
.
Rozmowa ze starostą świdwińskim Mirosławem Majką
W listopadzie był Pan pierwszy raz w Wilnie.
Tak, to był mój pierwszy raz, ale nie ostatni. Miasto zrobiło na mnie ogromne wrażenie, to taki przedsionek prawdziwej Europy. Wartość starówki jest nie do przecenienia, podobnie jak i wkład w historię zarówno miasta, jak i całej Litwy wielu narodów. Nie ma drugiego takiego miasta na świecie. W przepięknych kościołach można modlić się po polsku, litewsku, rosyjsku. Dziwi mnie jednak fakt, że w katedrze, tam, gdzie spoczywają polscy królowie, gdzie czczone są doczesne szczątki świętego młodzianka Kazimierza Królewicza, nie ma ani jednej mszy w języku polskim. Mam wrażenie że antypolonizacja dotknęła także hierarchów Kościoła katolickiego, lokalnego. To nie jest droga ani do dialogu, ani do uznania przed Bogiem, że wszyscy jesteśmy równi.
Na całe życie zapamiętam spontaniczność polskiej młodzieży, kombatantów, Polaków tu zamieszkałych, którzy tak licznie stawili się na Rossie w dniu Święta Niepodległości. Tak, polskości, patriotyzmu możemy się uczyć w Macierzy właśnie od was. Wielu cech musimy się od was jeszcze nauczyć. Na szczęście, w moim rodzinnym Świdwinie mieszka tylu kresowiaków, ludzi „przesiedlonych” z dawnego przedwojennego i wojennego Wilna. Oni wnoszą w ten mój Świdwin te właśnie wileńskie klimaty, dobre, serdeczne klimaty…
Widzę na Pana twarzy zdziwienie. To prawda, ludzie z dawnych polskich Kresów są jakby bardziej serdeczni, pracowici, uczynni, wrażliwi. Z takimi ludźmi możliwe są sukcesy, łatwiej pokonać trudności rzeczywistości.
Panie starosto, to nie zdziwienie, to był taki wyraz miodu wylanego na moje serce, wszak i ja mam mocne korzenie wileńskie…
No to ma Pan jeszcze jeden dowód. Ja mało komu na dzień dobry ufam tak ot sobie. Każdego darzę szacunkiem, ale zaufanie to zupełnie inna sprawa. Znamy się zaledwie od paru miesięcy, a już mamy wiele wspólnych tematów. Być może już na Kaziuka wileńskiego, właśnie w Świdwinie, przed gmachem Urzędu Powiatowego posadzimy kolejne drzewko, dąb Marszałka Piłsudskiego. Podobne rosną już w Drawsku Pomorskim, Koszalinie, Szczecinku, Kaliszu. Te dęby wyrosły z żołędzi pobranych w Zułowie z dębu posadzonego w 1937 przez ówczesnego prezydenta RP Ignacego Mościckiego, a współczesnym ojcem chrzestnym nowych dębów jest obecny prezydent, a poprzednio Marszałek Sejmu, pan Bronisław Komorowski.
W listopadzie poznałem tu w Wilnie wspaniałych ludzi, szefostwo „Kuriera Wileńskiego”, byłem gościem programu w Radiu „Znad Wilii”, a w całkowity zachwyt wprowadzili mnie — arcyciekawy Polak, taki z krwi i kości, Mieczysław Skinder oraz dyrektor muzeum Adama Mickiewicza Rimantas Šalna. Rozważam projekt zaproszenia poety Rimantasa do Świdwina, na spotkania z naszą młodzieżą w szkołach, także na zamek świdwiński na spotkanie z kresowiakami zamieszkałymi w Świdwinie i okolicach. To prawda, o Świdwinie mówi się w Polsce „małe Wilno”. Dzięki tym ludziom mamy swoje wileńskie Kaziuki, mamy festiwale kultury kresowej, zapraszamy zespoły folklorystyczne, chóry z Wileńszczyzny, te, które biorą udział w koszalińskich warsztatach polonijnych.
Teraz koniecznie do Wilna muszę przywieźć swoje córki. Niech i one pooddychają tymi klimatami wielkiej kultury narodowej, niech pochodzą uliczkami przepięknej starówki wileńskiej, niech wsłuchają się w ten dźwięczny czysty polski język, nieskażony makaronizmem zachodniej kultury.
Rozważam także zaproszenie na wakacje grupy polskich dzieci z jednej z polskich szkół na Wileńszczyźnie. Przy tych naszych, też gorących sercach, wszystko jest możliwe i nie przeraża nas ani kryzys, ani obojętność wielu moich rodaków. Wam w Litwie, wam Polakom, moim Rodakom potrzeba mocnego wsparcia, mocnego bicia także i naszych serc, w Macierzy.
Gdyby było Panu wolno cokolwiek wziąć z Wilna i przenieść do Świdwina, co by Pan wybrał?
Zdziwię pana. Nic bym nie wziął. Wilno jest niepowtarzalne i takie ma być, takie wielokulturowe z polską architekturą, żydowskimi czynszówkami, ruskim domem na Ostrobramskiej, litewską mową, z cepelinami i chlebem bočių, obwarzankami smorgońskimi, krawczuńskimi palmami, przekupkami na Kalwaryjskim z duchem Mickiewicza w Zaułku Bernardyńskim i nawet z tym swoim małym Manhattanem. W Polsce mamy nawet taką piosenkę, „Nie przenosicie nam stolicy do Krakowa”.
Zatem niech Wilno zostanie na swoim miejscu, niech dalej ma sławę Miasta Miłosierdzia Bożego, w które i ja wierzę, że z czasem wszelkie spory, nacjonalistyczne poszturchiwania pójdą w cień zapomnienia, że w katedrze po polsku usłyszę „Wierzę w Boga Ojca”, że nekropolie na Rossie, Bernardyńskim czy Słonecznym zostaną przywrócone do należnego im szacunku.
Za pasem Boże Narodzenie, jakie życzenia?
Powiem za mistrzem z Czarnolasu, Janem Kochanowskim: „Niech narody obce znają, że Polacy nie gęsi i swój język mają”. Dlatego po polsku, wszystkim ludziom miłującym pokój tego pokoju życzę, radości i spokoju ducha, pojednania i oby nikogo nie zgubił grzech zaniechania, pychy. Życzę, by w te Święta nikt nie musiał szukać swojego małego Betlejem gdzieś przy śmietniku, czy w ogrodowej altance. By blask gwiazdy Nowiny równo ogrzewał bogatych i zagubionych, czy to na Litwie, czy w Polsce. Zdrowych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia. Niech prawdziwe Betlejem rodzi się w każdym z nas, a wtedy? Wtedy będziemy jedno!
Krzysztof Subocz