
Od marca 1943 r. litewski Uniwersytet Wileński, na którym pracował autor „Dzienników”, zaczął funkcjonować według formuły „zamknięty, ale nie rozwiązany”. Wstrzymano proces dydaktyczny, natomiast kadra naukowa nadal otrzymywała wynagrodzenie i mogła prowadzić prace badawcze. W tym czasie Michał Römer pomieszkiwał naprzemiennie w Wilnie oraz w swoim majątku rodzinnym Bohdaniszki w powiecie uciańskim. Taki stan rzeczy trwał aż do zajęcia Wilna przez Armię Czerwoną w lipcu 1944 r.
O odwetowych pacyfikacjach wiosek na Litwie
14 października 1943 r.: „(…) A oto wczoraj przyjechał znowu silny oddział SS i spalił doszczętnie wszystkie zabudowania po wszystkich zaściankach Milunów i dwóch wiosek sąsiednich. Te wioski sąsiednie były też przeważnie przez Moskali zamieszkane, ale byli w nich i Litwini (…) Zaaresztowano też całą ludność tych wsi. Litwini się potem skarżyli Niemcom, że postąpiono z nimi tak samo, jak z Moskalami, mimo że wielu z nich ucierpiało od Sowietów, niektórzy służą teraz za ochotników w wojsku, z Moskalami nic wspólnego nie mają i nieraz sami Moskali Niemcom skarżyli. Niemcy przyznali, że osady litewskie były palone tylko przez nieporozumienie, zwolnili wszystkich aresztowanych Litwinów, zwrócili im bydło i podobno przyrzekli dać im zaścianki”.
O werbunku do oddziałów gen. Plechowicza (Plechavičiusa)
28 lutego 1944 r.: „Do oddziałów litewskich, tworzonych przez generała Plechowicza, werbunek idzie niezwykle pomyślnie. Młodzież zgłasza się masowo. Zapisy są dokonywane po miasteczkach przez oficerów litewskich. W Abelach w ciągu jednego dnia zgłosiło się przeszło 50, w Rakiszkach – przeszło 100; to jest tylko niewielka cząstka tych, co decydują się zgłaszać. Zapał młodzieży patriotycznej jest wielki (…) W odezwach i przemówieniach Plechowicz wypowiada się energicznie i rezolutnie. Ruch ten jest zdrowy i ma w sobie tężyznę przypominającą, a może nawet przekraczającą zgłaszanie się ochotników do tworzącej się litewskiej armii narodowej w roku 1919. Jest to ciekawe i charakterystyczne tym bardziej, że niebezpieczeństwo jest teraz groźniejsze, niż było w roku 1919, bo Sowiety jako siła wojskowa są teraz bez żadnego porównania groźniejsze niż bolszewicy w roku 1919 (…) Jakie będą rezultaty – niepodobna przewidzieć. Będzie to oczywiście zależało w pierwszym rzędzie od siły oporu Niemców. Ale gdyby nawet wysiłek Litwinów został złamany, jak łamane były powstania polskie w wieku XIX, to przecież kapitał moralny oporu pozostaje w narodzie. Skądinąd też, jeżeli na coś liczyć w spekulacjach politycznych, likwidujących wojnę, można będzie, to w żadnym razie nie wygrają nigdy i nic ci, którzy li tylko siedzą biernie i dają się, jak stado baranów gnać we wszelką niewolę. Kto wykazuje wolę czynną i stawia opór, z tym liczyć się zawsze będą więcej”.
CZYTAJ WIĘCEJ: Winny — rozstrzelać! 70. rocznica śmierci biskupa Borisevičiusa
O zabójstwie działacza białoruskiego Franciszka Olechnowicza
8 marca 1944 r.: „Wieczorem otrzymałem z poczty depeszę, podpisaną przez lekarza pułkownika Usasa z Wilna, donoszącą mi o śmierci… Franka Olechnowicza (…) Wiadomość o śmierci Franka bardzo mnie poruszyła. Umarł w wieku lat 60. Ze śmiercią Franka znika z widowni jeden z ostatnich moich przyjaciół wileńskich i tych, z którymi w latach 1905–06 współpracowałem w »Gazecie Wileńskiej« (…) Obawiam się, czy nie został zamordowany przez dywersantów sowieckich, jak tylu innych wybitnych działaczy białoruskich (…) Jeżeli mają do nas jeszcze wrócić bolszewicy – na stałe lub choćby czasowo – to chwała Bogu, że Franek umarł zawczasu. Gdyby się dostał w ręce Sowietów, to miałby męczarnię i śmierć pewną, i to najgorszą. Był on bowiem wrogiem największym Sowietów, których rządy i metody doświadczył na sobie. Koło roku 1927 dał się on namówić wyemigrować z Polski, gdzie ruch białoruski był tępiony, do Białej Rusi sowieckiej, gdzie spodziewał się znaleźć wdzięczne pole dla pracy i twórczości narodowej białoruskiej. Wyjechał i zainstalował się w Mińsku pełny entuzjazmu. Aliści wkrótce został przez GPU aresztowany, włóczony po więzieniach sowieckich i wreszcie zesłany do obozu pracy przymusowej na Sołowkach na Morzu Białym, gdzie w warunkach nieludzkich przemęczył się przez lat siedem, aż za staraniem przyjaciół w Polsce został wymieniony przez Polskę na więźniów komunistycznych, zwróconych Sowietom. Po powrocie do Polski opisał swoją martyrologię i tryb obozów pracy sowieckich. Książka ta była przetłumaczona na wiele języków (…) W roku 1939 na jesieni uciekł z Wilna przed Sowietami do Kowna i siedział czas jakiś u mnie w Bohdaniszakach. W roku 1940–41, gdy Sowiety wkroczyły do Litwy, próbował na razie uciec do Niemiec, ale Niemcy go nie przyjęli. Wrócił i ukrywał się cały rok starannie. Na wiosnę 1941 dostał jakąś posadkę stróża mostu kolejowego i doczekał wkroczenia Niemców. Wtedy stał się jedną z postaci wybitnych ruchu białoruskiego w Wilnie, redaktorem gazety »Biełaruski Hołas«, działaczem teatralnym jako zasłużony dramaturg i literat na całą Białoruś, jeden z seniorów sprawy białoruskiej. (…) Żył on zresztą w ciągłym strachu śmiertelnym przed ewentualnością powrotu Sowietów. I pił straszliwie”.
21 marca 1944 r.: „Przyjechał z Wilna Andrzej Mieczkowski. Dowiedziałem się od niego o szczegółach śmierci Franka Olechnowicza. Franek, jak tylu innych działaczy narodowych białoruskich o kierunku antysowieckim za okupacji niemieckiej, zginął od kuli terrorysty (…) Dnia 3 marca o godzinie 8.00 wieczorem, kiedy Franek z żoną byli w domu – on w gabinecie swoim, ona w kuchni zajęta przyrządzaniem kolacji – ktoś zadzwonił do drzwi wejściowych. Pani Olechnowiczowi otworzyła drzwi. Wszedł jakiś młody człowiek, porządnie ubrany, mówiąc, że chce się widzieć z Frankiem. Na uwagę pani Olechnowiczowej, że jest późno i że Franek zajęty, nieznajomy oświadczył, że przyjechał z Mińska i przywozi dla Franka pozdrowienia od jego przyjaciela. Pani Olechnowiczowa wywołała Franka, sama zaś odeszła do kuchni, ale w tej chwili usłyszała dwa wystrzały. Wybiegła do przedpokoju i ujrzała Franka w kałuży krwi. Na krzyk Olechnowiczowej morderca potrząsnął rewolwerem, grożąc jej i nakazując milczenie, po czym wyszedł spokojnie za drzwi, które zamknął za sobą na zatrzask. Franek był nieżywy (…) Pogrzeb Franka Olechnowicza w Wilnie był bardzo uroczysty, z udziałem szkół i organizacji narodowych białoruskich, z licznymi wiankami i tłumem ludzi w orszaku żałobnym”.
CZYTAJ WIĘCEJ: Powstanie 1944 — 1 sierpnia należy do Warszawy
O komunikacie niemieckim w sprawie oddziałów Plechowicza
28 czerwca 1944 r.: „W gazecie jest długi komunikat Hintzego, naczelnika niemieckich oddziałów SS w Litwie, usprawiedliwiający likwidację litewskich formacji wojennych Plechowicza. Tym formacjom czynione są w komunikacie ciężkie zarzuty – że rabowały i znęcały się nad ludnością cywilną w Wileńszczyźnie, że swoim zachowaniem się prowokowały bandy leśne brać na siebie obronę ludności i przez to zdobywać popularność, że natomiast same wobec tych band, z którymi musiały walczyć, okazywały się tchórzliwe, dawały się rozbrajać i rozbierać, przez co oręż, amunicja i ubranie, które im Niemcy dawali, przechodziły w ręce band, że dla braku pomocy lekarskiej w formacjach litewskich szerzyły one świerzb itd. Zarzutami obarczony jest i sam Plechowicz ze sztabem swoim. Ogłoszenie tego komunikatu jest w dużym stopniu wodą na młyn zarzutów, czynionych przez elementy polskie w Wileńszczyźnie oddziałom litewskim Plechowicza. Ile w tym prawdy – nie wiem, ale że Niemcom to na rękę, żeby jątrzyć waśń polsko-litewską – to pewne. Litwini (opinia litewska) uważają to za szkalowanie, natomiast Polacy będą z tego brali argumenty dla poparcia własnych rezultatów. Niestety – wszyscy ze wszystkimi pokłóceni”.
Opracował
Krzysztof Jeremi Sidorkiewicz
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 10(28) 07-13/03/ 2020