W tym roku obchodzimy 40. rocznicę podpisania Porozumień Sierpniowych – były to cztery porozumienia zawarte przez rząd PRL z komitetami strajkowymi powstałymi w 1980 r. Na podstawie porozumienia gdańskiego dopuszczono do zarejestrowania NSZZ „Solidarność”. „Kurier Wileński” rozmawia z Urszulą Doroszewską, ambasador RP na Litwie, działaczką opozycji w PRL.
W czasie podpisywania Porozumień Sierpniowych była Pani zaangażowana w działalność opozycją. Jak wspomina Pani lato 1980 r.?
Z opozycją związałam się znacznie wcześniej. Byłam redaktorką pisma „Głos”, wydawanego wówczas przez Antoniego Macierewicz, Piotra Naimskiego i cały zespół ludzi. Moja praca polegała na pisaniu, zbieraniu informacji, które przekazywałam również zagranicznym korespondentom. Gdy w lipcu 1980 r. zaczęły się strajki, najpierw w Lublinie, potem obejmujące cały kraj, nasze środowisko chciało te protesty wspierać. Pod koniec lipca zaczęły się aresztowania. Na początku sierpnia znaczna część opozycjonistów z Warszawy pojechała do Gdańska, by wspierać stoczniowców. Ja nie mogłam wyjechać, a nawet wyjść z domu, ponieważ mój numer telefonu był podany jako numer kontaktowy. To był bardzo intensywny czas. Przyjmowałam informacje z różnych środowisk robotniczych, ale też przekazywałam je zagranicznym korespondentom. Telefon ciągle dzwonił, sytuacja zmieniała się bardzo szybko, aresztowań było coraz więcej. Nie miałam wątpliwości, że po mnie też niedługo przyjdą i rzeczywiście, w pewnym momencie przyszła milicja, aresztowali mnie i zabrali wszystkie notatki…
To nie było Pani pierwsze aresztowanie?
Nie. Miałam już wcześniejsze doświadczenia tego rodzaju, bo na 48 godzin można było zatrzymać bez decyzji prokuratora. Wiosną 1980 r., przy okazji bojkotu wyborów, w taki właśnie sposób byłam zatrzymywana wiele razy. W sierpniu Służba Bezpieczeństwa (SB) robiła takie zatrzymania jedno po drugim. Po 48 godzinach musieli nas wypuszczać, ale – jak się wtedy mówiło – tylko do fontanny. Wystarczyło przejść kilka kroków, podjeżdżał samochód i było kolejne zatrzymanie, z tym że przewożono już do innego aresztu. W taki sposób zostałam zatrzymana trzy razy z rzędu. Przebywałam w różnych aresztach Warszawy, gdzie oprócz mnie było bardzo wiele osób z opozycji.
To, co zrobiło na mnie wielkie wrażenie, to zmiana stosunku milicji do nas. Zatrzymywani byliśmy przez SB, z którą kontakty były nieprzyjemne, ale po przekazaniu nas milicji wszystko się zmieniało. Milicjanci zwykle mieli do czynienia z kryminalistami, więc aresztowani z powodów politycznych, studenci, intelektualiści, którzy w dodatku byli trzeźwi, to dla nich było dużo zaskoczeniem. Na początku (pamiętam moje pierwsze 48 godzin) byli niemal przestraszeni, nie rozmawiali z nami. Potem przychodzili do nas coraz częściej, przy kolejnym aresztowaniu poznawali nas, witali po imieniu. Pytali, czy to prawda, że chcemy zlikwidować milicję, czy ich też będziemy chcieli aresztować, bo tak mówili im przełożeni. Odpowiadaliśmy na wszystkie pytania, opowiadaliśmy o strajkach, o postulatach robotników. To było dla mnie największe przeżycie z okresu aresztowań. Kiedy widziałam, jak funkcjonariusze przychodzą do nas, pytają, o co nam chodzi, w końcu nawet włączają Wolną Europę, nie miałam wątpliwości, że system pada.
Jak dowiedziała się Pani o podpisaniu Porozumień Sierpniowych?
Usłyszałam o tym w radiu. To było niezwykłe przeżycie, poczucie sukcesu, zwycięstwa, jakiego nie przeżyłam potem. To przeżycie połączyło nas wszystkich. Nie tylko opozycję, ale także osoby niezaangażowane. Wszyscy doświadczyli, że zmiana następuje, że władza musi się z nami liczyć. Wydarzenia w stoczni były realnym znakiem, że władza się cofa. To doświadczenie jedności pozwoliło nam przetrwać wiele trudnych wydarzeń, które spotkały nas jeszcze w przyszłości. Przekonanie, że jesteśmy skuteczni, że nam się udało, dawało nam siłę przez lata. Myślę, że to właśnie była największa różnica pomiędzy nami, w Polsce, a opozycją w Związku Sowieckim. Tam ludzie, którzy charakteryzowali się ogromnym poświęceniem, szlachetnością, mądrością, nie mieli tego naszego doświadczenia sukcesu. Wszyscy, nawet ci milicjanci, którzy nas musieli pilnować, przestaliśmy się bać.
Jaki był praktyczny wymiar porozumień? Co udało wam się osiągnąć, poza doświadczeniem siły społeczeństwa?
Najważniejszy był postulat wolnych związków zawodowych. Na początku powstawały oddzielnie w każdym zakładzie, dopiero później przeważyła idea, by je zjednoczyć. Tak właśnie powstał jeden, Niezależny Samorządowy Związek Zawodowy „Solidarność”. Dawało to nam poczucie siły wewnątrz kraju, ale był to też doskonały przekaz na Zachód. Nie zdawaliśmy sobie wówczas sprawy z tego, jak wielką siłą są tam związki zawodowe. Okazało się, że zarówno w Europie, jak i w Stanach Zjednoczonych mają one ogromne znaczenie. W naturalny sposób Solidarność zyskała u nich poparcie, a później, w czasach represji, związki z krajów, które wówczas określano jako kapitalistyczne, stawały w naszej obronie, udzielały ogromnego wsparcia.
Udało nam się osiągnąć bardzo wiele również w kwestii życia społecznego. Jednym z postulatów była np. msza święta w radiu. W więzieniach zniesione zostały bardzo okrutne, naruszające prawa człowieka kary, jak krępowanie pasami, pozbawianie jedzenia czy długie okresy w izolatce. Potem, w czasie stanu wojennego, działało to bardzo na korzyść działaczy Solidarności, bo byli witani przez więźniów kryminalnych jako ci, którzy walczyli o prawa człowieka także dla nich.
Czym różniły się strajki z 1980 r. od wcześniejszych wystąpień?
Niepowodzenia poprzednich fal protestów zostały gruntownie przemyślane przez opozycję. Zresztą to nauka, którą wyciągnąć można jeszcze w walk okresu zaborów. W 1968 r. studenci nie mieli poparcia robotników, w 1970 r. – robotnicy nie mieli poparcia inteligencji. Zrozumieliśmy, że musimy się zjednoczyć. Relacje między robotnikami a inteligencją zaczęły się nawiązywać po strajkach w 1976 r. Po represjach w Ursusie czy Radomiu bardzo wiele osób jeździło tam z Warszawy, zbierało informacje, pomagało ludziom uzyskać pomoc prawników. W Gdańsku działał Komitet Niezależnych Związków Zawodowych, w Warszawie – Komitet Obrony Robotnika. Wychodziła gazeta „Robotnik”, nawiązująca do tradycji PPS Piłsudskiego (jej redaktor Henryk Wujec zmarł niedawno), działały też wolne Związki Zawodowe Wybrzeża. My nie baliśmy się robotników, a oni nie bali się nas. Działaliśmy razem.
Wkrótce jednak wkrótce czas ustępstw i dialogu ze strony władzy się skończył…
Przez te półtora roku Solidarności próbowaliśmy osiągnąć jak najwięcej, a władza straszyła nas, że jeśli będziemy bardziej radykalni, wejdą Rosjanie. Nie było to mówione wprost, ale władza komunistyczna w Polsce przez cały czas próbowała uzasadnić swoje istnienie w myśl zasady: jeśli nie my, to Związek Sowiecki. Część ludzi w to wierzyła. Prawda jest taka, że ten czas został przez Jaruzelskiego zmarnowany. Zarówno pod względem społecznym, jak i gospodarczym, bo Polska wówczas źle sobie radziła. Próba usprawiedliwienia się zagrożeniem ze strony wojsk sowieckich była nieudolna, teraz wiemy, że takich planów wówczas nie było, bo Związek Sowiecki miał inne, bardzo poważne problemy.
Rozmawiałyśmy o doświadczeniu siły opozycji w sierpniu 1980 r. Czy po wprowadzeniu stanu wojennego mieliście poczucie klęski?
W czasie stanu wojennego nie. Nie wiedzieliśmy, co nas czeka, otrzymywaliśmy dużo wsparcia z zagranicy. Naprawdę trudne były kolejne lata: 84, 85, 86… Ale to także nie było doświadczenie przegranej. Po prostu było trudno. Bardzo ważna była wówczas determinacja ludzi, którzy nie rezygnowali z działalności. Wydawali prasę, organizowali spotkania. Ważne było wsparcie emigracji, paryskiej „Kultury” czy też Radia Wolna Europa.
Jakie jest według Pani największe osiągnięcie Sierpnia ’80?
Solidarność. I nie chodzi mi tylko o nazwę związku zawodowego, ale też o to, co stało się z ludźmi. To dzięki solidarności wszystkich Polaków udało nam się odzyskać wolność. Ta solidarność w walce o nasze prawa miała bardzo praktyczny wymiar. Na przykład szpitale nie mogły strajkować, dlatego postulaty pielęgniarek dopisywały do swoich postulatów strajkowych zakłady pracy. Taki zakład występował w imieniu swoim i szpitala, postulaty zbierano w mieście, później w województwie i jechano z nimi do Gdańska. Tak właśnie doszło do sformułowania porozumień sierpniowych. Solidarność pozwoliła na przekroczenie podziałów między ludźmi, przełamała bariery. W skład NSZZ „Solidarność” wchodzi milicjanci, nawet członkowie PZRP.
Z tej potrzeby solidarności wynikał również apel do ludzi pracy Związku Sowieckiego uchwalony jesienią 1981 r. Tekst Posłania I Zjazdu Delegatów NSZZ „Solidarność” do ludzi pracy Europy Wschodniej został przyjęty z ogromnym entuzjazmem, bo myśleliśmy nie tylko o sobie, ale także o tych, którzy znajdują się za naszą wschodnią granicą.
Porozumienia sierpniowe
Porozumienie w Szczecinie – 30 sierpnia 1980 r., sygnowane przez Mariana Jurczyka, a z ramienia rządu PRL przez Kazimierza Barcikowskiego.
Porozumienie w Gdańsku – 31 sierpnia 1980 r., sygnowane przez Lecha Wałęsę, a z ramienia rządu PRL przez Mieczysława Jagielskiego. Na jego podstawie możliwe było powołanie NSZZ „Solidarność”.
Porozumienie w Jastrzębiu-Zdroju – 3 września 1980 r., sygnowane przez Jarosława Sienkiewicza, a z ramienia rządu PRL przez Aleksandra Kopcia.
Porozumienie w Hucie Katowice (Dąbrowa Górnicza) – 11 września 1980 r., sygnowane przez Zbigniewa Kupisiewicza, a z ramienia rządu przez Franciszka Kaima.
Porozumienia rzeszowsko-ustrzyckie – 19–20 lutego 1981 r. O tych też warto pamiętać, na ich podstawie możliwe było powołanie NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność”.
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 35(100) 29/08-04/09/2020