Zdaniem ekspertów prezydent Barack Obama, grożąc Kabulowi „opcją zerową”, wywiera presję na następcę Hamida Karzaja. Ma dylemat, bo obiecał koniec wojny i nie chce zostawiać w Afganistanie zbyt wielu żołnierzy USA, ale boi się eskalacji przemocy jak w Iraku.
Prezydent Obama, sfrustrowany tym, że prezydent Afganistanu Hamid Karzaj odmawia podpisania długoterminowego porozumienia o bezpieczeństwie między obydwoma krajami, zlecił we wtorek Pentagonowi przygotowanie planu na ewentualność całkowitego opuszczenia Afganistanu do końca roku. W ślad za Obamą w środę „opcją zerową” zagroził też sekretarz generalny NATO Anders Fogh Rasmussen.
Obama, jak komentuje się w Waszyngtonie, najwyraźniej stracił cierpliwość i pogodził się z tym, że Karzaj do końca swego mandatu nie podpisze już umowy. „To ciekawe, że Biały Dom ogłosił tak publicznie i otwarcie, że nie potrafi wpłynąć na Karzaja” – powiedziała PAP ekspertka ds. Afganistanu w Brookings Institution Vanda Felbab-Brown. Obama postanowił więc wywrzeć presję na kandydatów, którzy wystartują w kwietniowych wyborach prezydenckich. Zapewnił, że jest „otwarty” na pozostawienie ograniczonych sił USA do szkolenia afgańskich służb bezpieczeństwa oraz operacji antyterrorystycznych, jeśli następca Karzaja podpisze wynegocjowane już z Kabulem porozumienie o bezpieczeństwie, w skrócie zwane B.S.A.
Choć większość kandydatów sygnalizowała, że popiera B.S.A., to przyszłość międzynarodowego zaangażowania w Afganistanie jest niepewna. „Nie wiadomo na pewno, czy nowy prezydent podpisze. Ale niezależnie od preferencji osobistych, podpisanie może się opóźnić, bo na nowy rząd możemy czekać do późnego lata a nawet jesieni” – powiedziała Felbab-Brown. Przewiduje, że po głosowaniu rozpoczną się tygodnie politycznych targów, niektórzy będą kwestionować wynik, inni żądać przeliczenia głosów. Niewykluczone, że potrzebna będzie druga runda głosowania, której wynik też może być kwestionowany.
„Możemy czekać miesiące na władze, które będą gotowe do podpisania. Pytanie, czy Biały Dom będzie miał cierpliwość, by czekać” – powiedziała ekspertka. Jej zdaniem za „taktyką” presji Białego Domu, kryje się „prawdziwe stanowisko, że jeśli nie będzie B.S.A., to USA opuszczą Afganistan”.
Obama już dawno obiecał Amerykanom, że wraz z końcem roku USA zakończą najdłuższą w swej historii wojnę, pozostawiając siłom afgańskim odpowiedzialność za bezpieczeństwo kraju. Administracja USA była jednak podzielona co do dalszych działań. Wiceprezydent Joe Biden należał do orędowników jak najmniejszej obecności USA w Afganistanie, co ujawnił w swych wspomnieniach były sekretarz obrony Robert Gates. „Ale to, co dzieje się w Iraku (wzrost aktywności i przemocy Al-Kaidy – PAP) wzmocniło głosy w administracji USA, że nie należy całkowicie się wycofywać. Nie chcą w Afganistanie powtórki z Iraku” – powiedziała Felbab-Brown.
„Wyjście Amerykanów z kraju byłoby katastrofalne dla afgańskiego rządu w dłuższej perspektywie” – powiedział niedawno na briefingu w Radzie Stosunków Zagranicznych (CFR) były doradca amerykańskiego Dowództwa Operacji Specjalnych Seth Jones, wskazując na postępującą ekspansję talibów na południu i wschodzie Afganistanu. Jones jest współautorem raportu CFR, z którego wynika, że aby zapobiec destabilizacji kraju i regionu, w Afganistanie powinno pozostać po 2014 r. przynajmniej od 8 do 12 tys. żołnierzy USA.
O około 10 tys. żołnierzy mówi się nieoficjalnie w ramach umowy B.S.A. Wojska USA miałyby do spełnienia dwie misje. Po pierwsze, szkolenia, doradztwo i pomoc afgańskim narodowym oraz lokalnym służbom bezpieczeństwa, a po drugie, operacje antyterrorystyczne. Publicznie ani USA ani NATO nie ogłosiły jednak, ilu żołnierzy planują zostawić w Afganistanie.
„Zmniejszenie poziomu wsparcia USA jest nieuniknione, a wielu argumentuje, że wskazane. Ale gwałtowny spadek może podważyć wiele z tego, co udało nam się osiągnąć w Afganistanie od 2001 r. i będzie wysoce destabilizujący. To byłaby zła wiadomość dla Afgańczyków, regionu i USA” – napisali w „Foreign Policy” były wysłannik ONZ do Afganistanu Michael Keating oraz Matt Waldman z Uniwersytetu Harvarda. Oceniają, że liczba zabójstw dokonywanych przez talibów na afgańskich policjantach i żołnierzach osiąga ostatnio „bezprecedensową skalę – do 400 miesięcznie”, co podważa wiarygodność strategii, opierającej się na założeniu, że afgańskie służby bezpieczeństwa są wystarczająco silne.
„Pogorszenie sytuacji bezpieczeństwa w Afganistanie jest niemal nieuniknione, nie można wykluczyć nawet wojny domowej” – zgadza się Felbab-Brown. Jej zdaniem talibowie będą dalej atakować afgańskie siły, osłabiając skuteczność i grożąc ich rozpadem. „Im więcej będzie pomocy zagranicznej, tym większe szanse, że im się to nie uda” – powiedziała Felbab-Brown.
B.S.A ma zapewnić immunitet amerykańskim żołnierzom, którzy pozostaną w Afganistanie. Ale zdaniem ekspertki USA i NATO już teraz powinny ogłosić, ilu żołnierzy planują zostawić w kraju po 2014 roku, by rozwiać niepokoje nieufnych Afgańczyków. „Obama powinien powiedzieć: to jest pakiet, który dostaniecie, jeśli podpiszecie porozumienie. Podejrzewam, że Biały Dom odkłada ogłoszenie liczby, bo w rzeczywistości chce pozostawić w Afganistanie niewielu żołnierzy” – dodała.
W takim scenariuszu propozycja Obamy ma małe szanse na polityczne wsparcie Afgańczyków, bo „przyniesie im więcej problemów niż korzyści” – argumentuje ekspertka. W przypadku małej liczby żołnierzy ich misja skoncentruje się bowiem na celach antyterrorystycznych; nie będą w stanie zapewnić wystarczającej pomocy afgańskim żołnierzom. Jednocześnie będą prowokować antyamerykańskie ataki, którym – z powodu niewystarczającej obecności USA – trudno będzie stawić odpór. Dlatego, zdaniem ekspertki, jeśli międzynarodowych żołnierzy miałoby być znacznie mniej niż 10 tys., to już lepsza jest „opcja zerowa”.
Od rozpoczęcia wojny USA zainwestowały w Afganistan ponad pół biliona dolarów i straciły ponad 2300 żołnierzy.
Z Waszyngtonu Inga Czerny (PAP)