Akademicki Klub Włóczęgów Wileńskich powstał jako męskie stowarzyszenie akademickie, które miało być przeciwwagą dla innych, zbyt „sztywnych” korporacji akademickich.
Oficjalnie stowarzyszenie rozpoczęło działalność 19 grudnia 1923 r., a jego założycielami byli studenci Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie: Teodor Nagurski, Wacław Korabiewicz, Wacław Urbanowicz i Alfred Urbański. 13 lutego 1990 r. Wacław Korabiewicz przekazał tradycje AKWW powołanemu w Wilnie przez młodych Polaków Klubowi Włóczęgów Wileńskich.
Reaktywacja klubu
– Jeszcze w czasach Związku Sowieckiego, na fali dążeń Litwy do niepodległości, zaczęły także powstawać różne polskie organizacje. My, jako polscy studenci, również szukaliśmy dla siebie miejsca. Spotykaliśmy się w kawiarniach, ale nie bardzo miało to sensowy kierunek. Wiedzieliśmy, że jakaś młodzieżowa organizacja jest potrzebna, ale trudno było nam określić, do czego dążymy. Wtedy właśnie do Wilna przyjechał członek Akademickiego Klubu Turystycznego „Kroki” ze Szczecina, którzy chciał zwiedzić tereny dawnej II RP. Pomogliśmy mu organizacyjnie, ale nikt nie zdecydował się na towarzyszenie mu w wyprawie. Kiedy jednak wrócił, jego opowieści nas bardzo zafascynowały. Zostaliśmy zaproszeni także na sylwestra w Karkonosze – opowiada Michał Kleczkowski, członek KWW, były przewodniczący Związku Harcerstwa Polskiego na Litwie.
W góry z Kleczkowskim pojechała Elwira Ostrowska. Wyjazd, mimo spartańskich warunków, które zastali na miejscu, utwierdził ich w przekonaniu, że chcą założyć własny klub turystyczny. – Nasi znajomi nie byli tym jednak zafascynowani. Po powrocie daliśmy więc ogłoszenie w „Czerwonym Sztandarze”, że zakładamy Turystyczny Klub Studencki. Przez kilka tygodni wychodziłem na przystanek po chętnych, a spotkania odbywały się w mieszkaniu Elwiry – wspomina Kleczkowski, który współreaktywował wileński klub.
Droga od klubu turystycznego do przedwojennej tradycji wiodła przez wileńskie archiwa. – Szukałem informacji o mojej rodzinie, o naszych korzeniach i w pewnej książce, zupełnie przez przypadek, znalazłem informację o Włóczęgach. Najpierw bardzo zainteresowała mnie nazwa, a potem, razem z kolegami, zafascynowaliśmy się samą ideą klubu – mówi Kleczkowski.
Wkrótce doszło do wydarzenia, które dla młodych ludzi wydawało się zupełnie niemożliwe. – Przyjechały do Wilna studentki z Polski. Spotkaliśmy się z nimi, opowiadałem o naszym klubie, o jego założycielach, w tym o Wacławie Korabiewiczu. Mówiłem o nim „był” i wtedy jedna z polonistek zaprotestowała. „Dlaczego był? Jest i ma się dobrze, mieszka w Warszawie” – wspomina rozmówca „Kuriera Wileńskiego”.
Czytaj więcej: Dwudziestolecie Klubu Włóczęgów Wileńskich
Hierarchia klubowa
I tak właśnie doszło do spotkania i przekazania wileńskim Włóczęgom symboli klubu przez jednego z jego założycieli. Najważniejszym z nich była laga ze „Sznurem Jedności” – wielka drewniana laska pasterska z przywiązanym do niej kolorowym sznurem.
Od tej pory nawiązywanie do przedwojennej tradycji stało się jeszcze bardziej widoczne w życiu klubu. Historią przedwojennych Włóczęgów zafascynował się zwłaszcza Waldemar Szełkowski, który na ten temat napisał pracę magisterską, a później wydał książkę.
– Szukaliśmy nie tylko materiałów o Włóczęgach, ale także kontaktu z tymi, którzy jeszcze żyli. Udało nam się nawiązać listowny kontakt ze Stanisławem Swianiewiczem, wybitnym naukowcem i świadkiem zbrodni katyńskiej. Sama obrzędowość Włóczęgów była dla nas bardzo interesująca. W przeciwieństwie do tradycyjnych korporacji studenckich Włóczędzy nosili wielkie czarne berety z kolorowymi frędzlami, których kolor oznaczał miejsce w hierarchii klubowej. Najniżej był kolor czerwony, który oznaczał „Noworodka”, dalej żółty – „Włóczęgę” – i złoty, który nosił „Arcywłóczęga” – opowiada Szełkowski, nauczyciel historii i prezes Klubu Rekonstrukcji Historycznej „Garnizon Nowa Wilejka”.
Historyk podkreśla, że to, co najbardziej kierowało ich uwagę w stronę Włóczęgów, to idea klubu, w której bardzo podkreślano dążenie do samodoskonalenia, oraz postacie związane z międzywojennym klubem.
– Oczywiście, w naszej świadomości na plan pierwszy wybijał się Czesław Miłosz, choć nie był on najaktywniejszą osobą w klubie. Ważne były dla nas również takie postacie, jak Leon Beynar, czyli Paweł Jasienica, którego książki wówczas chętnie czytaliśmy, czy Wacław Korabiewicz – wspaniały reportażysta, poeta, podróżnik, lekarz, kolekcjoner, którego mieliśmy szczęście jeszcze spotkać. Z Włóczęgów wyszli jednak różni ludzie. Klub był organizacją apolityczną, niektórzy z jego członków wybrali drogę komunizmu. Do Włóczęgów zaliczał się przecież Teodor Bujnicki, bardzo uzdolniony poeta, który został zastrzelony za współpracę z Sowietami pod koniec 1944 r., czy Stefan Jędrychowski, bardzo aktywny po wojnie komunista, polityk i dyplomata zajmujący wysokie stanowiska w rzędzie PRL – wymienia Szełkowski.
Czytaj więcej: Klub Włóczęgów Wileńskich, dziecko przyjaźni
Wyprawy i formacja ducha
Obszarem, w którym działalność Włóczęgów była szczególnie aktywna, było propagowanie turystyki. Włóczędzy organizowali dla wszystkich chętnych cotygodniowe wycieczki w okolice Wilna, a członkowie klubu odbywali także bardziej wyczynowe wyprawy, jak licząca 3 tys. km wyprawa kajakowa z Nowego Targu do Stambułu czy pokonana kajakami trasa z Wilna do Poznania (1700 km). W samym Wilnie Włóczędzy spenetrowali i uporządkowali podziemia kościoła Ducha Świętego w Wilnie.
Turystyka i jej popularyzowanie stały się też nieodłączną częścią działalności odrodzonego w Wilnie klubu. – Nie brakowało w naszej działalności szalonych wypraw, które dziś mogą zadziwiać. Zawsze była to jednak droga do pracy nad sobą. To właśnie w Klubie Włóczęgów Wileńskich nauczyłem się tego, co to jest organizacja społeczna, jak organizować jej pracę, czego oczekują jej członkowie. Ten okres bardzo zaprocentował w moim życiu – mówi Marek Kubiak, prezes Wileńskiego Oddziału Miejskiego Związku Polaków na Litwie.
Będą następcy
Choć od założenia klubu mija właśnie 100 lat, tradycje studenckie z okresu międzywojennego pozostają nadal atrakcyjne.
– Klub trochę ucichł po pandemicznej przerwie, postanowiliśmy więc nieco pomóc w jego zaktywizowaniu. Może nie jesteśmy już młodzieżą, ale nasze dzieci obecnie studiują, więc mamy komu przekazać tę piękną tradycję, która nas ukształtowała. Czasy się zmieniają, ale jestem pewien, że dzisiejsi młodzi ludzie mogą również z niej czerpać – podsumowuje Szełkowski.
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 47 (136) 25/11-01/12/2023