Chcielibyśmy, żeby przyjeżdżało do nas więcej turystów z Polski, bo na razie nawet latem nie ma ich zbyt wielu – mówi jedna z przewodniczek po zamku w Nieświeży. Ta uwaga odnosi się, niestety, nie tylko do gniazda Radziwiłłów, ale także do Miru, Nowogródka, Świtezi, Lidy i wielu innych niezwykłych miejsc zachodniej Białorusi, tchnących wspaniałą historią czasów Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
Centrum gospodarczym i komunikacyjnym Nowogródczyzny były przed wojną Baranowicze. Gdy stoi się na płycie rynku w Nowogródku, trudno uwierzyć, że to ta mieścina jeszcze 80 lat temu, podobnie jak Kraków, Poznań, Lwów czy Wilno, była stolicą jednego z 16 województw II Rzeczypospolitej. Wprawdzie najmniejszą, liczącą raptem 10 tys. mieszkańców, ale jednak.
Dzisiaj w Nowogródku mieszkańców jest prawie 30 tys., ale w senne letnie południe na centralnym placu trudno wypatrzyć kogokolwiek, oprócz kilku krzątających się robotników komunalnych, których zresztą na Białorusi nie brakuje nigdzie.
W punkcie informacji turystycznej też pustki. Sporo jednak materiałów o lokalnych atrakcjach, także w języku polskim. Pani pełniąca dyżur bardzo przyzwoitą polszczyzną wskazuje mi parę miejsc, gdzie można by spędzić w ciszy i spokoju kilka letnich dni, a przy okazji zwiedzić okolicę.
Na pytanie, gdzie poleci zjeść obiad, wskazuje tylko jedną restaurację, kilka kroków dalej. W „Legendzie” także zionie pustką. Sala wystrojem przypomina polskie lokale początku lat 90. Klientów brak, ale menu całkiem obfite. Po czasie okazuje się, że i zupełnie strawne.
Miasto wieszcza
Z sytym żołądkiem znacznie łatwiej spojrzeć na miasteczko innymi oczami i zrozumieć, że tęsknota Adama Mickiewicza do tego miejsca nie brała się tylko z oczywistego sentymentu każdego człowieka do rodzinnych stron, ale też z faktycznego uroku Nowogródka i okolic.
Dworek Mickiewiczów, a właściwie jego wierna rekonstrukcja (oryginał spłonął w XIX w.), znajduje się w samym centrum, przy rynku, w otoczeniu urokliwego parku, w którym nie brak jednak także typowo radzieckich pomników ku czci bohaterów wojny ojczyźnianej. By wejść do wnętrz muzeum wieszcza, trzeba wspiąć się po stromych schodkach. W środku sień i pięć izb. Oryginalnych pamiątek po poecie – zdaniem przewodniczki: białoruskim, piszącym po polsku – niewiele. Wśród nich rokokowy zegar nad kominkiem pochodzący z wileńskiego mieszkania poety. Mimo to chyba i głaz poczułby wzruszenie. To przecież tu wszystko się zaczęło…
Kościół farny Przemienienia Pańskiego, w którym 12 lutego 1799 r. ochrzczono Mickiewicza Adamem, jest kilkaset metrów dalej. Za dworem trzeba kilka kroków przejść w lewo, skręcić w prawo. Tam ul. Zamkowa schodzi w dół, potem pnie się w górę, znów kilka kroków w lewo i świątynia stoi otworem. Tablica przypominająca o chrzcie wieszcza, pośród licznych innych poloników, jest wewnątrz. Na zewnątrz – inna przypomina o wydarzeniu, bez dwóch zdań, dla losów Rzeczypospolitej kluczowym. To w tym kościele Władysław Jagiełło w 1422 r. poślubił swoją czwartą żonę, księżniczkę Sonkę Holszańską. To z tego związku poczęła się dynastia Jagiellonów, gdyż na świat przyszli Władysław Warneńczyk i Kazimierz Jagiellończyk.
Po wyjściu z kościoła nie sposób nie zauważyć nowogródzkiego zamku, a właściwie jego ruin. Stoją dumnie na sąsiednim wzgórzu. To tu prawdopodobnie na króla koronował się Mendog, zamek zaś po zniszczeniach odbudowywał wielki książę Witold, który długo mieszkał w Nowogródku. Krajobraz wokół jakby wyjęty z Mickiewiczowskich „Ballad i romansów” – zamek, kościół, wokół tonące w zieleni niewielkie domki.
Pod zamkiem znajduje się niewielki sklepik, niby z pamiątkami, a faktycznie ze wszystkim. Mydło i powidło. Sprzedawczyni po polsku nie rozmawia, ale zapewnia, że w Nowogródku jest wielu takich, którzy mówią w tym języku i pamiętają, jak była tu Polska. Sama wypowiada się o niej z wielkim rozrzewnieniem. Chciałaby tam pojechać, bo nie była już siedem lat, a wszystko jej się tam podoba. Nawet zapach.
Przez Świteź do Miru
Z Nowogródka obowiązkowo ruszyć trzeba nad Świteź. Z miasta do jeziora jest raptem 20 km. Dzisiaj samochodem to tylko 20 minut. Dla Mickiewicza była to wyprawa, by spędzić tam kilka letnich dni.
Samochód trzeba zostawić jakiś kilometr od brzegu i dalej ruszyć pieszo przez las. Dzięki staraniom Stanisława Lorenza jezioro i otaczające tereny już w 1930 r. uznano za zabytek. Obecnie to obszar Świteziańskiego Parku Krajobrazowego. Ustanowiono strefę ochronną, w którą wjeżdżać mogą tylko pensjonariusze położonego nad brzegiem dziecięcego sanatorium, choć po prawdzie – nie wszyscy stosują się do tego zakazu.
Jezioro jest niewielkie, „w wielkiego kształcie obwodu”, jak pisał Mickiewicz w „Świtezi”. Można objąć je wzrokiem i faktycznie, wydaje się idealnie okrągłe. Krajobraz urzeka, a tkwiące w pamięci Mickiewiczowskie strofy dodatkowo rozbudzają wyobraźnię. Parę kroków od brzegu z wodnej toni wyłania się rzeźba Świtezianki. Ręka sama sięga po smartfona, aż chce się zrobić selfie. Woda, jak pisał poeta, zaiste sina i krystalicznie czysta. Można pić duszkiem wprost z jeziora, jak mówią na Białorusi, i nie ma w tym przesady.
Kąpiel w letni dzień to sama przyjemność, ale letników niewielu. Wykorzystują małe kawałki między drzewami na ziemnym wale okalającym zbiornik, by rozłożyć koce, leżaki, ręczniki. – Przyjechaliśmy z Lidy. Nie jest daleko, ludzi niewiele, a woda czysta jak nigdzie, spokój, cisza, naprawdę można odpocząć – mówi mi zagadnięty postawny mężczyzna.
Zamkowe rozczarowanie
Nieco dalej niż nad Świteź jest z Nowogródka do Miru. Zajrzeć warto na pewno, choć cudów lepiej się nie spodziewać. Główna atrakcja to oczywiście zamek Radziwiłłów. Droga do niego, wzdłuż okalającego zamek stawu, wiedzie pomiędzy przekupkami oferującymi świeżo zebrane owoce okolicznej ziemi. – Weźcie jabłuszko, bardzo smaczne, zdrowe. Jagódki polecam, rano zebrane. Poziomeczki, zobaczcie, jak pachną, tylko trzy dolary za litr – oferują jedna przez drugą. A owoce faktycznie kuszą.
Sam zamek z zewnątrz imponujący, choć nawet amator zauważy, że rekonstrukcja z dość przypadkowo dobieranych materiałów niemało pozostawia do życzenia. Aż dziw, że UNESCO bez oporów wpisało obiekt na swoją Listę światowego dziedzictwa. Jeszcze więcej rozczarowania dostarczają wnętrza. By obejrzeć plastikowe owoce i wędliny czy zdjęcia innych zamków, nie trzeba jechać aż na Białoruś. Z oryginałów po Radziwiłłach jedynie trochę starodruków i porcelana.
Na marginesie, jeszcze mniej do zaoferowania ma zamek w Lidzie. To właściwie tylko odrestaurowane mury potężnego średniowiecznego zamczyska, podobne nieco do tych w Trokach, tyle że ulokowane w centrum miasta pośród socrealistycznych bloków.
W gnieździe Radziwiłłów
Znacznie ciekawiej jest o pół godziny drogi dalej od Miru, w Nieświeży. Może niekoniecznie w tchnącym sojuzem centrum miasta, choć i tam na zabytkowy ratusz spojrzeć należy, ale gdy się wejdzie do farnego kościoła Bożego Ciała, człowiek wpada w zupełnie inny stan. Nie trzeba nawet wchodzić, bo już piękna barokowa elewacja zewnętrzna, przypominająca rzymski kościół Il Gesù, przenosi w inny wymiar. Wnętrze pełne fresków, rzeźb, malowideł i pamiątek po polskich czasach zachwyca nie mniej.
Kościół miał dużo szczęścia. Nawet w czasach sowieckich funkcjonował nieprzerwanie w roli, dla której został wzniesiony. W podziemiach pochowani są liczni Radziwiłłowie, pośród nich najbarwniejsze postaci rodu: Mikołaj Krzysztof „Sierotka”, Michał Kazimierz „Rybeńko”, Karol Stanisław „Panie Kochanku”. Wszyscy władali położonym nieopodal zamkiem.
Nieświeski zamek, rodowe gniazdo Radziwiłłów, też robi wielkie wrażenie. Jeszcze na początku XXI w. funkcjonowało w nim sanatorium, ale później nastąpiły prace rekonstrukcyjne, które wprowadziły obiekt na Listę światowego dziedzictwa UNESCO. Wprawdzie i tu nietrudno znaleźć architektoniczne kwiatki, jak choćby zupełnie współczesne klatki schodowe, ale mimo to ducha czasów bezpowrotnie minionych odnaleźć można z łatwością. Już sam spacer do głównej bramy parkową aleją, pośrodku okalającego jeziora, otwiera wyobraźnię. Sześciokątny dziedziniec tylko wyostrza apetyt.
We wnętrzach sporo ciekawych rzeczy, choć ograbione one okrutnie przez dziejowe burze. Wielka sala kominkowa, sala balowa, złota sala, sala hetmańska, sala myśliwska. Wszystkie przykuwają uwagę. Szkoda, że niedostępna jest sala teatralna, bo już prezentowane w korytarzu, przy wejściu do niej, maszyny imitujące odgłosy deszczu czy burzy pobudzają ciekawość. Pięknie odrestaurowana jest książęca kaplica z obrazem Matki Bożej Loretańskiej. Ciekawie prezentują się gabinet i sypialnia księcia.
Jedną z przewodniczek oprowadzających akurat polską grupę pytam o słynne zbiory biblioteczne, Archiwum Radziwiłłów i Księgozbiór Nieświeski, które zgromadzone były w zamku. – Tu nie ma praktycznie nic. Wiele zaginęło bezpowrotnie, reszta rozproszona po świecie: Moskwa, Warszawa, Petersburg, Mińsk, nawet Helsinki – odpowiada.
Polscy turyści także mają sporo pytań. – To przecież nasza wspólna historia, ale czy na Białorusi się o tym mówi? – pyta jeden z nich. – Stawia mnie pan w niezręcznej sytuacji. To już polityczne pytanie, proszę zwolnić mnie z odpowiedzi – kończy lekko zmieszana.
Śmielej mówi jednak o tym, że Białorusini chcieliby, aby więcej turystów z Polski czy Litwy odwiedzało Nieśwież. Właściwie tylko Białorusini odwiedzają to niezwykłe i jakże ważne historycznie miejsce. Obowiązkowa wycieczka do Nieświeży wpisana do programu szkolnego sprawia, że jest to takie miejsce w tym kraju, w którym był każdy Białorusin. Szkoda, że nie jest to tak łatwe także dla każdego Polaka czy Litwina.
Jarosław Tomczyk
Fot. autor
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 32(154); 17-23/08/2019