Więcej

    Piernikowe serca od rodziny Anny i Alwidasa Gryszkiewiczów

    Czytaj również...

    p
    Właściciel piekarni Alwidas Gryszkiewicz widział od samego dzieciństwa jak powstaje ten smakołyk Fot. Marian Paluszkiewicz

    Już za kilka tygodni w Wilnie rozpoczną się Kaziuki Wileńskie będące wizytówką sztuki ludowej naszego kraju. Kaziuki, historia których liczy lat już 413.
    I jakie lata te nie byłyby, stale towarzyszą temu największemu festynowi ludowemu te same akcenty jarmarkowe, te same zachwyty i te same dialogi…

    „Mamo kup mi tego kolorowego konika”, a dla mnie tę oto laleczkę — jest tak ślicznie udekorowana”. „A ja poproszę o jeden ten długi, długi cukierek…”.
    „A ja ci, Franiu, daruję te kaziukowe serce” – mówi młody chłopak do przytulonej do niego dziewczyny.

    Zmieniała się lokalizacja kiermaszu kaziukowego, były lata prawie całkowitego  zapomnienia — aż się odrodził do obecnych wspaniałych kilkudniowych festynów, na których tak jak przed wiekami króluje palma wileńska, wszelkie cudeńka z drewna i wikliny oraz, oczywiście, piernik kaziukowy.
    Zapach pieczywa, przesiąkniętego miodem jest drogowskazem, który prowadzi do kamienicy na Starówce, w której mieści się piekarnia, gdzie te cudeńka — smaczne, piękne i takie nasze, wileńskie — się rodzą.

    Anna i Alwidas Gryszkiewiczowie są już czwartym pokoleniem, co tradycje wypiekania piernika, po litewsku „mieduolisa” zwanego, przedłużają.
    A wiedząc, że ich dzieci Emilka i Piotrek, już dziś są bardzo aktywnymi pomocnikami w tym biznesie, to istnieje nadzieja, że i kolejne pokolenie  Gryszkiewiczów kontynuować będzie tę gałąź wpisaną do spuścizny kuchni ludowej.
    Obecnie okres przedkaziukowy – pracy w bród. Sama Anna i Alwidas na pewno nie daliby rady, ponieważ zamówień jest bardzo dużo, dlatego mają stale dwie pomocnice.
    Napisaliśmy okres kaziukowy, ale mylnie byłoby sądzić, że pierniki są chętnie kupowane tylko na Kaziuka.

    ppp
    „Zbudować”, czyli upiec taką basztę Giedymina, to nie wszystko, bo trzeba ją jeszcze udekorować Fot. Marian Paluszkiewicz

    „Mamy tyle świąt, tyle festynów, że doprawdy trudno nadążyć – mówi gospodarz rodziny. — Tym bardziej że dochodzą zamówienia indywidualne. Od osób prywatnych, instytucji, firm. Każdy może zamówić sobie piernik według własnego życzenia” – kontynuuje rozmówca.
    Jak za chwilę się dowiem, Alwidas najpierw robi projekt na papierze — wykroi  taki tekturowy piernik, a potem do tego wykroju dopasuje foremkę, w której piernik będzie pieczony. Foremkę oczywiście też sam zrobi. No, bo jakże  inaczej.
    Jak wypiekane są te pierniki, Alwidas widział od dzieciństwa.
    Mama piekła je w domu, składała potem równiutko do walizeczki i sprzedawała po cichutku przy kościołach.
    Czasy sowieckie nie lubiły „pracusiów” i wszelka prywatna inicjatywa była karana. Dlatego musiała uważać, by milicjant nie ukarał mandatem. Gdzie tam było marzyć o własnym interesie.
    A przecież rodzinnego biznesu pani Anna seniorka — przez wojnę i przez przemiany w kraju została pozbawiona.

    Jej dziadkowie mieli własną piekarnię, która mieściła się przy Zielonym Moście, gdzie wypiekano właśnie wszelkie smakołyki. W tym oczywiście i pierniki kaziukowe.  Wojna zmusiła ją do porzucenia Wilna, uciekła na wieś, a wszelki interes w latach sowieckich był zabroniony.
    Ale o pieczeniu pierników, które były dodatkowym źródłem utrzymania rodziny nie zapomniała. Tylko że robiła to po cichu, w kuchni. Doskonale wiedziała, jak dzieci na nie czekają, tym bardziej że był to okres głodny, nie było takiego wyboru, jaki jest dziś. Dlatego tak bardzo się ucieszyła, że syn Alwidas po niej  mistrzostwo wypiekania i dekorowania pierników przejął oraz nauczył też tej sztuki swą żonę Annę.
    Alwidas Annę wypatrzył u przyjaciół.
    Jak dziś mówi, potrzebował całych dziewięciu dni do namysłu, by się oświadczyć naówczas studentce Instytutu Pedagogicznego. A po pół roku młodzi stanęli na ślubnym kobiercu.
    Aż sami się dziwią, że im te prawie dwadzieścia lat tak szybko zleciało.  Alwidas przez wiele lat pracował w fabryce cukierniczej „Pergalė” jako mechanik, Anna po dziś dzień pracuje jako nauczycielka w wileńskiej Szkole Jana Pawła II, ale jak tylko ma wolną chwilę, przychodzi do piekarni, by pomagać w dekorowaniu pierników.
    Nieprzypadkowo piszemy „dekorowaniu”, bo przecież wszystkie napisy na tych wypiekach są pisane odręcznie. A nie jest to tak łatwa sprawa wypisać jedno czy też kilka słów, by oko cieszyły i niosły przyjemne emocje dla osoby, która ten piernik w darze otrzyma.
    — Nie ma dziś takich starych napisów, jakie to były przed wojną, np. „Kaziukowa serca daja, bo na złotnia mnie nie staje”, „Zapamiętaj sobie dzień, gdy ja mówił kocham cien” albo „Serca moja hyc na twoja – powiedz, czy ty bendziesz moja” i wiele, wiele innych tak dowcipnych w gwarze wileńskiej dziś już nie piszemy – mówi Anna. — W zasadzie są to napisy lakoniczne: „Kochanej babci”, „Ukochanemu”,  (oczywiście w różnych językach). Pisane w zasadzie na serduszkach – dodaje moja rozmówczyni.
    Bo przez różne okresy i lata, i jak życie dowodzi — to najbardziej kupowane są serca. Małe i większe, bogaciej i mniej zdobione, ale właśnie pierniki w formie  serduszek.
    Chociaż jak za chwilę zobaczę, na półkach gotowej produkcji królują zabawne misiaczki, króliczki, laleczki, samochodziki, traktorki, pociągi. Słowem wszystko, czego dusza zapragnie, a wszystkie mają tradycyjne zdobnictwo — ze  szlaczkiem lukrowym, barwnymi kwiatuszkami, czasami jakby osypane delikatnymi płatkami śniegu. Wszystko zależy od fantazji tego, kto je ozdabia.
    — Ale pomijając zdobnictwo i fantazyjne napisy, ornamenty, czym się wyróżnia ten tradycyjny, nasz, wileński piernik? — pytam Alwidasa.

    — Z tym to jest bardzo różnie – mówi. — Albowiem mamy brązowe pierniki, może być różowy, a może być biały lukrowany, który to tak dobrze pamiętają wilnianie. Zamyśla się, a po chwili kontynuuje swój wykład o historii piernika, która była tak różna, że były nawet pierniki bez miodu, który jest podstawowym składnikiem. Bo to właśnie miód zapewnia piernikom nie tylko smak, ale i długowieczność (stąd „stary piernik”, jak też litewska nazwa „meduolis”).

    ppppppppppp
    Sztuka dekorowania piernika wymaga znajomości zasad kaligrafii i posiadania gustu artystycznego Fot. Marian Paluszkiewicz

    W czasach Litwy Sowieckiej jednak szkoda było miodu i masła, podobnie jak dobrze spalonego karmelu na tak „wypasione” smakołyki na sprzedaż, a że kupowano dosłownie wszystko, pojawiła się wersja „kryzysowa” — biały (ew. różowy) piernik. Ponoć były takie już przed wojną, ale wówczas były to „smakowe” pierniki: biały (czasem zielonkawy) zaprawiano miętą, różowy — malinami lub żurawiną (zależy, co jeszcze do Kaziuka w spiżarni przetrwało).
    Ale po dziś dzień zachowały się w zasadzie dwóch rodzajów – ze zwykłego ciasta  — jasne, prawie białe, no i oczywiście ciemne, brązowe, miodowe. Od miodu mają  nazwę: „Vilniaus meduolis” (Wileński piernik), podstawą którego jest właśnie miód i masło.
    Pierniki swą formę mają w zależności od… mody. Jak jest rok Konia — to dużo koników, a jak są czasy większego dobrobytu — samochody mercedesy albo lexusy… Ale, jak żartuje dowcipny gospodarz, z podobizną małpy ludzie jakoś się nie śpieszą. Ale wszelkie inne cuda wypiekają.
    „Ostatnio jedna firma zamówiła duży piernik w formie laski, z tak pięknie wykręconą rączką, że można się ją chyba podpierać” — żartuje Alwidas.
    Czyli forma się zmieniła i zmienia, ale niezmieniona jest receptura wileńskiego piernika, który dociera od wielu lat także do Polski, na wszelkiego rodzaju festyny.

    „Najlepiej nas znają w województwie warmińsko-mazurskim, gdzie już lat ponad dwadzieścia swą produkcję prezentujemy, sprzedajemy, wymieniamy się doświadczeniem z mistrzami polskimi, wielu z których pochodzi z naszych stron. Oni także serca kaziukowe pieką” — mówi Alwidas, który rokrocznie na Kaziuka jedzie (ostatnie lata już z synem).
    Byli także ze swymi wypiekami w Gdańsku, w Warszawie.
    Kiedy mąż jedzie na Kaziuka do Polski, tu, w Wilnie zostaje żona, wszak Kaziuk Wileński bez serduszka kaziukowego też nie może zostać.
    I dzięki pracowitości tej młodej rodziny nigdy nie zostaje.
    Codziennie Anna i Alwidas wypiekają mniej więcej około 500 pierników. Łatwo powiedzieć „wypiekają”, bo ciasto trzeba nie tylko zamiesić, ale też rozwałkować, wyciąć foremki, upiec, no a potem, jak nadmieniliśmy, udekorować. Większość prac jest przecież robionych ręcznie, bo na tym i polega wartość tego smakołyku.
    — No i o tej dekoracji, bo to przecież ona jest tym podstawowym akcentem i która decyduje o przynależności piernika właśnie do tradycji naszego grodu, do tradycji, która to wieki już liczy. Bo bez tego ornamentu — szlaczku dookoła — byłby to zwykły piernik. Bez tego napisu nie byłoby tej ciepłej aury ciepła, bez tych kwiatków, serce by się nasze nie uśmiechało, nie wracało do lat dzieciństwa — wylicza gospodarz.

    I jakże z nim się nie zgodzić!
    A to upiększenie nie jest łatwe. Sam Alwidas, mimo że wychowany przy mamie, która tym się trudniła, zanim pierwszy kwiatek na pierniku umieścił, to mu ponad miesiąc było potrzeba, aby wszysko wyszło. Anna też musiała dobrze popracować. Ale za to dziś swego mistrza męża w tej dziedzinie nawet prześcignęła. Dzieci, owszem, też próbują, ale raczej są pomocne w pakowaniu.

    Taka słodka podkowa przyniesie nie tylko szczęście, ale... i radość dla podniebienia Fot. Marian Paluszkevicz
    Taka słodka podkowa przyniesie nie tylko szczęście, ale… i radość dla podniebienia Fot. Marian Paluszkevicz

    „Czasami człowiek jest bardzo zdolny, tak jak nasza pomocnica Ewelinka, ale to jeden przypadek ze stu, by tak szybko nauczyła się dekorować pierniki. Tu potrzebna jest i kaligrafia i gust artysty” – mówi Alwidas.
    Obecnie rodzina Gryszkiewiczów ma bardzo napięty okres. Nie tylko ze względu na zbliżające się święto kaziukowe.
    Remontują duże 240 mkw. pomieszczenie na Starówce, które nabyli i w którym to oprócz piekarni rozlokuje się też kawiarnia oferująca m. in. meduolisy oraz… program edukacyjny dla dzieci. Tak rodzina swe marzenie i swe uzdolnienie  będzie realizować, wszak Anna, jako nauczycielka bardzo kocha dzieci.
    Spędzają tu, jak mówi Alwidas dnie i noce, bo wiadomo, pracy jest moc, a pieniądze trzeba zarobić. Samemu — ulubioną, ale trudną pracą. Ale są młodzi i pełni nadziei.
    I o ile Bóg pozwoli, z końcem lata zawieszą na starej kamienicy wileńskiej wywieszkę, że właśnie tu wypieka się wileński piernik, którego tradycja trwa już kilka wieków i którą im w spuściźnie przekazali przodkowie.

     

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Prezentacja książki „Tak teraz postępują uczciwi ludzie. Polacy z Wileńszczyzny ratujący Żydów”

    W wydarzeniu wzięła udział autorka książki, Ilona Lewandowska, Danutė Selčinskaja, kierowniczka projektu upamiętnienia ratujących Żydów Muzeum Historii Żydów im. Gaona Wileńskiego oraz przedstawiciele wydawcy, czyli Instytutu Polskiego w Wilnie. Wydarzenie rozpoczęło się od projekcji filmu „Świat Józefa”, który opowiada historię...

    Laurynas Kasčiūnas nowym ministrem obrony Litwy. Wśród priorytetów reforma poboru

    Prezydent ocenił kandydaturę Nominacja Kasčiūnasa została przedłożona prezydentowi przez premier Ingridę Šimonytė w zeszłym tygodniu, a głowa państwa powiedziała, że chce ocenić informacje dostarczone przez służby na temat kandydata.Arvydas Anušauskas, który do tej pory pełnił funkcję ministra, podał się do...

    Centrum Kultury Samorządu Rejonu Solecznickiego zaprasza na koncert chóru „Res Musica” z Gryfina

    Chór też zaśpiewa podczas nabożeństwa. Chór „Res Musica” w Gryfinie działa od 23 lat. Występował w kraju i za granicą. W swoim dorobku posiada złote, srebrne i brązowe dyplomy zdobyte na festiwalach i w konkursach chóralnych. Założycielem i pierwszym dyrygentem...

    Wiec w Wilnie w obronie oświaty [GALERIA]

    Więcej na ten temat w kolejnych numerach magazynu i dziennika „Kuriera Wileńskiego”. Fotodokumentację z wiecu organizowanego przez ZPL przygotował nasz fotoreporter, Marian Paluszkiewicz.