W lipcu br. na Litwie odnotowano miesięczną stopę deflacji (spadek cen) na poziomie 0,3 proc. Ceny towarów konsumpcyjnych na Litwie spadły w ubiegłym miesiącu, co jest wyjątkiem wśród krajów bałtyckich. Tymczasem sami mieszkańcy Litwy twierdzą, że nie widzą żadnej deflacji.
– Na Litwie widzimy, że ceny w lipcu spadły na towary konsumpcyjne. Natomiast ceny usług wciąż rosną. Ceny na Litwie w porównaniu z innymi krajami bałtyckimi spadają mniej. Czyli widzimy, że inflacja jest większa niż deflacja. To wszystko wskazuje na to, że gospodarka Litwy odżywa. Chociaż ceny na usługi rosną, zapotrzebowanie na te usługi nie maleje. Z punktu widzenia konsumentów spadek cen wydaje się czymś pozytywnym. Rzeczywiście, może być korzystny, jeśli dotyczy tylko niektórych produktów. Na przykład, gdy spadają ceny urządzeń elektronicznych, takich jak laptopy i telefony. Głównym tego powodem są innowacje techniczne, które pozwalają zmniejszyć koszty produkcji. Najbardziej zdrożały usługi domów wczasowych – o prawie 30 proc. To sygnał, że uzdrowiska i gospodarstwa agroturystyczne naprawdę nie mogą narzekać na brak turystów – mówi dla „Kuriera Wileńskiego” Greta Ilekytė, ekonomistka Swedbanku.
Wzrost cen, czyli inflacja, jest we współczesnym świecie zjawiskiem uważanym za normalne i tak powszechnym, że zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić. Natomiast deflacja dla naszego społeczeństwa to nowość. Deflację definiuje się jako długotrwały spadek ogólnego poziomu cen, a w uproszczeniu rozumie się ją jako przeciwieństwo inflacji. Z punktu widzenia konsumentów deflacja wydaje się zjawiskiem korzystnym.
– Deflacja nie powinna trwać na Litwie długo. Na razie ona nie jest niebezpieczna, ponieważ widzimy, że to jest deflacja miesięczna, a nie roczna. Czyli to jest zwykła deflacja sezonowa. Właśnie teraz mamy sezon wyprzedaży, tańsze są owoce, warzywa, staniał też gaz. To wszystko powoduje tymczasowy spadek cen. Koronawirus także przyczynił się do deflacji. Przez kilka miesięcy, gdy mieliśmy w kraju kwarantannę, nie było sprzedaży, towary pozostały, a pozbyć się ich trzeba. Dlatego też przedsiębiorcy, zwłaszcza ci z dużymi mocami produkcyjnymi czy zapasami towarów, obniżają ceny, aby zachęcić do zakupów. Niższe ceny paliw przełożyły się także na niższą stopę inflacji. Ale jeżeli szukamy deflacji rocznej, to jej nie było, była inflacja, która wynosi 1 proc. – tłumaczy ekonomista.
Według krajowych urzędów statystycznych litewski indeks cen konsumpcyjnych spadł w ciągu miesiąca o 0,3 proc. Łotewski indeks cen konsumpcyjnych wzrósł o 0,2 proc., a miesięczna inflacja w Estonii w lipcu wyniosła zero. Roczna inflacja na Litwie wyniosła 1 proc., na Łotwie – 0,5 proc. W Estonii natomiast czwarty miesiąc z rzędu odnotowano deflację, która w lipcu wyniosła 0,9 proc. W ciągu roku ceny towarów konsumpcyjnych na Litwie spadły o 0,6 proc., na usługi wzrosły o 4,9 proc. Na Łotwie ceny towarów konsumpcyjnych pozostały bez zmian, a ceny na usługi wzrosły o 1,6 proc., w Estonii ceny towarów konsumpcyjnych spadły o 0,2 proc. i na usługi o 2 proc.
– Deflacja jest procesem bardzo niekorzystnym dla gospodarki. Jeżeli ona potrwa dłużej, może doprowadzić nie tylko do spadku cen, ale też do spadku wynagrodzeń. Litwa i inne państwa Unii Europejskiej starają się, żeby deflacji nie było. Spadek cen paradoksalnie prowadzi do spadku popytu, w oczekiwaniu na jeszcze większy spadek cen. W efekcie zmniejsza się podaż pieniądza w gospodarce, co prowadzi do silniejszej waluty. Obok cen spadają również średnie płace, co może doprowadzić nawet do zwolnień, a to do wzrostu bezrobocia. Tworzy się łańcuch zdarzeń określany mianem spirali deflacyjnej – zaznacza Greta Ilekytė.
To samo dotyczy sfery finansów publicznych. Wraz ze spadkiem dochodów i wydatków prywatnych będą maleć wpływy podatkowe państwa, potrzebne do spłaty długu publicznego. W rezultacie konieczne mogą być cięcia nakładów np. na infrastrukturę i służbę zdrowia. Negatywne skutki deflacji odczuje zatem całe społeczeństwo.
Tymczasem sami konsumenci twierdzą, że wcale nie widzą żadnej deflacji.
– Co staniało? Proszę pokazać. Zakupy robię co trzy dni i zawsze kupuję te same produkty. Nie zauważyłam, żebym płaciła za coś mniej. Bywają różne promocje, ale to nie jest żaden spadek cen, ponieważ taniej jest tylko kilka dni, a potem znów drożeje. To co dla człowieka jest najważniejsze, to produkty i one nie tanieją. Co dotyczy ubrań, to tak, zauważyłam, że jest taniej. Ostatnio kupowałam sandały i nie było żadnej zniżki, a były tańsze o 7 euro niż w ubiegłym roku. Wiem, bo każdego roku kupuję na rynku u tej samej pani i ona mówiła, że musi sprzedawać taniej, ponieważ i tak nikt nie kupuje – mówi „Kurierowi Wileńskiemu” 63-letnia Bronisława Szewel robiąca zakupy w Maximie na Lipówce.
Julija Gasanowa także twierdzi, że nie zauważyła, żeby coś taniało.
– Zakupy robię w sklepie i na rynku Pod Halą. I wszędzie wszystko tylko drożeje. Prawdopodobnie można kupić jakieś owoce czy warzywa taniej, ale na przykład produkty mleczne, mięso, pieczywo, to na pewno nie staniały – twierdzi rozmówczyni.