75 lat temu, 5 marca 1940 roku, Józef Stalin podpisał uchwałę, na podstawie której funkcjonariusze NKWD rozstrzelali blisko 22 tysiące polskich oficerów i jeńców wojennych z obozów i więzień zachodniej Białorusi i Ukrainy. Zabijano ich od kwietnia 1940 roku strzałem w tył głowy w Katyniu, Charkowie oraz Miednoje.
Historia katyńskiej zbrodni zaczyna się już we wrześniu 1939 r., zaledwie kilka dni po sowieckiej inwazji na Polskę. Wtedy rozkazem szefa Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych (NKWD) Ławrientija Berii powstają obozy przeznaczone dla polskich jeńców wojennych, m. in. osławione później Kozielsk, Ostaszków i Starobielsk.
Mimo podporządkowania NKWD warunki w obozach jenieckich są znośne. Jeńcy mają prawo do korespondencji, organizują sobie zajęcia, żywienie — choć skromne — nie powoduje głodu. To wszystko sprawia, że jeńcy czują się spokojni o swoje życie. Wielu myśli, że Sowieci wydadzą ich Niemcom. Inni są przekonani, że zostaną zwolnieni, przekazani krajom neutralnym lub — w najgorszym razie — wywiezieni do obozów pracy. Tragedii nie przeczuwa nikt. Decyzja w sprawie wykonania wyroków śmierci została podjęta na podstawie ściśle tajnego pisma, które w marcu 1940 r. skierował do Stalina Ławrientij Beria. Szef NKWD pisał w nim m. in.: „W obozach dla jeńców wojennych NKWD ZSRS i w więzieniach zachodnich obwodów Ukrainy i Białorusi w chwili obecnej znajduje się duża liczba byłych oficerów armii polskiej (…). Wszyscy są zatwardziałymi wrogami władzy sowieckiej, pełnymi nienawiści do ustroju sowieckiego”.
Jeńcy zostali grupowo uznani za winnych dywersji, szpiegostwa i kontrrewolucji. Pod wyrokiem śmierci dla kilkunastu tysięcy Polaków podpisał się Józef Stalin, Michaił Kalinin, Anastas Mikojan, Wiaczesław Mołotow i Kliment Woroszyłow. Do dziś nie wiadomo na pewno, ilu Polaków zginęło z rąk NKWD w 1939 i 1940 r. Najbardziej prawdopodobna liczba ofiar zbrodni nazwanej katyńską to 21 857 ludzi. Miejsca zamordowania 7 305 z nich do tej pory nie udało się dokładnie ustalić.
Rozstrzeliwanie pierwszych jeńców zaczyna się już 15 marca — ginie pierwszych trzynastu. Masowe transporty śmierci zaczynają się dopiero na początku kwietnia.
3 kwietnia zapełniają się pierwsze mogiły w Katyniu. Dzień później pierwsze strzały rozlegają się w podziemiach twerskiej (wówczas Kalinin) siedziby NKWD (ciała chowano w Miednoje), 5 kwietnia zaczyna się mordowanie w Charkowie. Rozstrzelania trwają niemal do końca maja. W tym samym czasie trwa „rozładowywanie” więzień — ponad 7 tys. więźniów ginie najprawdopodobniej w Kijowie i Mińsku. Ich mogiły, których do tej pory nie odnaleziono, znajdują się prawdopodobnie w Bykowni i Kuropatach.
Masakry uniknęło jedynie 395 (według innych źródeł — 448) więźniów Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska, których z niejasnych do końca przyczyn NKWD postanowiło nie zabijać. Gdy Niemcy napadły na ZSRR w czerwcu 1941, a Sowieci przystali na formowanie polskiej armii, oficerowie, którzy przeżyli obozy, zaczęli wielką akcję poszukiwania zaginionych kolegów. Bez rezultatu.
3 grudnia 1941 roku, podczas wizyty gen. Sikorskiego w Moskwie, odpowiadając na pytania o los polskich oficerów, Stalin kłamał i starał się unikać jednoznacznej odpowiedzi. Gen. Władysław Sikorski: „Ci ludzie znajdują się tutaj. Nikt z nich nie wrócił”. Józef Stalin: „To niemożliwe! Oni uciekli”. Gen. Władysław Anders: „Dokądże mogli uciec?”. Stalin: „No, do Mandżurii na przykład”… Stalin: „Ja już wydałem wszystkie rozkazy, by ich zwolnić. (…) Nie wiem, gdzie są. Na co nam ich trzymać? Może byli w obozach na terenach, które zajęli Niemcy, rozbiegli się”. Płk Leopold Okulicki: „To niemożliwe, o tym byśmy wiedzieli”. Stalin: „Myśmy zatrzymywali tych tylko Polaków, którzy są na niemieckiej służbie”.
Łączna liczba not skierowanych w tej sprawie do władz Związku Sowieckiego przekroczyła 200. Bez skutku.
Tymczasem już w lipcu 1942 r. katyńskie mogiły odnajdują polscy robotnicy przymusowi z Organizacji Todta. Na razie cmentarzysko oznaczają brzozowym krzyżem.
Wielka niemiecka akcja ekshumacji, która zaważy na stosunkach polsko-sowieckich, rusza dopiero w lutym następnego roku. Niemcy wiedzą, że mają w ręku znakomity oręż propagandowy.
O masakrze donosi cały czas niemieckie radio, Berlin organizuje konferencje prasowe, do Katynia (za zgodą Armii Krajowej) zjeżdżają przedstawiciele Polskiego Czerwonego Krzyża. Sprawozdanie PCK nie pozostawia wątpliwości — znalezieni oficerowie padli ofiarą Sowietów.
Komunistyczne władze Związku Radzieckiego przez lata twierdziły, że zbrodni na Polakach dokonali Niemcy. Dopiero 13 kwietnia 1990 roku rząd Związku Radzieckiego przyznał, że zbrodnię popełniło NKWD i że tragedia jest „jedną z ciężkich zbrodni stalinizmu”. Dwa lata później Borys Jelcyn ujawnił pierwsze dokumenty. Niestety, część dokumentów dotychczas nie została przekazana stronie polskiej.
— Pierwszy krok w stronę odtajnienia zbrodni katyńskiej zrobił Borys Jelcyn — mówił dla „Kuriera” historyk dr hab. Jarosław Wołkonowski. — Udostępnił on część dokumentów, ale nie jest to jeszcze całość, brak kompletnej listy straconych. Nieznana pozostaje tzw. lista białoruska. Poza tym Rosja nie chce przyjąć odpowiedzialności za mord polskich oficerów, argumentując, że Rosjanie jeszcze bardziej ucierpieli na skutek terroru stalinowskiego.
Rosja nie rozliczyła zbrodni, w 2004 roku zakończyło się 14-letnie śledztwo rosyjskiej prokuratury wojskowej. Sędziowie uznali, że mord nie był zbrodnią ludobójstwa i nikogo nie postawili przed sądem.