Ilona Lewandowska: 21 lipca, w katedrze świętych Piotra i Pawła w Tallinie odbył się finałowy koncert, kończący projekt „Białystok–Tallin Tour 2023″, w czasie którego przemierzył pan rowerem trasę przez terytorium czterech krajów: Polski, Litwy, Łotwy i Estonii, po drodze dając koncerty. Jak ocenia pan te ostatnie kilka tygodni?
Stanisław Łopuszyński: Patrzę na to raczej w perspektywie półtora roku, bo tyle trwały przygotowania. W czasie tego projektu było o wiele mniej niewiadomych niż wtedy, gdy dwa lata temu jechałem trasą z Zamościa do Odessy. Przygotowania trwały dłużej, gdyż moje zeszłoroczne plany pokrzyżowała rosyjska agresja na Ukrainę. O wiele więcej pracy włożyłem w przygotowania, we współpracę z placówkami dyplomatycznymi, polskimi instytucjami, mam też bardzo wielu znajomych na Litwie i Łowie, niespodzianek było zatem mniej. W organizację wyjazdu zaangażowało się więcej osób i było po prostu bardziej domowo.
Przed pana wyjazdem rozmawialiśmy przede wszystkim o muzyce, ale większość czasu spędził pan przecież na rowerze. Jak w pana ocenie wypadają litewskie drogi? Jakie trasy pan poleca rowerzystom, jakich warto unikać?
Może zacznę od tego, czego warto unikać. Przede wszystkim dróg szutrowych. Miłem okazję przekonać się, jak bardzo mogą być uciążliwe, czasem wręcz niebezpieczne; zwłaszcza, gdy nawierzchnia jest pofalowana, przypomina bardziej tarkę niż gładką powierzchnię. To powoduje ogromne wibracje roweru, przez co kilka razy poszła mi szprycha i omal nie straciłem bagażnika. Bardzo pozytywnie mogę mówić natomiast o ogólnej kulturze jazdy na Litwie. Zdecydowanie można tu jeździć rowerem po głównych drogach, nie tylko ruch jest znacznie mniejszy niż w Polsce, ale również kierowcy jeżdżą o wiele spokojniej. Po przygodzie ze żwirówkami na Wileńszczyźnie zdecydowałem się więc na główne drogi.
Czytaj więcej: Koncert solidarnościowy Stanisława Łopuszyńskiego w wileńskim Ratuszu
Jakich jeszcze trudności pan doświadczył?
Oczywiście — takiej trasie towarzyszy ogromne zmęczenie, zwłaszcza, gdy warunki pogodowe nie są najlepsze. W tym roku, zwłaszcza na Łotwie, największym problemem był bardzo silny wiatr. Był dzień, gdy przez 5 godz. udało mi się pokonać zaledwie 50 km. Ok. 18 byłem jeszcze o 80. km od celu, jakim była Ryga. W takich chwilach musiałem włożyć naprawdę bardzo wiele wysiłku, by realizować swój plan. W trzecim tygodniu doświadczyłem już dosyć uciążliwego bólu rąk, co oczywiście odczuwałem nie tylko jako cyklista, ale również jako muzyk. Niestety, przy tak napiętym planie nie mogłem sobie pozwolić na przestrzeganie zasad artystycznego BHP. Były również trudności innego rodzaju, jak szczyt NATO w Wilnie czy Święto Pieśni na Łotwie. Przy tak długim projekcie nie dało się tego uniknąć, a niewątpliwie w czasie takich wydarzeń jest o wiele trudniej zebrać widownię. Ogólnie plusy jednak zdecydowanie przeważają, to był naprawdę bardzo ciekawy, bogaty projekt, choć jeszcze długo będę czuć fizyczne zmęczenie po nim.
Jak podróżował klawesyn? Na czyje wsparcie mógł pan liczyć podczas trasy?
Nauczony doświadczeniem z Ukrainy zaangażowałem w projekt o wiele więcej osób, niż dwa lata temu. Klawesyn nie podążał dokładnie tą samą trasą co ja, bo nie wszędzie był potrzebny. W niektórych miejscowościach, jak np. w Trokach były klawesyny, w innych, jak w Augustowie, gdzie wystąpiłem z Dorotą Sacewicz, grałem na fortepianie. W przewożenie klawesynu zaangażowali się moi znajomi, Fundacja „Na obcej ziemi”, wreszcie — moi rodzice, którzy w drugiej części trasy towarzyszyli mi samochodem, po drodze zwiedzając Litwę Łotwę i Estonię.
Jak przyjęła pana widownia na Litwie?
Bardzo dobrze. To nie był mój pierwszy kontakt z Litwą. Występowałem w miejscach, gdzie mieszka sporo Polaków, jak choćby Wilno, Troki czy Mejszagoła ale także w Birżach czy w Podbrodziu podczas koncertu z okazji święta koronacji króla Mendoga. Każdy z tych koncertów miał swoją specyfikę, wszędzie sale były niemal pełne. W moich koncertach dominuje muzyka barokowa, która jest wspólnym dziedzictwem Europy, wiec dociera do ludzi niezależnie od ich narodowości. Mam poczucie spełnionej misji, przede wszystkim ze względu na to, że klawesyn zagrał w miejscach, gdzie wcześniej go nie było. Nie tylko w Trokach czy Wilnie, gdzie klawesyn bywał, ale np. w Podbrodziu, Dyneburgu czy Birżach. Wiele osób miało więc po raz pierwszy okazję zetknąć się na żywo z muzyką klawesynową i cieszę się, że mogłem im w tym pomóc.
Czytaj więcej: Klawesynista z syndromem rockmana rusza w tour po krajach bałtyckich
W czasie koncertu w Wilnie wystąpił pan razem z Justyną Stankiewicz — śpiewaczką, aktorką Polskiego Teatru „Studio” w Wilnie. Czy było wasze pierwsze spotkanie na scenie?
Justynę poznałem poprzez Fundację „Pomoc Polakom na Wschodzie” im. Jana Olszewskiego. Był to nasz pierwszy wspólny koncert, wcześniej spotkaliśmy się na krótką próbę w Warszawie w Filharmonii Narodowej, gdy dosłownie na 20 godz. była ona na festiwalu teatralnym. Wykonaliśmy razem tylko trzy utwory, ale nasz występ w Wilnie okazał się sukcesem, było to bardzo dobre doświadczenie artystyczne. Myślę, że jeszcze kiedyś będzie okazja do kontynuacji tej współpracy.
Ma pan plany na kolejny przyjazd na Litwę?
Tak, nie są one może jeszcze do końca sprecyzowane. Na pewno zamierzam być w Wilnie w okolicy 12 listopada. Być może uda się jeszcze zorganizować koncert wcześniej, we wrześniu, ale na razie jestem jeszcze na etapie pierwszych rozmów na ten temat.