Więcej

    Na pograniczu żyjemy spokojnie

    Przed pandemią były popularne wyjazdy do teatrów w Grodnie. Większe firmy, sanatoria czy spa zamawiały autobusy, ludzie tam jeździli z ciekawością, oceniali, że jakość przedstawień nie odbiega od tych w Wilnie. Teraz mamy trudną sytuację z Białorusią.

    Czytaj również...

    Ale to także różnie się układa: ludzie odczuwają to, co się dzieje w polityce, o czym mówi się w telewizji i pisze w prasie. Ale my w Druskienikach jesteśmy przyzwyczajeni do sąsiedztwa. Przy samej granicy po stronie białoruskiej działa poligon, mają miejsce manewry. Czasem w domu trzęsą się ściany. Ale żyć jakoś trzeba – żartuje w rozmowie z „Kurierem Wileńskim” Teresa Igumnowa, prezes oddziału druskienickiego Związku Polaków na Litwie. 

    Tomasz Otocki: Spotkaliśmy się po raz pierwszy w 2018 r., gdy p.o. prezeską oddziału Związku Polaków była nieżyjąca już Pani mama, również Teresa Igumnowa. Pisałem wtedy reportaż zatytułowany dosyć prosto „Mało nas” o tym, jak mało zostało Polaków w Druskienikach. Czy od tego czasu sytuacja się zmieniła?

    Teresa Igumnowa: Obecnie Polaków jest jeszcze mniej. Starsi ludzie umierają, młodzi identyfikują się z litewskością. Jak pan był u nas w 2018 r., to wtedy na liście Związku Polaków znajdowało się ok. 200 osób, teraz mogę mówić najwyżej o sześćdziesięciu osobach. Tu nawet nie chodzi o składki, bo nikt ich nie płaci, ale o osoby, które figurują na oficjalnej liście. Bardzo często po polskiej mszy w kościele Matki Boskiej Szkaplerznej, która jest odprawiana o 10:30, organizujemy wczesnopopołudniową kawę, herbatę w Domu Polskim. Ale tak się jakoś stało, zwłaszcza po pandemii, że ludzie nie przychodzą. Teraz zdarza się tak, że po prostu postoimy przy kościele, porozmawiamy o tym, co nowego w rodzinach, co słychać u ludzi, i to wszystko. 

    Pandemia zmieniła trochę sytuację Polaków. W jej trakcie odeszła założycielka Związku Polaków w Druskienikach, Paulina Lipowicz, wcześniej zmarła Pani mama, która czasowo stała na czele oddziału. 

    W trakcie pandemii żyliśmy zamknięci, odosobnieni, ale mam wrażenie, że po jej zakończeniu już nie wróciliśmy do sytuacji sprzed 2020 r. Nawet w Druskienikach obserwuję, że po kościele ludzie przywitają się ze sobą, ale już nie rozmawiają, gdzieś pędzą, nie chcą ze sobą przebywać. Bardzo trudno ich namówić na pójście na kawę do Domu Polskiego. Zwłaszcza ludzie starsi się boją, że mogą się zarazić. Choć trochę ludzi w Druskienikach się jednak zaszczepiło. Ja w trakcie pandemii zaczęłam pracować w szkole, wcześniej pracowałam w konsulacie Litwy w Grodnie. 

    Dopóki nie było kryzysu w relacjach z Białorusią, dużo mieszkańców Druskienik jeździło do Grodna, choćby na obiad albo do teatru. 

    Tak, były popularne wyjazdy do teatrów. Większe firmy, sanatoria czy spa zamawiały autobusy, ludzie jeździli większymi grupami. W Grodnie jest kilka teatrów, m.in. Teatr Opery i Baletu czy Teatr Lalek. Mieszkańcy Druskienik oceniali, że jakość przedstawień jest całkiem wysoka, nie odbiega od tych w Wilnie. Ja kiedyś byłam na przedstawieniu na podstawie Puszkina, ale nie jechałam z Druskienik, tylko po prostu poszłam, jak byłam w Grodnie. 

    Wspomnieliśmy nazwisko nestorki Polaków w Druskienikach, Pauliny Lipowicz, ale kilka lat temu na stanowisku prezesa oddziału stanęła Wiktoria Sienkiewicz. Niestety, nie miała szczęścia do działalności społecznej, ostatecznie znalazła się na Cyprze, z powodów zawodowych. Później tymczasowo obowiązki prezeski objęła Pani mama, Teresa Igumnowa.

    Tak, to było w 2018 r., na rok przed śmiercią mamy. Pamiętam, że nikt nie chciał się wtedy podjąć reprezentowania Polaków w Druskienikach. Działalność społeczna na Litwie to ciężki kawałek chleba. Matka była zainteresowana tym, żeby ludzie się ze sobą spotykali, żeby polskość trwała. 

    Pani rodzina ma korzenie w Druskienikach od pokoleń, przynajmniej ta część od strony matki. 

    Niezupełnie. Matka, z domu Sadowska, urodziła się w Druskienikach w 1941 r., jak zaczynała się wojna niemiecko-sowiecka. Jednak jej matka, a moja babcia, pochodziła z terenów obecnej Witebszczyzny. Ta miejscowość nazywa się Stalnica, niedaleko Głębokiego, przed II wojną światową należała do województwa wileńskiego. Z kolei mój dziadek od strony mamy urodził się niedaleko Druskienik, w Przewałce, która obecnie znajduje się na Białorusi. Rodzina ojca jest z dalekiej Syberii, z Zabajkala. Po II wojnie światowej założył rodzinę w Brześciu, był technikiem lotniczym. Pracował na miejscowym lotnisku, do Druskienik przyjechał na wypoczynek, zakochał się w mamie i już został na stałe [śmiech]. 

    Czytaj więcej: Święto w odrodzonym Domu Polskim w Druskiennikach

    Język polski ma Pani zatem po matce?

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Mama ze wszystkimi domownikami rozmawiała po polsku: ze mną, z moim bratem, a także z ojcem, który polskiego się nigdy nie nauczył, ale wszystko rozumiał. Z ojcem rozmawiałam w domu tylko po rosyjsku, zaś z mamą po polsku. Brat podobnie. Ja z kolei z rodzeństwem mówię po polsku. 

    W Pani rodzinie byli prawosławni i katolicy?

    Ojciec był prawosławny, ja jestem po matce katoliczką. 

    Jak żyje się na pograniczu litewsko-białoruskim? Czy czuje Pani niebezpieczeństwo?

    Bardzo różnie. Z jednej strony, ludzie odczuwają to, co się dzieje w polityce, o czym mówi się w telewizji i pisze w prasie. Ale my jesteśmy w Druskienikach przyzwyczajeni do sąsiedztwa. Przy samej granicy po stronie białoruskiej działa poligon, mają miejsce manewry. Czasem w domu trzęsą się ściany [śmiech]. 

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    A Polacy w Druskienikach interesują się tym, co się dzieje w Grodnie? Wiem, że w waszym związku są osoby, które mają korzenie także na Białorusi. 

    Większego zainteresowania życiem Polaków na Białorusi w Druskienikach nie ma. Nie było także współpracy instytucjonalnej między związkami w Druskienikach i Grodnie. Trzeba pamiętać, że w Związku Polaków na Białorusi doszło w 2005 r. do rozłamu, że funkcjonowały obok siebie dwa zwalczające się związki. Zresztą pamiętam czasy Jana Monkielewicza w Druskienikach, wtedy także mieliśmy konflikt u nas w Druskienikach, niejako działały dwa związki, funkcjonujące obok siebie. Był to konflikt o Dom Polski…

    Nie każdy w Wilnie wie, że w Domu Polskim w Druskienikach można nocować za niedużą opłatą. 

    Mamy taką możliwość, znajdują się u nas trzy pokoje z sześcioma łóżkami, także latem i wczesną jesienią jest to dobre miejsce, by „naładować akumulatory”. 

    Rozmawiamy po prezentacji książki dr. Jana Skłodowskiego „Druskieniki. Kurort przedwojennej Polski”, której prezentacja odbyła się w Muzeum Miasta Druskienik. Czy lokalni Polacy żyją wciąż wspomnieniami, czy pamiętają przedwojenną Polskę, mam na myśli oczywiście tych najstarszych. 

    Takich już prawie nie ma. Można powiedzieć, że „wszystko zostało za jeziorkiem”. 

    Mówi tak Pani, bo za jeziorem znajduje się cmentarz katolicki w Druskienikach, z pięknymi nagrobkami. I charakterystyczne, że te z XIX i XX w. są głównie po polsku, natomiast z ostatnich 50 lat już głównie po litewsku. W Rotnicy nie ma prawie polskich nagrobków…

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Kiedyś zapytano moją matkę, a było to podczas wizyty u mera, jak jej podobają się Druskieniki. Ona odpowiedziała bardzo szybko: „Moje Druskieniki zostały za jeziorkiem”. Tego, co było przed 1939 r., Druskienik polskich, żydowskich, nie ma już. One po 1990 r. bardzo wypiękniały, są wspaniałe hotele, sanatoria, restauracje, ale miejscowi nie odczuwają takich związków z tym, co było kiedyś. Kiedyś to miasto było małe, ludzie się znali, witali ze sobą, wiedzieli, kto, gdzie mieszka. Teraz widuje się na ulicy dużo obcych, nawet nie wiem, kiedy oni przyjechali. Dużo ludzi z Wilna i Kowna kupuje mieszkania, apartamenty. 

    A jak wspomina Pani Druskieniki ze swego dzieciństwa, okresu młodzieżowego? 

    Bardzo duża zmiana. Miasto zrobiło się „cudze”. I kina nie ma [śmiech]. 

    No właśnie, jak to się stało, że nie ma kina?

    Po prostu tak jest. Wcześniej funkcjonowało kino „Aidas”, w którym pracowała moja mama. Więc ja nie mogłam się udawać na wagary do kina, bo mama, która była bileterką i pracowała w kasie, od razu by o wszystkim wiedziała. W czasach radzieckich kino było szturmowane. Zaś moje dzieciństwo spędziłam w dużej mierze w kinie „Aidas”, bywało, że codziennie chodziło się na kilka seansów. Pamiętam jego dyrektora, Litwina pochodzenia żydowskiego. Bardzo ciepły, serdeczny człowiek. 

    A jak Pani wspomina swoją szkołę?

    Chodziłam do rosyjskiej. Wszystkie przedmioty miałam po rosyjsku. 

    Nie było przez to kłopotów z litewskim?

    Nie, bo ten litewski był już wszędzie. Zresztą moja mama chrzestna była Litwinką z pochodzenia. Koleżanki i koledzy także rozmawiali ze mną po litewsku. Ja od dziecka tkwię w trzech językach: polskim, rosyjskim i litewskim. 

    Czytaj więcej: 27 września — Światowy Dzień Turystyki


    Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 44 (127) 04-10/11/2023

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Kowieńska Pochodnia działała do samego końca

    Tomasz Otocki: Jesienią 1924 r. powstała kowieńska Pochodnia, oficjalnie zwana Towarzystwem Popierania Kultury i Oświaty „Pochodnia”. Czy możemy nakreślić ówczesną sytuację Polaków na Litwie? Jest to czas rządów chrześcijańskiej...

    230 lat powstania kurlandzkiego. Prof. Dariusz Nawrot: „Mieszczaństwo i pospólstwo Kurlandii wsparło antyrosyjskie powstanie”

    Tomasz Otocki: Zaglądam do Wikipedii, skąd wiedzę czerpią studenci, dziennikarze, ale także zwykli czytelnicy. Pod hasłem „powstanie kurlandzkie” znajduję w bibliografii „Małą Encyklopedię Wojskową” wydaną w 1967 r. przez...

    Dzikie łabędzie nad Rygą – piosenki o stolicy Łotwy [Z GALERIĄ]

    Dotychczas o Rydze nikt nie śpiewał. Zmieniło się to w tym roku za sprawą projektu „Warszawa i Ryga w piosence na lekcjach języka polskiego jako obcego” zrealizowanego z inicjatywy...