Jeszcze podczas kampanii wyborczej prezydent Gitanas Nausėda podkreślał, że chce zmian w składzie rządu. Krytyka dotyczyła przede wszystkim ministra ochrony zdrowia Arūnasa Dulkysa i rolnictwa Kęstutisa Navickasa.
Gest symboliczny
22 lipca prezydent podpisał dekret o powołaniu Ingridy Šimonytė na stanowisko premiera i powierzył jej misję utworzenia gabinetu ministrów, na co miała 15 dni. W piątek, 2 sierpnia, premier przedstawiła do zatwierdzenia prezydentowi projekt dekretu w sprawie utworzenia rządu. Ministra rolnictwa Kęstutisa Navickasa zastąpi Kazys Starkevičius, dotychczasowy szef Komisji Ekonomicznej Sejmu. Stanowisko ministra ochrony zdrowia Arūnasa Dulkysa obejmie obecny wiceminister Aurimas Pečkauskas.
— Zarówno wobec ministra ochrony zdrowia jak i ministra rolnictwa, odpowiednie środowiska, w tym także opozycja, zgłaszały swoje zastrzeżenia przez całe cztery lata. Odwołanie ministrów za trzy miesiące przed zakończeniem ich kadencji to oczywiście gest wyłącznie symboliczny. Wydaje mi się, że premier Šimonytė zgodziła się na ten gest wyłącznie dla świętego spokoju, żeby nie przedłużać impasu w relacjach z prezydentem i żeby rząd, który po wyborach prezydenckich zwrócił pełnomocnictwa, możliwie najszybciej rozpoczął normalną działalność — komentuje dla „Kuriera Wileńskiego” Aleksander Radczenko, publicysta, doradca przewodniczącej Sejmu RL.
Napięte relacje
Niektórzy litewscy politolodzy dopatrują się w geście premier Šimonytė układu politycznego — odwołanie ministrów w zamian za portfel eurokomisarza dla Gabrieliusa Landsbergisa, lidera konserwatystów, ministra spraw zagranicznych.
— Trudno powiedzieć czy taka decyzja premier jest związana z kandydaturą litewskiego kandydata na eurokomisarza. Sądzę, że w ciągu najbliższych dwóch, trzech tygodni wyjaśni się, jak się sprawy potoczą. Z kolei nie wiadomo, dlaczego akurat teraz, kiedy prezydent Nausėda osiągnął to, czego chciał, czyli usunięcia ministrów, którzy mu nie pasowali, musiałby się zgodzić na kandydaturę Landsbergisa, z którym jego relacje są dosyć napięte. Jeśli był taki pomysł, to wcale niekoniecznie, że on wypali — zauważa Aleksander Radczenko.
Zapewnienie równowagi
Rozmówca przypomina też, że Ursula von der Leyen, przewodnicząca KE, chciałaby, żeby każdy kraj zgłaszał dwoje kandydatów różnych płci.
— Przewodnicząca Komisji Europejskiej chce widzieć dwoje kandydatów na stanowisko eurokomisarza — kobietę i mężczyznę z każdego kraju członkowskiego. Chodzi tu o zapewnienie równowagi kobiet i mężczyzn w KE. Oprócz Landsbergisa potrzebny jest więc jeszcze jeden kandydat płci żeńskiej. Bardzo ostrożnie oceniam szanse Landsbergisa nie tylko na przejście przez sito prezydenckie. Mechanizm wyznaczania kandydata na stanowisko eurokomisarza jest taki, że rząd wybiera kandydata, przedstawia prezydentowi, który musi go zatwierdzić i wtedy jeszcze Sejm powinien zatwierdzić tego kandydata. Więc czy Landsbergis znajdzie poparcie w parlamencie, to też jest wielka niewiadoma. Wśród rządzących jest sporo osób niezadowolonych z jego działalności czy w ogóle z jego osoby — wyjaśnia doradca przewodniczącej Sejmu RL.
Potencjalne kandydatki
Oficjalnie kandydatek na portfel eurokomisarza jeszcze nie wyłoniono.
— W przestrzeni publicznej były wskazywane m.in. Gintarė Skaistė, minister finansów, Viktorija Čmilytė-Nielsen, przewodniczącą Sejmu RL i premier Ingrida Šimonytė. Jest wiele kobiet, które mogłyby pokusić się o stanowisko eurokomisarza — podsumowuje rozmówca.
Czytaj więcej: W jaki sojusz wątpi Ingrida Šimonytė?