Więcej

    Odcinek specjalny — Litwa

    Czytaj również...

    Jadąc wcale nieprędko, każdy może sprawdzić, jak jego samochód spisuje się w powietrzu Fot. Marian Paluszkiewicz

    Mamy Europę bez granic, a więc jest okazja porównywać jak to jest na drogach innych państw. Pokuszę się o garść refleksji na temat podróży po Litwie.

    Polskie drogi zasłużenie mają złą opinię. Jazda tzw. siódemką między Warszawą a Gdańskiem to sport ekstremalny. Koleiny, remonty, duży ruch, mnogość wariatów wyprzedzających „na trzeciego” pod górkę; to norma.

    W porównaniu z tym natężenie ruchu na litewskich drogach jest sielanką. Średnia jakość nawierzchni też jest znacznie lepsza. No i prędkość pojazdów dużo mniejsza. Po przekroczeniu granicy zawsze mam wrażenie, jakby wszystko działo się w wirtualnej rzeczywistości i było odtwarzane w zwolnionym tempie. Wcale nie czuję się z tym bezpieczniej. Pewnie to kwestia przyzwyczajenia, ale podróżowanie po Litwie męczy mnie bardziej.

    Najbardziej jednak zadziwia mnie to, że to wszystko co opisuję nie ma żadnego wpływu na liczbę ofiar śmiertelnych na litewskich drogach. Statystycznie jest ona większa niż w Polsce!

    Nie wiem, czy ktoś potrafi to jakoś racjonalnie wyjaśnić. Ja mogę tylko zauważyć, że w Polsce brak sygnalizacji kierunkowskazami u kierowców jest incydentalnym zachowaniem. Na Litwie zdarza się to znacznie częściej.

    Widziałem kiedyś dość poważną stłuczkę na skrzyżowaniu wielkości niedużego boiska piłkarskiego. Gdyby tym kierowcom kazać trafić w swoje samochody, to pewnie by nie dali rady. Skoro im jednak nie kazano, to trafili w siebie centralnie i czołowo. Był to dość interesujący widok.

    Często obserwuję też specyficzną metodę wyprzedzania. Na prostej drodze wleczemy się 90 km/h, nikt nie wyprzedzi, bo musiałby się rozpędzić do 120 km/h, a to przecież zabronione. Wszystko się zmienia, kiedy dojeżdżamy do zakrętu. Wtedy nieraz widziałem, jak kierowcy nabierają prędkości i przystępują do wyprzedzania. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Może mają jakiś lęk przestrzeni i dopiero jak widzą mniej, to czują się pewniej?

    Nawet nie warto wspominać o dość gwałtownym hamowaniu i wrzucaniu kierunkowskazu, aby za jakieś 10 kilometrów powoli zjechać w polną drogę.

    Także litewskie TIR-y mają specyficzną metodę przemieszczania się. Jadą w konwojach w odstępach może dwóch metrów. Podobno chodzi o oszczędzanie paliwa. Nie powiem, gdzie mam oszczędność paliwa tych panów, kiedy przy wyprzedzaniu nie mogę wrócić na swój pas, bo zajęty jest przez konwój TIR-ów. Wyprzedzenie takiej grupy wymaga kilkukilometrowej prostej. W Polsce litewskich kierowców ciężarówek z tego właśnie powodu nazywa się „indorami”.

    Moim „ulubionym” zjawiskiem na Litewskich drogach jest jednak jazda po drogach dwupasmowych. Ileż to razy trzeba było jechać 80 km/h za dwoma samochodami. Jeżdżą sobie obok siebie, elegancko blokując dwa pasy. Żaden nie przyśpieszy lub nie zwolni choćby o te 5 km/h. Wtedy mógłby zmienić pas i jeden byłby wolny. Kiedyś w naiwności swojej myślałem, że to może dwóch znajomych się spotkało i przekazują sobie jakieś znaki lub rozmawiają przez otwarte szyby. To byłoby naganne, ale jednak jakieś wytłumaczenie. Nic z tych rzeczy. Jadą obok wpatrzeni tępo przed siebie. Nie mam pojęcia o co z tym chodzi. Widocznie taki litewski folklor drogowy. No, ale żeby to ułatwiało jazdę, to nie powiem.

    Podróżowanie w nocy po Litwie także dostarcza sporych wrażeń. Kiedyś z daleka dostrzegłem łunę pomarańczowych świateł. Sądziłem, że to może już łuna Wilna, co mnie przestraszyło bo oznaczałoby, że przez 20 minut spałem prowadząc samochód. Było to jednak innowacja wprowadzona prze litewskich drogowców. Polega to na tym, że blisko siebie (bardzo blisko) stawia się dosłownie las słupków pomalowanych farbą odblaskową koloru pomarańczowego. W nocy daje to efekt oślepiający. Tak dalece, że jak się wjeżdża w ten gąszcz, to właściwie nie wiadomo gdzie jechać. Chodzi oczywiście o zmniejszenie prędkości. Czy jednak aż tak, aby jechać za żoną idącą przed pojazdem z latarką? Bo taki pomysł przebiegł mi przez głowę.

    Najciekawsze jednak w tym jest to, że zapewne chodzi o jakieś szczególnie niebezpieczne miejsca. Wychodzi na to, że na Litwie takimi miejscami jest droga asfaltowa i dochodząca do niej uliczka. Na oko uczęszczana raz dziennie przez traktor. A i to nie jest wcale takie pewne. W każdym razie nigdy nie widziałem wyjeżdżającego z tej małej uliczki pojazdu. Może miałem pecha?

    Natomiast przejeżdżając przez teren zabudowany są inne niespodzianki i to wcale nieoznakowane. W miejscowości Serijai czeka na was jedna z nich. Szczególnie „zabawna” w nocy. Są tam tzw. progi zwalniające. Zupełnie nieoznakowane, nawet odblaskową farbą na asfalcie. Są one wyjątkowo wysokie. Dużo wyższe niż w Polsce. Efekt jest taki, że jadąc wcale nieprędko, każdy może sprawdzić, jak jego samochód spisuje się w powietrzu. Sprawdziłem. Najgorszy samolot lata lepiej niż najlepszy samochód. Radzę zatem uważać, szczególnie przy lądowaniu.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Nie chcę tutaj snuć teorii spiskowych. No, ale nie wiem, jak wytłumaczyć to, że kilka lat temu jadąc ze szwagrem przez Wilno, został on zatrzymany. Nadmieniam, że miał jeszcze stare polskie numery rejestracyjne. Czarne tablice, białe litery. Zatem wyróżniał się. Został ukarany mandatem, bo jego Toyota miała tylne szyby trochę przyciemniane. Uprzejmi panowie policjanci zakwestionowali techniczną przydatność pojazdu. Nie posiadał bowiem dokumentu potwierdzającego, że firma, która to wykonała, posiadała odpowiednie uprawnienia. Widziałem co prawda mnóstwo samochodów (najczęściej marki BMW) z wręcz lustrzanymi szybami, jestem jednak przekonany, że zasiadający w nich panowie o zwalistych sylwetkach i grubych karkach; wszelkie tego rodzaju dokumenty posiadali.

    Na szczęście władza nie poprosiła o zaświadczenie, że ta Toyota to jest oryginał, a nie wietnamska podróbka. Upiekło się nam.

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    „Żółw ne za Šimašius”

    Z wielkim rozczarowaniem przyjąłem głosowanie samorządowców wileńskich w sprawie akredytacji dla szkoły im. Lelewela. Największym zaskoczeniem dla mnie, i to nieprzyjemnym, było to, że wobec rozkładu sił po równo ostateczny głos należał do mera Remigijusa Šimašiusa. I mer decyzję podjął....

    Sposobem

    Niedawno ponownie mogliśmy się przekonać o tym, że wprowadzenie jakiekolwiek pluralizmu językowego w państwowej przestrzeni publicznej jest na razie niemożliwe. AWPL złożyła całkiem sensowną propozycję wprowadzenia dwujęzycznych kart do głosowania w rejonach zamieszkiwanych przez mniejszości narodowe. Sejm propozycję tę odrzucił. To trzeba użyć sposobu.

    Porażki demokracji

    Jak uczy historia XX wieku, totalitaryzmy w końcu przegrywają z demokracją.

    Komentarz dnia: Zawracanie rzeki kijem

    Tak oceniam kolejny pomysł rządu i przedsiębiorców na walkę z kryzysem.