Co roku święto Kaziuki-Wilniuki nie omija też Olsztyna, stolicy Warmii i Mazur. Odbywa się ono w Audytorium-Maximum przy ul. Wojska Polskiego.
Występom zespołów folklorystycznych towarzyszy kiermasz, na którym nie brakuje miejscowych twórców, prym jednak wiodą wileńscy mistrzowie: niestrudzony rzeźbiarz w drewnie Michał Jankowski, znakomite palmiarki Leokadia Szałkowska, Danuta Wiszniewska, Agata Granicka.
Tym razem była z nami znana wileńska plastyczka Danuta Lipska, której personalna wystawa obrazów, zaprezentowana w Hotelu im. Krasickiego w Lidzbarku Warmińskim pozostała tam na dłużej. Natomiast drobniejsze okolicznościowe obrazki Lipskiej można było nabyć na kiermaszu. Niby słoneczka świeciły serca piernikowe wypiekane przez rodzinę Gryszkiewiczów, cieszyły oko wyroby dziergane szydełkiem Lucyny Wojciechowskiej.
Ach, czego tylko nie było na tym kiermaszu!
Romuald Mieczkowski podpisywał tomiki swoich wierszy, Wincuk – płyty z gawędami, a niżej podpisana miała stoisko z „Kalendarzami Rodziny Wileńskiej” oraz prasą i książką „Zawsze wierni »Piątce«” autorstwa Krystyny Adamowicz. Niektóre bohaterki tej kroniki 70-lecia najstarszej polskiej szkoły w Wilnie mieszkają w Olsztynie.
W sobotę, 7 marca, w Olsztynie kiermasz odbywał się na ulicy, gdzie zostały ustawione duże stragany z daszkami. Jest to miejsce szczerych rozmów rodaków. Nie przemija od lat ten fenomen kaziukowy, którego uczestnicy witają się i ściskają serdecznie, jak najbliższa rodzina.
Tak też było tym razem. Oto wpadam w objęcia Zygfryda Gładkowskiego, prezesa Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej w Olsztynie. Pochodzi z mejszagolskich stron, był uczniem polskiej początkowej szkoły w Jawniunach, którą odwiedził kilka lat temu.
– Jaka to radość, że znowu się widzimy! – mówi. – Koncert, jak zawsze udany, ale nasza warmińska „Perła” też tańczyła nadzwyczajnie – podkreślił.
A oto starsza pani z rodziny Sienkiewiczów, która opowiedziała, że jej dziadek Stanisław Sienkiewicz w roku 1943 przyjął Pierwszą Komunię św. w kościele Chrystusa Króla w Kolonii Wileńskiej z rąk proboszcza Lucjana Sołtana, pokazała starą pamiątkową fotografię z tego wydarzenia.
– Nie rozstaję się z nią nigdy – mówi seniorka. – Jest moim dobrym talizmanem, przypominającym o rodzinie i Wileńszczyźnie.
Z kolei z jedną miłą klientką miałam dłuższą rozmowę, wręcz dyskusję, gdyż na wstępie jakby z nutką pesymizmu powiedziała:
– Cieszymy się, że przyjeżdżacie, ale wkrótce te nasze wileńskie tradycje pójdą w niepamięć, przecież rośnie piąte pokolenie byłych przesiedleńców, cóż ono może wiedzieć o naszych dawnych zwyczajach i tych samych Kaziukach?
Głośno zaprzeczyłam: „Co też pani mówi! Skąd aż piąte?”.
Ta pani była z dziecięcym wózeczkiem i spacerowała z maleńką prawnuczką. Zostawiłam prasę koleżance i poszłam z moją rozmówczynią, aby wysłuchać jej dowodów na temat piątego pokolenia repatriantów.
Otóż mówiła, że gdy jej rodzice przyjechali na Ziemie Odzyskane latem 1941 roku, jej babcia — Adela Rynkiewicz miała 62 lata, a mama 30 lat. Zamieszkali na przedmieściu Olsztyna. Z opowiadań rodziców wiedziała, jak bardzo miasto było zniszczone. Ojciec pracował przy odgruzowaniu i odbudowie Olsztyna. Pani Maria, jak się przedstawiła moja rozmówczyni, urodziła się w roku 1950. Praktycznie została wychowana przez babcię. Jej mama dużo pracowała, ponadto była słabego zdrowia. Zmarła mając 65 lat. Był to rok 1975, nadzwyczaj pamiętny w życiu Marii. Już była mężatką, zaocznie ukończyła studia pedagogiczne, urodziła synka. Dzisiaj ma on 40 lat. Dość wcześnie się ożenił. Jego starszy syn już ma 20 lat i ku ubolewaniu babci założył własną rodzinę. A to maleństwo w wózku — ukochana prawnuczka, stanowi, zdaniem Marii, piąte pokolenie ich przesiedleńczej rodziny z Wilna.
Taki niby zwykły los. A przecież kryją się w nim ogromne przeżycia pierwszego pokolenia, czyli babci i rodziców pani Marii. Zostawiali dorobek życia, własny dom z ogródkiem, całą dalszą familię.
Serdecznie pożegnałyśmy się. Pani Maria, obecnie licząca prawie 65 lat, zapowiedziała, że na przyszły rok przyjdzie na kiermasz, by kupić te piękne palmy wileńskie i naszą prasę.
Warto nadmienić, że podobne rodzinne opowieści słyszeliśmy w Kętrzynie, Bisztynku, Bartoszycach i Lidzbarku Warmińskim, gdzie Kiermasz Kaziukowy jest najpiękniejszy i największy. Czyż może być inaczej, skoro czuwa nad jego urządzeniem niezastąpiona dyrektor Domu Kultury Jolanta Adamczyk. Ekipa wileńska w Lidzbarku czuje się jak w domu, ponieważ władze tego miasta, obecnie w osobie burmistrza Jacka Wiśniowskiego, jak zawsze serdecznie przyjmują wilniuków. Żywimy nadzieję, że jeszcze niejedno pokolenie będzie świętowało Kaziuki-Wilniuki.