Mam wspaniałego męża, rodzinę i przyjaciół, dlatego uważam się za naprawdę szczęśliwą osobę – zapewnia w rozmowie z „Kurierem Wileńskim” piosenkarka Katarzyna Zvonkuvienė.
Katarzyna Zvonkuvienė, z domu Niemyćko, jest jedną z najbardziej znanych litewskich piosenkarek o polskich korzeniach. Jest częstym gościem lifestyle’owych i muzycznych programów w telewizji. Piosenkarka brała udział w narodowych eliminacjach do Eurowizji. Z dużym sukcesem prowadziła Kasztanowy Chór Wileńszczyzny w telewizyjnym projekcie „Chorų karai” (Wojna chórów), świetnie sobie poradziła w telewizyjnym show tanecznym „Kviečiu šokti. Pažadinta aistra” (Zapraszam do tańca. Obudzona namiętność).
Katarzyna urodziła się pod Miednikami w rejonie wileńskim. Przed trzema laty została mamą Kornelii i Donata. Jej mężem jest znany litewski kompozytor oraz producent muzyczny Deivydas Zvonkus, który jest autorem większości jej utworów. Na swoim koncie Katarzyna Zvonkuvienė ma dwie płyty. Wykonuje piosenki po litewsku, polsku i rosyjsku.
Pani nowa płyta mosi tytuł „Mylių gyvenimą” (Kocham życie). Śpiewasz: „Kocham życie, a życie kocha mnie”. Czy jesteś osobą szczęśliwą?
Tak. W pełni. Absolutnie!
Kim Pani zdaniem jest człowiek szczęśliwy?
Chyba każdy ma własne kryteria szczęścia. Zrozumiałam, że jestem szczęśliwa, w momencie gdy założyłam rodzinę, stworzyłam sobie pewien dobrobyt. Mam wszystko, czego chciałam i do czego dążyłam. Jestem zdrowa, niegłupia, mam męża, dzieci, rodzinę, kolegów. Poza tym robię karierę. Na co dzień robię to, co uwielbiam. Teraz jestem po nocnym koncercie, na którym dosyć często powtarzałam: „Kocham życie, życie kocha mnie ”. Po zakończeniu zrozumiałam, że to nie są zwykłe słowa. To się cały czas potwierdza.
Za kilka dni rusza Pani w trasę. Jak długo ona potrwa?
Do Wielkanocy.
Czy odwiedzi Pani również miejscowości zamieszkane przez litewskich Polaków?
Akurat podczas tej trasy nie. W ogóle raczej nie będę koncertowała w Wilnie ani w okolicach. W pierwszej kolejności trasę robimy dla osób, które na co dzień raczej nie mają możliwości usłyszeć mnie na żywo i znają mnie tylko z telewizji. Ludziom z Wilna, którzy mnie lubią, szanują i kochają, jest łatwiej trafić na mój koncert. Natomiast po Wielkanocy możliwie, że będę miała większy koncert w Wilnie lub okolicach.
Jaka jest różnica między publicznością w stolicy a tą w mniejszych miejscowościach?
Z pewnością publiczność nie jest wszędzie taka sama. Jednak zarówno w Wilnie, jak i na prowincji na moich koncertach jest niesamowita atmosfera. Nie miałam w swojej karierze muzycznej ani jednego koncertu, podczas którego publiczność by mnie zignorowała. Zawsze jestem ciepło przyjmowana, czasami nawet zbyt ciepło… Zawsze mówię moim słuchaczom: „Nie rozumiem, dlaczego mnie kochacie”. Oni mi odpowiadają: „Bo pani jest po prostu taka prosta i ciepła”. Chyba dobroć przyciąga się do siebie nawzajem. Moja publiczność to są serdeczni i prości ludzie. Zawsze z uśmiechem na twarzy, bezpretensjonalna. Być może przychodzi ktoś na zasadzie: „Zaraz się okaże, co ona potrafi”. Ale większość przychodzi z potrzeby serca. Oczywiście, w każdym regionie jest trochę inna publiczność. Na Żmudzi ludzie są bardzo serdeczni, pozytywni i otwarci. Być może właśnie dlatego wybrałam na męża Żmudzina. Są w czymś podobni do Polaków. Zresztą w samym dialekcie żmudzkim jest mnóstwo polskich słówek. W innych regionach reakcja jest być może trochę mniej emocjonalna. Ludzie są bardziej zamknięci. Jednak wszędzie na koncerty przychodzą osoby, które mnie kochają, i to mnie bardzo cieszy.
Czy da się pogodzić rolę matki i piosenkarki? Życie piosenkarki to przede wszystkim ciągłe koncerty, które bardzo często odbywają się wieczorami…
To jest bardzo trudne pytanie. Domyślam się, że każda matka na moim miejscu miałaby wyrzuty sumienia w związku z tym, że zostawia dziecko i jedzie na wieczorny koncert. Tak samo jest ze mną i sądzę, że takie uczucie będzie nieustannie mi towarzyszyło. Z drugiej strony jestem przekonana, że w przyszłości dzieci mnie zrozumieją. Zresztą już teraz rozumieją, bo kiedy widzę, jak wieczorem szykuję się do występu, to mnie pytają: „Mamusia la-la?”, bo tak nazywają śpiew. Tak odpowiadam: „Mamusia la-la”. Poza tym widzą, z jaką pozytywną energią wracam po koncercie do domu. Ta energia również przekłada się na relacje wewnątrz rodziny. Gdy dzieci podrosną, to będę częściej zabierała je na występy. Powiem szczerze, że nie wyobrażam, abym zmieniła zawód. Nie mogłabym czuć się osobą szczęśliwą, gdybym nie wykonywała tego, co robię teraz. Bo gdy miałam pewną przerwę w śpiewaniu, to czułam, że czegoś mi brakuje. Brakowało mi tlenu i wówczas zrozumiałam, że muszę śpiewać.
Czy ma Pani wsparcie ze strony bliskich?
Tak, mam cudowną mamę i siostrę, mam męża i wspaniałych przyjaciół, którzy mi we wszystkim pomagają. Kiedy mama koncertuje, to z dzieciakami przebywają moja siostra lub ich mama chrzestna. Moja siostra bardzo chciała mieć dużo dzieci, ale ma tylko jednego syna, dlatego dziękuje mi, że może przebywać z moimi dziećmi. Dlatego jeszcze raz to powtórzę – jestem naprawdę szczęśliwą osobą.
fot. mat. pras.
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 4(10) 25-31/01/ 2020