Umówić się z panią Dorotą na kilka dni przed rozpoczęciem festiwalu to sprawa wręcz karkołomna. Pani koordynator ma zapisany kalendarz, jakby go obsypał mak. – Przygotowania idą pełna parą, jesteśmy na ostatniej prostej – mówi szybko, głosem pełnym zapału i entuzjazmu. – Impreza zaczyna się już w piątek, jesteśmy właśnie po odprawie w urzędzie miasta, gdzie prowadzaliśmy ostatnie ustalenia. Festiwal ma charakter łączony, jarmark jest przecież tylko jednym z jego elementów, oprócz niego jest cała masa wydarzeń kulturalno-artystycznych, spotkań, debat, koncertów. Szef artystyczny Tomasz Snarski opracowuje cały program, potem trzeba to wszystko zgrać. To jest masa pracy.
W końcu udaje nam się jednak znaleźć z panią Dorotą termin na spokojniejszą rozmowę, a właściwie na wysłuchanie jej opowieści, bo pani koordynator niczym urocza katarynka z wielkim sentymentem opowiada o swoich wileńskich korzeniach, wizytach na Litwie, a z niezwykłą wprost pasją o festiwalowym jarmarku i jego organizacji. Włączam zatem dyktafon, z rzadka tylko pozwalam sobie na jakieś wtrącenie, a pani Dorotka snuje swoją opowieść o…
Czytaj więcej: Dlaczego Gdańsk jest najbardziej wileńskim miastem na świecie?
…dziadku, co strzelał z armaty
Moi dziadkowie, Zofia i Witold Tarasiewicz, pochodzą z Wileńszczyzny. Dokładnie z Hoduciszek pod Święcianami. Kiedy tam mieszkali, to nazywali się jeszcze Tarasewicz, dopiero gdy po wojnie znaleźli się w Polsce, to zmiękczono im nazwisko na Tarasiewicz. Dziadek Witold służył w Wileńskiej Brygadzie Kawalerii. Kiedy w 1936 r. na wileńskiej Rossie odbywały się uroczystości złożenia do grobu serca marszałka Józefa Piłsudskiego, oddawano w jej trakcie honorowe salwy armatnie, ponad sto. I to właśnie mój dziadek obsługiwał jedną z armat. Opowiadał tę historię potem wszystkim dzieciom i wnukom, bardzo był z tego dumny. Historia jest prawdziwa, ale urosła już wręcz do rodzinnej legendy.
Po wybuchu wojny dziadek został przetransportowany z Nowej Wilejki do Warszawy i walczył w jej obronie. Niestety, dostał się do niewoli i został wywieziony na roboty do Niemiec. Babcię z kolei w Wilnie aresztowano w czasie ulicznej łapanki i też wywieziono na roboty. Na tych robotach się w Niemczech spotkali. To spotkanie w Niemczech to nie był przypadek. Babcia szukała swojego męża, jacyś dobrzy ludzie ponoć pomogli i udało im się połączyć. Dlatego też w Niemczech, w obozie pracy, urodził się w 1942 r. mój tata, a potem jeszcze jego dwóch braci. Z tymi trzema synkami dziadkowie wrócili po wojnie do Polski i osiedlili się najpierw gdzieś w Poznańskim. Zaraz po wojnie przyjechał też do Polski z Wileńszczyzny brat mojej babci Zofii, Julek, a potem w 1958 r. przyjechała też moja prababcia Monika Wysocka razem ze swoją córką i synem.
…wileńskich przysmakach babci
Córka Moniki i Antoniego Wysockich, ciocia Cezia, jeszcze żyje, ma 93 lata. Mieszka w Tczewie ze swoją wnuczką i ma bardzo dużo rodzinnych zdjęć, przy których oglądaniu potrafi snuć fantastyczne opowieści. Opowieści wileńskie snuła też zawsze babcia Zofia, kiedy do niej jeździliśmy w odwiedziny. Opowiadała, jak odwiedzała Wilno, bo kilka razy jeździła tam po tym, gdy przesiedliła się po wojnie do Polski. Oczywiście robiła wszystkie litewskie przysmaki, przede wszystkim chłodnik, kiszkę ziemniaczaną i cepeliny. Muszę podkreślić, że tradycje wileńskie były i są cały czas podtrzymywane w naszej rodzinie. Dlatego kiedy dostałam propozycję współpracy przy festiwalu „Wilno w Gdańsku”, to bardzo się ucieszyłam. Jest to dla mnie wielkie wyróżnienie.
Nie wszyscy moi przodkowie wyjechali po wojnie z Wileńszczyzny. Zostały tam dwie siostry babci Zofii, Łucejka i Fela. Toteż w Wilnie mamy cały czas rodzinę. Te dwie ciocie oczywiście nie żyją, ale żyją ich dzieci i wnuki. Utrzymujemy z nimi regularny kontakt. Mój tata dzwoni do swoich kuzynek, przesyłają sobie też tradycyjne kartki pocztowe na święta z życzeniami. Są już niestety za starzy, żeby podróżować i się odwiedzać, ale nie zapominają o sobie. Wiem też, że nasza rodzina interesuje się tym, co się dzieje na festiwalu. Co ciekawe, jedna z kuzynek, Maryśka, była pielęgniarką i ojciec wspominał, że dawniej pisywała do „Kuriera Wileńskiego”. Redagowała jakąś rubrykę z poradami medycznymi.
…jeździe zaporożcem do Hoduciszek
Urodziłam się w roku 1968. Kiedy byłam jeszcze całkiem mała, pod koniec lat 70. ub.w., tata zabrał mnie na wyprawę śladami rodzinnymi. Pojechaliśmy na Litwę odwiedzić rodzinę w Wilnie, ale też do Hoduciszek. Jechaliśmy zaporożcem, nie wszędzie mogliśmy wjechać, pamiętam, że mieliśmy jakieś problemy w związku z naszymi polskimi tablicami rejestracyjnymi. Naszym zadaniem było odnaleźć groby naszych przodków. Szczęśliwie żyli jeszcze ludzie, którzy ich znali. Pomogli nam i znaleźliśmy te groby, m.in. grób pradziadka Antoniego, który był stolarzem. Dzisiaj grobem pradziadka i innych krewnych opiekują się wnukowie.
W ubiegłym roku miałam zaszczyt być w oficjalnej delegacji miasta Gdańska, kiedy pojechaliśmy na Litwę na dni „Gdańska w Wilnie”, czyli niejako z rewizytą po „Wilnie w Gdańsku”. Było mi z tego powodu bardzo miło, tym bardziej że byłam w Wilnie pierwszy raz po 20 latach. Wcześniej jeździłam częściej, ale potem zdarzyła mi się taka długa przerwa. Uczestniczyłam w różnych uroczystościach, byliśmy bardzo miło ugoszczeni przez gospodarzy miasta na czele z panią wicemer Edytą Tamošiūnaitė, która jest przemiłą osobą. Bardzo mi się Wilno podobało, jest przepięknym miastem, ma niesamowity urok i czar. Spotkałam się też z kuzynostwem taty, Maryśką, Algisem i Ingą. Umówiliśmy się na placu Katedralnym pod pomnikiem Giedymina. Ja ich już nie pamiętałam, ale poznaliśmy się. Poszliśmy oczywiście na cepeliny. To było bardzo miłe, rodzinne spotkanie.
Na placu Katedralnym odwiedziłam też odbywające się tam Targi Edukacyjne Szkół Polskich pod nazwą „100 barw”, organizowane przez Stowarzyszenie Nauczycieli Szkół Polskich na Litwie. Przeszłam chyba po wszystkich stoiskach, rozmawiałam z ludźmi, oczywiście po polsku. To było dla mnie bardzo budujące przeżycie, że wciąż tyle jest szkół polskich na Litwie.
Czytaj więcej: Od Wilna do Gdańska
…pracy przy jarmarku
Pracuję w Międzynarodowych Targach Gdańskich – centrum konferencyjno-targowym Amberexpo. Odpowiadam za takie wydarzenia jak Jarmark św. Dominika i za Jarmark Bożonarodzeniowy, które też odbywają się w Gdańsku. Kiedy nasza firma dostała od miasta propozycję współpracy przy organizacji Jarmarku Wileńskiego, to nie ukrywam, że na decyzję zarządu o powierzeniu mi koordynacji miał wpływ też fakt, że mam wileńskie korzenie.
Przy organizacji Jarmarku Wileńskiego pracuje mi się bardzo dobrze, również dzięki naszemu doświadczeniu w organizacji jarmarków. Jarmark odbywa się w pięknych drewnianych domkach-stoiskach. Na wszystkich domkach wieszamy flagi, na przemian gdańskie i wileńskie, staramy się o dekoracje, żeby była odpowiednia atmosfera. W tym roku nowością będzie konstrukcja bardzo eleganckiej karczmy, żeby jej litewscy zarządcy mieli jak najlepsze warunki pracy. A współpracujemy z wileńskimi rzemieślnikami, gastronomami, z którymi współpracujemy też od lat przy Jarmarku św. Dominika. Od zawsze jest na nim kilka stoisk z całej Litwy. Nawet specjalnie nazywamy alejkę z tymi stoiskami uliczką litewską. W tym roku też taka była, a hitem było wypiekanie sękacza na żywo.
Najważniejszym punktem festiwalu jest uroczyste otwarcie, dla mnie nieco stresujące, bo tak bardzo mi zależy, aby wszystko się pięknie udało. W otwarciu uczestniczą goście z Wilna, z panią wicemer Edyta Tamošiūnaitė na czele oraz naszą panią prezydent miasta Gdańska Aleksandrą Dulkiewicz. Scenariusz mamy opracowany co do minuty, mamy nawet parasolki w pogotowiu, gdyby pogoda nie dopisała. Po otwarciu panie udają się na spacer po jarmarku, rozmawiają i witają się z wystawcami i odwiedzającymi, serdecznościom i wspólnym zdjęciom nie ma końca.
Wystawców na Jarmark Wileński pomaga nam zorganizować stowarzyszenie „Amatu salis”, któremu bardzo dziękuję za tak udaną współpracę od lat. Mamy już potwierdzenie, że w tym roku tych wystawców będzie 20. Każdy domek-stoisko będzie z innym produktem czy wyrobem rzemieślniczym. Będą oczywiście: chleb, obwarzanki, ser jabłkowy, sękacz, miody, wędliny, kwas chlebowy, wyroby z lnu, które są u nas bardzo popularne i cenione. Także wyroby z wełny, koce bardzo ciepłe, naturalne futra. Zawsze na jarmarku jest też karczma. W tym roku, jak wspomniałam, postawimy dla niej nowy, wielki domek, w którym na miejscu będą przygotowywane i sprzedawane wszelkie potrawy litewskie. Obok karczmy stawiamy stoliczki, ławy i to jest takie miejsce spotkań wszystkich Wilniuków, którzy mieszkają w Gdańsku. Przychodzą całymi rodzinami. Robią zakupy, siadają w karczmie, jedzą cepeliny, rozmawiają, wspominają, robią zdjęcia. Praktycznie wszyscy się przecież znają. Mój tata siedzi tam trzy dni i rozmawia po kolei ze wszystkimi. Rozmawiają też z wystawcami, pytają, co słychać w Wilnie, jak im się żyje, jak wszystko tam wygląda. Są to naprawdę piękne trzy dni, na które wszyscy tu w Gdańsku co roku czekają.
…gościach z Eurowizji
Jarmark Wileński organizuję już czwarty raz. Dla mnie najprzyjemniejszy moment to ten, kiedy przychodzi mój tata, Jerzy Tarasiewicz. Jest już starszym panem, ma 80 lat, ale wciąż działa społecznie. Swoją drogą chyba wszyscy w Gdańsku z korzeniami wileńskimi to są tacy działacze społeczni. Udzielają się do najpóźniejszej starości. Mój tata jest prezesem w Stowarzyszeniu Polaków Represjonowanych przez III Rzeszę. Tych ludzi jest już niewielu, wymierają tak jak moi dziadkowie, rodzice taty, którzy byli na robotach. Ale członków tego stowarzyszenia, wśród których jest wielu Wilniuków, tata zawsze zaprasza na jarmark. Przychodzą też licznie członkowie Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej z panią Bożenką Kisiel na czele. To niezwykle sympatyczne widzieć tych ludzi, jak się spotykają, witają, siadają, rozmawiają, wspominają. Jak sobie podśpiewują, gdy ze sceny słyszą jakieś znane sobie piosenki. Jest przeurocza atmosfera. Pan z karczmy częstuje ich cepelinami czy innymi przysmakami. Wileńscy handlowcy też zawsze przygotowują jakąś niespodziankę. Z reguły w sobotę przygotowywana jest przez nich jakaś potrawa w wielkich ilościach, zupa czy cepeliny, i przez godzinę wszyscy chętni gdańszczanie są częstowani za darmo. To takie podziękowanie od nich za to, że zostali do Gdańska zaproszeni i ugoszczeni. Chcą i oni w zamian też dać coś od siebie.
Wielką przyjemnością jest oglądanie na scenie zespołów, które przyjeżdżają z Wilna. Nasi gdańscy Wilniucy, bo tak o nich mówimy, oglądają i są zachwyceni. W tym roku będzie bardzo fajny zespół dziecięcy „Sto Uśmiechów”, który ma wystąpić ze swoimi tańcami. Wszyscy się szykują, nie mogą doczekać. Hitem tegorocznego festiwalu będzie występ zespołu The Roop, który brał udział w Eurowizji. Zapamiętałam tamten ich występ, bo oglądam Eurowizję, zawsze kibicuję i głosowałam na ten zespół z Litwy. Występowali w charakterystycznych żółtych marynarkach, fajnie się prezentowali i bardzo mi się podobali. Cieszę się, że będę mogła zobaczyć ich na żywo, poznać, porozmawiać. Oczywiście wszyscy, którzy przyjeżdżają zawsze nas pytają, gdzie warto w Gdańsku pójść, co zobaczyć, my oczywiście polecamy nasze najpiękniejsze gdańskie miejsca, staramy się ich ugościć najlepiej jak umiemy.
A za rok obchodzić będziemy w Gdańsku 20-lecie festiwalu, 25 lat partnerstwa Wilna i Gdańska oraz oczywiście 700 lat ukochanego Wilna. Już teraz zaczynamy przygotowania i zapraszamy na jubileuszowy festiwal „Wilno w Gdańsku 2023”.
Czytaj więcej: Kolejne „Wilno w Gdańsku”
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 35 (102) 03-09/09/2022