31 sierpnia będziemy obchodzili kolejną już, 41. rocznicę zawarcia porozumień sierpniowych. Nie mogę osobiście pamiętać tamtego wyjątkowego sierpnia, ale wiedza o nim jest niejako wdrukowana w moje życie.
Wychowałem się w niewielkiej dzielnicy Gdańska, Letnicy, nieopodal gdańskiego portu, niedaleko stoczni i centrum miasta. Z okien mojego liceum było widać historyczną bramę gdańskiej stoczni. Dojeżdżając tramwajem do mojej szkoły, niemal codziennie mijałem stoczniowe mury. Obserwowałem, jak stocznia znika i niszczeje.
Pomnik Poległych Stoczniowców był bezpośrednio widoczny z okien mojego liceum. Jeszcze pamiętam wielkie stoczniowe hale, wychodzących ze stoczni robotników, konieczność posiadania przepustki, by wejść na teren stoczni.
Miasto wolności
Teraz zostało niewiele spośród tego, co było. Kilka, może kilkanaście dźwigów przypomina o dawnej świetności. Plac Solidarności przypomina o tym, co się wydarzyło w Grudniu ’70 i potem w Sierpniu ’80. To jedno z najświętszych miejsc Gdańska. Miejsce, w którym po 1945 r. narodziła się nowa tożsamość grodu nad Motławą i nowa nadzieja dla Europy i świata. Miejsce, w którym gdańszczanie poczuli się na nowo wspólnotą, i miejsce, które przecież wciąż woła o sprawiedliwość i solidarność. Stoczni już niestety tam nie ma.
Niemniej stocznia jest we mnie. I mam nadzieję, że jest też w nas, w Polakach. Może na chwilę zapomnieliśmy o tym, jak piękny był tamten Sierpień i jak wciąż jest piękny!
Dlatego postanowiłem wejść w głąb opowiedzianej mi przez moje miasto historii o gdańskim Sierpniu ’80. Chcę się nią z wam podzielić. Uprzedzam: ten tekst nie będzie o polityce, będzie o marzeniach i wartościach. O moim solidarnościowym DNA. I o pamięci. Czy potrafimy dbać o pamięć o gdańskim Sierpniu? Czy umiemy wydobywać z niego to, co najlepsze? Czy Gdańsk w Europie kojarzy się z upadkiem komunizmu, czy też może zupełnie przyćmił nas blask upadającego muru w Berlinie?
Gdańsk to miasto solidarności i wolności. To tutaj zaczął się upadek komunizmu. I to tutaj wciąż może rosnąć i rozwijać się idea solidarności. To nasze gdańskie DNA. Powiedziano o tym wiele, jednak wciąż za mało. Nie traktujmy solidarności jak zamkniętej karty z przeszłości, lecz – dbając o historyczną prawdę – uczmy się jej i wydobywajmy wciąż nowe treści. Starajmy się ją zrozumieć, bo przez to zrozumiemy lepiej siebie.
Czytaj więcej: Bitwa Warszawska a wizerunek Józefa Piłsudskiego na Litwie
Moja solidarność
O tym, jak rozumieć solidarność, uczyłem się nie tylko od szczególnych miejsc miasta, w którym się wychowywałem. Uczyłem się też bezpośrednio od świadków, a nawet twórców historii. Miałem szczęście poznać w moim życiu ludzi Solidarności, by wymienić tylko tych, których niestety już z nami nie ma: Alinę Pienkowską-Borusewicz, Annę Walentynowicz, Arama (Arkadiusza) Rybickiego. Gdy sięgam wstecz pamięcią, dostrzegam, jak wielką łaską zostałem obdarzony. Niosę w sobie cząstkę ich pamięci. I mam obowiązek się z nią podzielić.
Pamiętam, gdy Alina Pienkowska-Borusewicz mówiła mi o wzajemnym wspieraniu się internowanych kobiet, gdy wspominała sierpniowe strajkowe trudy i chwile. To była historia, to była „herstoria” (jej historia). To była historia kobiet Solidarności. To one uratowały strajk! Pamiętam, gdy podkreślała, by nie zapomnieć o momencie, w którym strajk przeobrażał się w prawdziwy solidarnościowy zryw, w prawdziwą walkę na rzecz praw, a nie tylko podwyżek. Pamiętam, gdy podkreślała, by nigdy nie rezygnować z wartości. Byłem wówczas uczniem liceum.
Pamiętam, gdy Aram (Arkadiusz) Rybicki opowiadał nam o tablicach z 21 postulatami. On – absolwent mojego ukochanego liceum, gdy ja byłem jego uczniem. Tak się poznaliśmy. Było w nim tyle ciepła, tyle energii, tyle odwagi, tyle wiary. Rozmawialiśmy często o strajkach w Stoczni Gdańskiej (to przecież on własnoręcznie spisywał postulaty strajkujących stoczniowców). Chciał nam przekazać, że solidarność jest możliwa, że jej wartości nie są utopią czy mrzonką.
W jego oczach było widać, że wciąż jest uczniem liceum, który kreśli na tablicach żądania strajkujących… Byłem wówczas uczniem liceum, ale i potem, gdy byłem studentem, niejeden raz się spotykaliśmy. Ostatni, gdy w gdańskim kinie mieliśmy okazję zamienić parę słów. Poszedłem wówczas z koleżanką na premierę „Wszystko, co kocham” w reżyserii Jacka Borcucha. Spotkałem go w kolejce po bilety. Aram normalnie, swobodnie, po ludzku, życzliwie spytał: „Co to za dziewczyna?”, pytał, co u mnie, jak mi idzie. Nie pamiętam dokładnie, o czym jeszcze rozmawialiśmy. Ale na zawsze zapamiętam jego autentyczne zaangażowanie w ochronę dziedzictwa Solidarności, spotkania z nami, młodymi wówczas ludźmi i przekazywanie opowieści o tamtym sierpniu.
Najważniejsze spotkanie
Pamiętam, gdy w mieszkaniu w Gdańsku-Wrzeszczu Anna Walentynowicz mówiła mi o wytrwałości i miłości do ojczyzny. Gdy z ogromnym zainteresowaniem słuchała o sprawiedliwości transformacyjnej, o uporaniu się z niegodziwą przeszłością. Spotkaliśmy się w jej bardzo skromnym mieszkaniu przy herbacie i herbatnikach.
Pani Anna zaprosiła mnie do siebie, ponieważ czytała moje teksty w „Magazynie Solidarność”. Rozmawialiśmy o Solidarności, o moich artykułach poświęconych rozliczaniu przeszłości. Widać było jej osamotnienie i opuszczenie. Ofiarowałem jej moją książkę z dedykacją: „W podzięce za wolną Polskę” i bukiet tulipanów. Zygmunt Pałasz robił Annie Walentynowicz zdjęcia, jak się okaże – jedne z ostatnich, jeżeli nie ostatnie zdjęcia.
Otrzymałem od niej w prezencie książkę „Moja Solidarność” z dedykacją. Zapamiętałem skromność, stanowczość, niezłomność i chęć działania dla innych pomimo wieku. Tak, miałem szczęście być gościem w mieszkaniu Anny Walentynowicz w lutym 2010 r. Urzeczony jej skromnością, ale i nieco zlękniony jej stanowczością.
To była piękna, dobra wizyta. Za oknem zima, a myśmy pili ciepłą herbatę w szklankach, które na pewno pamiętały PRL. Byłem wówczas młodym asystentem na uniwersytecie.
Wszystkie przywołane osoby, chociaż bardzo różne, nauczyły mnie jednego: solidarność to wielka rzecz, to silni, odważnie ludzie, którzy są wierni swoim wartościom. Jestem ich dłużnikiem, bo historię gdańskiego Sierpnia i polskiej drogi do wolności poznałem nie tylko z książek, lecz z ich osobistego świadectwa. Z ich uczuć, wspomnień, opowiadań, z naszych rozmów. W sierpniu zawsze do nich wracam. I marzę o takich ludziach. Jakże bardzo potrzebni nam są ludzie oddani wartościom.
Czytaj więcej: Data, która jednoczy Romów na całym świecie
Twoje solidarnościowe DNA
Nie musisz znać świadków historii, by odkryć swoje solidarnościowe DNA. Przede wszystkim zadbaj o wiedzę, prawdę, o pamięć. Pomyśl, czym jest dzisiaj dla ciebie solidarność, jak ją rozumiesz. Czy jest ci bliska, czy jest wyłącznie pięknym frazesem? Poszukaj w homiliach i wystąpieniach św. Jana Pawła II, czym może i powinna być solidarność. Popytaj wśród bliskich, co czuli, gdy w gdańskiej stoczni podpisywano porozumienia pozwalające m.in. na utworzenie wolnych niezależnych związków zawodowych.
Zastanów się, czy dzisiaj stanąłbyś w obronie zwolnionych z pracy? Czy stanąłbyś w obronie swoich ideałów? Czy umiałbyś się poświęcić? Łacińskie przysłowie głosi: verba docent, exempla trahunt (słowa uczą, przykłady pociągają). Może najlepszym sposobem na odkrycie i przekazanie dalej solidarnościowego DNA jest troska o własne sumienie i uczciwe życie? Za rok też będzie sierpień. Postaraj się nie zmarnować tego czasu.
Tomasz Snarski
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 35(100) 28/08/-03/09/2021