
Kęstutis Masiulis, poseł partii konserwatystów, zgłosił do rządu propozycję o rozpatrzenie możliwości przeniesienia granic pomiędzy niektórymi miejscowościami rejonu wileńskiego i Wilnem. Proponuje nowo powstałe podwileńskie osiedla dołączyć do stolicy.
— W ciągu ostatnich 20 lat powstało sporo nowych osiedli w pobliżu Wilna, które administracyjnie należą do rejonu wileńskiego. Wielu mieszkańców stolicy z bloków przeniosło się do domów jednorodzinnych lub segmentów. W miejscowościach Bendorėliai, Salotės, Antežeriai, Zujūnai, Avižieniai, Galgai mieszkają wilnianie, którzy automatycznie stali się mieszkańcami rejonu. W większości są niezadowoleni z tego, że władze samorządu rejonowego nie dbają należycie o wygląd osiedli, ani o poprawę poziomu życia. Słabo rozwinięta jest infrastruktura — niewyasfaltowane są drogi, nie ma latarń, brakuje chodników, nie wszędzie można dojechać transportem publicznym. Sytuacja mogłaby się znacznie poprawić, gdyby miejscowości te zostały częścią Wilna — powiedział w rozmowie z „Kurierem” Kęstutis Masiulis.

Poseł uważa także, że w grę wchodzi również polityka.
— Nie jest tajemnicą, że politycy samorządu rejonu wileńskiego na wszelkie sposoby pragną dogodzić swoim potencjalnym wyborcom. A są to przeważnie dawni mieszkańcy, dlatego największe inwestycje płyną do starych posiadłości. Zaś nowi przybysze, którzy nie głosują na będących się obecnie u władzy polityków, są zdani na pastwę losu. O tych ludziach nie pamięta rząd, nie docierają do nich żadne inwestycje z funduszy strukturalnych Unii Europejskiej przeznaczone na rozwój obszarów miejskich. Opracowane zaś programy unijne przeznaczone dla wsi nie są dla nich aktualne, ponieważ nie prowadzą oni działalności gospodarczej — twierdzi Masiulis.
Jego zdaniem przede wszystkim liczą się interesy naszych obywateli.
— Dużo rozmawiam z mieszkańcami nowych posiadłości podwileńskich. Sam mieszkam na obrzeżach miasta, więc ich problemy są dla mnie również aktualne. Często dochodzi do wręcz absurdalnych sytuacji. Zdarza się, że rodzice pracują w Wilnie, jednak dzieciom nie przysługuje przedszkole stołeczne, tylko rejonowe. Podobnie jest ze szkołą. Chcę po prostu donieść ludziom, że istnieją od dawna opracowane mechanizmy, które pozwolą mieszkańcom wsi dołączyć się do miasta, jeżeli wyjawią oni taka wolę — zaznaczył poseł.

Mer rejonu wileńskiego Maria Rekść też uważa, że dobrobyt mieszkańców powinien być sprawą priorytetową dla każdego polityka, ale stanowczo nie zgadza się z twierdzeniem odnośnie gorszych warunków życia w prowincji.
— Bardzo mnie zdziwiły wypowiedzi posła Masiulisa. Pracownicy samorządu pokładają wszystkie siły i finanse, by z roku na rok poprawiać jakość życia mieszkańców rejonu wileńskiego. Infrastruktura często jest o wiele lepsza u nas niż w mieście, wiele dziedzin życia możemy realizować lepiej dla swoich mieszkańców. Często podczas spotkań mieszkańcy innych rejonów wyrażają chęć przyłączenia się do naszego rejonu. Z unijnych funduszy zostały odrestaurowane szkoły, przedszkola, zainstalowano oświetlenie, wyłożono chodniki. Wybudowaliśmy nowe przedszkole, w którym opłata jest o połowę mniejsza niż w Wilnie, właściciele ziemi o powierzchni do 5 ha są zwolnieni od podatku na ziemię. Koszta te od lat pokrywa samorząd. Sytuacja w naszym rejonie kardynalnie różni się od tej, jaką naświetlił Masiulis. O swej przyszłości, o przynależności do miasta czy do rejonu, powinni zadecydować sami mieszkańcy, a nie politycy — powiedziała „Kurierowi” Maria Rekść.
Mieszkaniec podwileńskiej miejscowości Bukiszek 40-letni Stanisław jest w pełni usatysfakcjonowany z tego, że jest mieszkańcem rejonu i nie chce dołączenia do Wilna.
— Mam pewne korzyści z tego. Między innymi mam niższe taryfy na usługi komunalne, podatek za ziemię, za nieruchomość. Uważam, że podobne oświadczenia polityków w przededniu wyborów są niczym innym, jak rozgrywką polityczną — uważa.
***
Granice samorządów może przenieść jedynie Sejm na wniosek rządu.