Antoni Radczenko: Jesteś jednym z twórców serialu internetowego „Samen.PL”, który opowiada o polskich emigrantach w Holandii i doczekał się dwóch sezonów. O ile się orientuję, wystąpiłeś w roli producenta i operatora.
Edmund Piunow: „Samen.PL” to była całkowicie niezależna produkcja. Monika Stępień była reżyserką i scenarzystką projektu, ja odpowiadałem za zdjęcia, montaż i całą stronę techniczną. Włożyliśmy w ten serial własne pieniądze, więc nie mogliśmy sobie pozwolić na zatrudnienie kogokolwiek – wszystko robiliśmy we dwójkę. W drugim sezonie udało się nawiązać współpracę z kilkoma polskimi firmami, które zostały naszymi sponsorami. Mimo to wciąż dokładaliśmy z własnej kieszeni.

| Fot. Peter Roelofs
Jak w ogóle doszło do realizacji serialu?
Zaczęło się w pandemii. Zrobiliśmy odcinek pilotażowy, a potem okazało się, że pomysłów wystarczy na cały sezon. Od początku chcieliśmy, by w serialu zagrali Polacy mieszkający w Holandii. Nie byli to zawodowi aktorzy – może kilku miało jakieś epizody w reklamach czy teatrze – ale głównie osoby pracujące na budowie, księgowi, freelancerzy.
Czy organizowaliście casting?
Każdy mógł się zgłosić. Prosiliśmy o nagranie krótkiego filmu z autoprezentacją. Spośród zgłoszeń wybraliśmy osoby, które zaprosiliśmy na casting. Finalnie wybraliśmy 10–15 osób. Dla większości z nich mieliśmy już gotowe role, ale zdarzały się też niesamowite przypadki, które zainspirowały nas do napisania ról od zera. Zresztą podczas zdjęć scenariusz również ewoluował w zależności od ludzi, których spotykaliśmy.
Cofnijmy się do czasów twojego dzieciństwa. Urodziłeś się w Wilnie, uczęszczałeś do Progimnazjum im. Jana Pawła II. Jak trafiłeś do Holandii?
Część dzieciństwa spędziłem w Polsce, a część na Litwie. Urodziłem się na Litwie, potem jako kilkuletni chłopiec przeprowadziłem się do Polski. Po dwóch latach znów wróciłem na Litwę i uczęszczałem do Progimnazjum im. Jana Pawła II — chodziłem tam do 3 i 4 klasy. Później ponownie wróciłem do Polski. Moja mama pracowała w Holandii, kiedy byłem jeszcze mały. Opiekowali się mną na zmianę dziadkowie z Litwy i Polski.

| Fot. Arkadia Art Media
Czyli część twojej rodziny pochodzi z Litwy, a część z Polski?
Generalnie pochodzimy z Litwy. Moja mama wyszła ponownie za mąż za Polaka z Polski – to wtedy przeprowadziliśmy się do Polski. Gdy miałem 14 lat, mama powiedziała, że to ostatni moment, by dobrze nauczyć się niderlandzkiego. Pojechałem na wakacje do Holandii, a tydzień przed planowanym powrotem do Polski usłyszałem, że zostaję.
Jak przebiegła adaptacja?
To było trudne. Byłem w wieku buntu, nie znałem języka ani kultury. Trafiłem do klasy dla cudzoziemców – uczyły się tam dzieci migrantów i uchodźców. Mieliśmy ponad 20 narodowości w jednej klasie. Ten pierwszy rok poświęcony był nauce języka i poznawaniu kultury niderlandzkiej. Miałem trochę łatwiej niż osoby z Iraku czy Afganistanu, ale i tak był to szok. Prawdziwe trudności zaczęły się, kiedy trafiłem do regularnej holenderskiej szkoły. Niewiele rozumiałem z tego, co mówili nauczyciele. Ale z każdym rokiem było coraz lepiej – kiedy lepiej znasz język, rośnie też pewność siebie.
Kiedy pojawiło się zainteresowanie filmem?
Bardzo wcześnie. Miałem 10 lat, gdy podczas wakacji w Holandii ktoś dał mi potrzymać stary camcorder nagrywający na kasety. Od razu wiedziałem, co chcę robić w życiu. Gdy miałem 16–17 lat, próbowałem dostać się do Holenderskiej Szkoły Filmowej. Mają tam bardzo wygórowane wymagania – np. by aplikować na wydział operatorski, trzeba mieć na koncie dwa pełnometrażowe filmy. Przez trzy lata dostawałem identyczną odpowiedź. Za trzecim razem się obraziłem, założyłem firmę i postanowiłem tworzyć własne filmy.
Dlaczego nie próbowałeś studiować w łódzkiej filmówce?
Z jednej strony mieszkałem już kilka lat w Holandii, czułem, że to mój kraj. Powrót do Polski wydawał mi się wtedy krokiem wstecz. Z drugiej – byłem niedojrzały i arogancki. Myślałem, że zakładając firmę, w rok zostanę milionerem i będę kręcił, co chcę. Życie szybko zweryfikowało te marzenia.
Czym zajmowała się twoja firma?
Robiłem filmy marketingowe dla firm. Przez 15 lat uczyłem się zawodu, inwestowałem w sprzęt, a w głowie wciąż krążyła myśl, że w końcu trafi się okazja, by zrobić film fabularny. Taką okazją był „Samen.PL”.

| Fot. Patrycja Farfan
Dla Moniki to też był debiut?
Tak. Monika Stępień również jest emigrantką z Polski. Studiowała zarządzanie eventami. Ma niesamowity talent do łączenia ludzi i inspirowania ich do wspólnego działania. To była końcówka pandemii, ludzie chcieli działać.
Powstały dwa sezony. Będzie trzeci?
Nie. Zrobiliśmy dwa sezony na własnych warunkach, ale pracowaliśmy nad nimi przez dwa i pół roku, siedem dni w tygodniu. To było wyczerpujące. Chcieliśmy stworzyć produkt, który zainteresuje platformy streamingowe. Rozmawialiśmy z kilkoma stacjami, zwłaszcza w Polsce, ale trafiliśmy w błędne koło. Sponsorzy oczekiwali product placementu i szybkiej publikacji na YouTubie. Gdy już to zrobiliśmy, nie mogliśmy serialu sprzedać – był dostępny za darmo.
Obecnie pracujesz jako operator przy międzynarodowej produkcji. Zdjęcia kręcono w Holandii i Algierii?
Tak, miała być jeszcze Turcja, ale udało się ją „odtworzyć” w Algierii.
Kilka słów o projekcie?
To projekt Hakima Traidia, absolutnej legendy w Holandii, przez 20 lat grał w „Ulicy Sezamkowej”. Teraz reżyseruje komedię science fiction zatytułowaną „Enigma”. Film jest skierowany zarówno na rynek algierski, jak i holenderski. Początkowo miałem być odpowiedzialny za oświetlenie, ale gdy algierski operator musiał zrezygnować, przejąłem zdjęcia. Kręciliśmy od września zeszłego roku, zakończyliśmy niedawno.
Kiedy premiera?
Mamy nadzieję, że jeszcze w tym roku.

| Fot. archiwum prywatne
Jak wspominasz pracę na zawodowym planie filmowym?
To była niesamowita przygoda i świetne doświadczenie. Większość zdjęć powstało w Algierii. Dialogi są po arabsku i francusku. Scenariusz był tak napisany, że do dziś nie wiem, jak reżyser to wszystko złoży w całość.
Czy pojawiły się kolejne propozycje?
W tej branży wszystko opiera się na kontaktach. Nie liczy się liczba obserwujących, tylko kogo się zna. Każdy nowy projekt otwiera drzwi. Mam nadzieję, że tak będzie i tym razem. Pracuję też nad własnym serialem – to długi i skomplikowany proces. Poza tym nadal robię filmy dla klientów i wspieram studentów, którzy często mają dobre pomysły, ale brak im budżetu.
Byłeś też zaangażowany w produkcję „The Voice of Poland”?
Tak. To miało związek z „Samen.PL”. Zawsze ostatni odcinek sezonu prezentowaliśmy w kinie, organizując galę dla 400 osób. Był czerwony dywan, zapraszaliśmy ekipę, ich rodziny, znajomych i gości specjalnych. Jednym z nich był Rinke Rooyens – producent „The Voice of Poland”, były mąż piosenkarki Kayah. Po premierze zaprosił nas na plan programu i zaangażował mnie do kilku realizacji. Tam też poznałem Ewelinę Gancewską z Litwy, która wtedy występowała w programie.
Urodziłeś się na Litwie, mieszkałeś w Polsce, od ponad 20 lat jesteś w Holandii. Kim się czujesz?
Nie mam polskiego obywatelstwa, ale zawsze mówię, że jestem Polakiem. Kiedyś znajoma pisarka powiedziała mi, że najlepiej sprawdzić to, słuchając hymnów – przy którym masz dreszcze, do tego narodu należysz.
W jakim języku myślisz?
Mówię w pięciu językach. Myślenie zależy od kontekstu – zazwyczaj wyobrażamy sobie rozmówcę, więc myślę w jego języku. Ale gdy rozmawiam sam ze sobą – myślę po polsku. Często też zaczynam notatkę po polsku, a kończę po niderlandzku, nie zauważając nawet, kiedy zmieniłem język.
Masz jakieś plany związane z Litwą?
Bardzo bym chciał. Szukam kontaktów z młodymi, twórczymi osobami. Za pośrednictwem „Kuriera Wileńskiego” apeluję: jeśli macie pomysł na projekt związany z filmem – odezwijcie się. Może uda się zrobić coś wspólnie.
Czytaj więcej: Statystyka: Rośnie imigracja, maleje emigracja
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 21 (58) 24-30/05/2025