej bezpośredniej komunikacji, na żywo. Jeśli chodzi o pracę, ja i moi koledzy wpadliśmy na świetny pomysł – żeby pracować w grupie. Uzgodniliśmy, że wypracujemy własny, nowy system zdalnego nauczania dzieci specjalnej troski. Umówiliśmy się, że nie będziemy żądać od nikogo zbyt wiele. To, co próbowaliśmy zrobić, to wykorzystać środowisko domowe, aby wywrzeć pozytywny wpływ. Sądząc po opiniach, zarówno samych dzieci, jak i ich rodziców, udało się nam.
Jak, Pana zdaniem, kwarantanna wpłynęła na nauczycieli i system edukacji?
To był dobry moment dla szkół i nauczycieli, aby zastanowić się, jak postrzegają ucznia, a uczeń mógł zrozumieć, że może samodzielnie wykonać część procesu uczenia się.
Rok szkolny się rozpoczął, wiele szkół narzeka, że nie ma wystarczającej liczby nauczycieli. Ostatnio w mediach pojawiły się informacje, że nauczyciele masowo się zwalniają. Co się stało?
Być może niektórzy przestraszyli się błyskawicznych zmian, wymagań dotyczących tego, jak powinien wyglądać proces nauczania dzieci i samej zmiany metod nauczania. Być może inni nie mieli wystarczającej uwagi i pomocy ze strony państwa lub administracji. Trzeba uczciwie przyznać, że przez długi czas nauczyciele byli pozostawieni sami sobie.
Jak widzi Pan przyszłość systemu edukacji i losy nauczycieli na Litwie?
Wymagana jest zmiana formy postrzegania roli ucznia. Dziś w naszym systemie edukacji wiele uwagi poświęca się tworzeniu pewnych struktur, zmian programowych. Zapomnieliśmy, że najważniejszym uczestnikiem procesu pedagogicznego jest dziecko. Jednocześnie trzeba zrozumieć, że nie możemy spodziewać się błyskawicznych efektów.