W tegorocznym projekcie XXII Międzynarodowego Festiwalu Poetyckiego „Maj nad Wilią i Wisłą” zostały zaplanowane takie interesujące przedsięwzięcia, jak wyjazd do Żmudzi w celu zwiedzenia Góry Krzyży i Szawel (Šauliai), a także cichej mało znanej osady Poszawsze (Pašaušė), w której zachował się dworek familijny Witkiewiczów.
Stanisław Ignacy Witkiewicz (ps. Witkacy), słynny dramatopisarz, eseista, autor groteskowych dramatów: „W małym dworku”, „Wariat i zakonnica”, powieści „Nienasycenie”, „Pożegnanie jesieni” przyszedł na świat w Warszawie w 1885 r., więc w bieżącym roku jest obchodzone 130-lecie jego urodzin. Ze Żmudzią miał niewiele wspólnego. Co prawda, mógł bywać w Poszawszu, gdy przyjeżdżał na Litwę, na wakacje do cioci Anieli, rodzonej siostry ojca. Mieszkała dosyć daleko od tych stron: w Syłgudyszkach na Łabanorszczyźnie, między Nowymi Święcianami (Švenčionėliai) i Ucianą.
Życie osobiste Witkacego, nie tylko słynnego pisarza, lecz też znakomitego malarza, portrecisty, wielkiego polskiego patrioty nie ułożyło się zbyt szczęśliwie. Męczyły go niepokoje o przyszłość Ojczyzny. Na początku drugiej wojny światowej udał się na Wschód. Wkrótce się dowiedział, że Rosja sowiecka wkroczyła do Polski. Witkacy znajdował się wtedy na Polesiu. Nie mógł znieść wizji pokonanego i zniewolonego kraju. 18 września 1939 r. popełnił samobójstwo.
Ze Żmudzią natomiast jak najbardziej związany jest ojciec Witkacego, również pisarz, autor słynnego dramatu „Wesele”, malarz i twórca tzw. stylu zakopiańskiego w budownictwie, czyli Stanisław Witkiewicz, polski szlachcic herbu Nieczuja. Urodził się właśnie w Poszawszu w 1861 r. Chodził do szkoły w Szawlach. Studiował w Europie. Później mieszkał i tworzył w Warszawie i Zakopanem. Zmarł w 1915 r. w Chorwacji, gdzie zamieszkał z powodu choroby na gruźlicę. W bieżącym roku jest obchodzona właśnie setna rocznica jego śmierci. Nieprzypadkowo więc rok 2015 został ogłoszony w Polsce rokiem Witkiewiczów (ojca i syna).
Podczas podróży autokarem do Poszawsza Romuald Mieczkowski opowiadał o tym, że budynek, jak też cały teren są dosyć zaniedbane, gdyż obecny właściciel mieszka w Kłajpedzie i rzadko bywa w swych „włościach”. Gdy jednak stanęliśmy przed rodzinnym dworkiem Witkiewiczów, ogarnęło nas coś w rodzaju nostalgii. Widok zarośniętego po pas dziedzińca jakoś nie pasował się do ogólnego porządku i zagospodarowania, jakie widzieliśmy na Żmudzi. Czyżby nikt z terenowych władz nie uprzedził gospodarza, że obowiązkowe jest coroczne koszenie swojej działki.
Nastrój się poprawił, gdy wszyscy przebrnęli przez wysoką gęstą trawę i ustawili się na schodkach do ogólnego pamiątkowego zdjęcia przy wiekowym, ale mimo to urokliwym i tajemniczym dworku. W każdym zbudziły się pewne refleksje. Ktoś z cicha powiedział:
„Już nikt dziś nie policzy, ile podobnych dworków i pałacyków pozostawiła polska szlachta, mająca korzenie w Wielkim Księstwie Litewskim”.
O Żmudzi się mówi, że jest ziemią spokoju i nadziei. Warto dodać, że stanowi skarbnicę zabytków i miejsc pamiętnych. Zagraniczni uczestnicy XXII „Maja nad Wilią” zostali zauroczeni Żmudzią, jak też uczestniczące w poznawaniu litewskich śladów Witkiewiczów dziennikarki wileńskich mediów: Krystyna Kamińska i Mirosława Januszkiewicz (Radio Znad Wilii), Regina Pakalnienė i Renata Dunajewska (redakcja w języku polskim Litewskiego Radia) oraz niżej podpisana.
Skoro jedzie się w stronę Szawel, to wiadomo, że nie ominie się Górę Krzyży.
Gdy się wstąpi na wydeptane drewniane schody i kroczy się coraz wyżej, widzi się setki, setki krzyży i krzyżyków, przekraczających 200 tys. Według przekazu, są tu umieszczane od klęski Powstania Listopadowego, czyli 1831-32 r.
W ostatnim dwudziestoleciu, już po zmianach ustrojowych w Litwie, na Górę przychodzi tysiące pielgrzymów z poszczególnymi intencjami i prośbami do Boga. Sprawdza się ludzkie powiedzenie: „Każdy ma swój krzyż”, bo napisy wołają: „Najwyższy Panie, daj zdrowie memu dziecku”, „Proszę o siłę, by dalej żyć po śmierci jedynego syna”. Wiele błagań napisano wierszami. W tym w języku polskim. Liczne bowiem są pielgrzymki z polskich miast.
Poetki Urszula Tom z Siedlec oraz Teresa Kaczorowska z Ciechanowa, po raz pierwszy kroczące schodami boleści, nie ukrywały wzruszenia i emocji, jakich tu doznały.
Wszyscy wspominali pobyt w 1993 r. na Górze Krzyży Ojca Świętego Jana Pawła II i oglądali białą kaplicę, w której się modlił.
Po zwiedzeniu Kościoła Najświętszej Marii Panny i klasztoru Benedyktynów w Cytowianach (Tytuvėnai) udaliśmy się w drogę powrotną. Śpieszyliśmy. Jutro od rana w ramach festiwalu filmów emigracyjnych „Emigra” czekał na nas ich przegląd.
Była to środa, 3 czerwca, przedostatni dzień XXII „Maja nad Wilią”. Zgromadziliśmy się w gościnnym Instytucie Kultury Polskiej, gdzie przedstawili swoje prace goście specjalni „Emigry”. A byli to: Zbigniew Zalas, Marcin Dławichowski, Zdzisław Siwik — wszyscy z Polski, Piotr Apolinarski z Londynu oraz nasz ziomek z Trok, obecnie mieszkający w Warszawie i pracujący w TVN Andrzej Czapkowski. Wszyscy wymienieni są zawodowymi operatorami, fotografikami lub miłośnikami sztuki filmowania.
Warto przypomnieć, chociaż już pisaliśmy o tym, że „Emigra” to jest druga część „Maja nad Wilią”, która odbywa się jesienią nad Wisłą, czyli w Warszawie.
Agata Lewndowsky, dyrektor Festiwalu Filmowego „Emigra” powiedziała „Kurierowi”, że jest to nowatorski projekt, w myśl którego powstają filmy dokumentalne o Polakach za granicą, robione przez Polaków. Podkreśliła, że „Emigra” łączy Polaków z całego świata, w tym młodzież społecznie zaangażowaną, umiejącą sfilmować i pokazać życie zwykłego Polaka na obczyźnie. Pokaz w Wilnie miał miejsce po raz trzeci, jednak cała impreza „Emigra-2015” odbędzie się jesienią w Warszawie.
Filmy pokazane przez nich wzbudziły podziw, emocje i dyskusje wśród poetów. Po obejrzeniu na przykład pełnego krwi i nawet śmierci mistrzowskiego filmu Piotra Apolinarskiego o Majdanie w Kijowie i wojnie na Ukrainie z pozycji żołnierzy armii ukraińskiej, broniącej się przed separatystami z Donbasu, pytano pana Piotra, czy potrafi teraz cenić i kochać poezję, muzykę, skoro widział takie okropności.
Odpowiedź brzmiała raczej lakonicznie: „Postaram się wrócić do normalności. Film robiłem w styczniu. Już trochę ostygłem. Codzienność przynosi nowe tematy. A duchowe życie toczy się swoim torem”.
Niezapomniane wrażenia pozostawił też film „Księżniczka z Leicą” o słynnej polskiej fotografce Zofii Chomętowskiej (1902-1991), pochodzącej z Polesia, która potrafiła w okresie międzywojnia utrwalić piękno ojczystych stron, a w czasie wojny i Powstania Warszawskiego nie ugiąć się, lecz fotografować i fotografować, aby potomni mieli świadectwo, jaka była stolica i jaką się stała po zniszczeniu przez Niemców.
Film o Chomętowskiej powstał na Białorusi, ale przedstawił go widzom warszawski fotografik Marcin Dławichowski.
Nie da się opisać wszystkich filmów, ale każdy z nich stanowi wielce wartościowy dokument.
Podsumowując całe majowe wydarzenie w Wilnie, już dwudzieste drugie z rzędu, warto podkreślić, że trudno jest sobie wyobrazić nasze życie kulturalne i literackie bez „Majów nad Wilią i Wisłą” — tak bardzo wzbogacają duchowo, stanowiąc prezentację współczesnej poezji, ułatwiając jej zrozumienie, zbliżając twórców Litwy i Polski.