Więcej

    Dama polskiej konspiracji: płk Lidia Lwow-Eberle

    Arystokratka, emigrantka, sanitariuszka, niezłomna żołnierka Armii Krajowej, towarzyszka „Ewa”, „Lala”, więźniarka polityczna, archeolożka, działaczka kombatancka. Jej postać przywołujemy z okazji 81. rocznicy powstania AK.

    Czytaj również...

    Lidia Lwow urodziła się 14 listopada 1920 r. w Plosie, miejscowości położonej na północny wschód od Moskwy. Była córką Leona Lwowa, inżyniera agronoma, oraz Barbary z Tiuchanowów.

    Wywodziła się z rodu arystokratycznego. Jeden z pradziadków, książę Aleksiej Fiodorowicz Lwow, skomponował muzykę do hymnu carskiej Rosji „Boże, chroń cara!”. Z tego samego rodu pochodził książę Jerzy Lwow, przewodniczący Rządu Tymczasowego Rosji w 1917 r.

    W latach 20. rodzina Lwowów z półroczną Lidią, uciekając przed terrorem komunistycznym, przeniosła się na Wileńszczyznę. „Lala”, bo tak do niej mówili rodzice, dorastała w pierwszym pokoleniu Polski odrodzonej. Edukacja, harcerstwo, otoczenie ukształtowały w niej patriotyzm. W wielu wywiadach opowiadała, że nie czuła bliskości emocjonalnej z krajem swoich przodków. Ojczyznę, którą od dziecka kochała, czuła się jej cząstką, była Polska.

    „Byłam Rosjanką, ale taką, dla której Polska była Ojczyzną”

    Reklama (dobiera algorytm zewnętrzny na podst. ustawień czytelnika)

    Początki życia w nowym kraju Lidia tak wspominała: „Urodziłam się w Rosji nad Wołgą w 1920 r., ale kilka miesięcy po moich urodzinach rodzice przyjechali do Polski. Miałam wtedy pół roku. Zamieszkaliśmy w Nowogródku, gdzie do 1936 r. chodziłam do szkoły. Gdy ojciec zmienił pracę, przenieśliśmy się do Kobylnika nad jeziorem Narocz. W 1938 r. skończyłam gimnazjum w Święcianach. Do wybuchu wojny studiowałam prawo w Wilnie, a w czasie okupacji pracowałam jako nauczycielka. Do 1943 r. nie należałam do konspiracji. Byłam nauczycielką w wiejskiej szkole, wykładałam wszystkie przedmioty”.

    Kształtowanie swojej miłości do Polski tak po latach wspominała: „W Nowogródku mieszkało wielu Rosjan, mama w ogóle nie znała jeszcze języka polskiego, ale uczyła się. (…) Rozmawialiśmy po rosyjsku, na zewnątrz po polsku. (…) Wychowywało mnie harcerstwo. W Nowogródku byłam zastępową. Razem z męską drużyną jeździliśmy na obozy. (…) Chodziliśmy z pochodniami, pielęgnowaliśmy mogiły, również Niemców, z pierwszej wojny światowej, zapalaliśmy świeczki. Na historii dowiadywałam się, jak carowie postępowali z Polską. Czułam się coraz bardziej Polką”.

    Miasteczko nadnaroczańskie tak zapamiętała: „W Kobylniku mieszkali sami Polacy, oczywiście była też społeczność żydowska. Okoliczne miasteczka przed wojną miały charakter wyłącznie polsko-żydowski, natomiast na wsi było różnie. Wyraźnie zarysowana była tożsamość religijna katolików i prawosławnych. Tożsamość narodowa nie była już taka wyrazista. Były tu liczne zaścianki szlacheckie. Ich mieszkańcy uważali się za Polaków i mieli bardzo patriotyczne poglądy. Natomiast jeśli chodzi o chłopów, to rozgraniczenie, kto jest Polakiem, a kto jest Białorusinem było trudne”.

    Latem 1943 r. Lidia Lwow trafiła do pierwszego oddziału partyzanckiego Armii Krajowej na Wileńszczyźnie dowodzonego przez ppor. Antoniego Burzyńskiego „Kmicica”. Tak zapamiętała ten dzień: „W sierpniu 1943 r. do leśniczówki w Kobylniku, w której mieszkałam, przyszło kilku uzbrojonych mężczyzn. Mówili po rosyjsku i zabrali mnie z domu. Nie wiedziałam, o co chodzi, ale kiedy tylko wsiedliśmy na wóz i odjechaliśmy, oni od razu przeszli z rosyjskiego na polski. Okazało się, że był wśród nich komendant oddziału partyzanckiego »Kmicic«. Zaproponowali, abym wstąpiła do partyzantki, a ja się zgodziłam i tak wstąpiłam w szeregi Armii Krajowej”.

    W bazie partyzanckiej dobrze się czuła, tam spotkała sporo koleżanek, absolwentek z gimnazjum. „Ewa”, bo taki przyjęła pseudonim konspiracyjny, zajmowała się kuchnią partyzancką, nie brała udziału w walkach. Entuzjazm nie trwał jednak długo. Po dwóch tygodniach oddział został podstępnie rozbity i częściowo wymordowany przez brygadę sowiecką. Lidii udało się uciec, wraz z innymi ocalałymi żołnierzami przyłączyła się do nowo powstałego oddziału mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”.

    Czytaj więcej: Napoleon Ciuksza „Waligóra” — żołnierz od „Kmicica” i „Łupaszki” (cz. 1)

    W towarzystwie „Łupaszki”

    Początkowo dowódca nie chciał słyszeć o przyjęciu Lidii do oddziału. Pierwszą rozmowę z „Łupaszką” tak zapamiętała: „W oddziale nie ma kobiet, żadnej siostry, i że powinnam wracać do domu. Mówił, że partyzanckie życie nie jest dla kobiet, jest za trudne i za ciężkie. Odpowiedziałam, że gdybym wróciła do domu, to na pewno matka, brat i ja zostalibyśmy aresztowani i rozstrzelani przez Niemców, przecież takie to były czasy. I wtedy pozwolił mi zostać. Poznałam go 20 września 1943 r. i od tamtej pory byłam już z nim do samego końca”.

    Lidię połączyło z komendantem uczucie, stała się towarzyszką jego życia. W wywiadach, wspomnieniach po latach relacje z nim tak przedstawiała: „On zawsze pamiętał o mnie. Stąd było takie uczucie do niego. On mnie bardzo kochał. Żyliśmy bardzo zgodnie i nigdy się nie kłóciliśmy”; „Uzupełnialiśmy się. On szybko wpadał w złość, ja byłam oazą spokoju, dobrym duchem”; „Dobrze się czułam w towarzystwie »Łupaszki«. Lubił śpiewać piosenki, znał dużo wierszy na pamięć. Lubił dowcipy. Przyszła miłość. Zawsze w obecności żołnierzy zwracałam się do niego »komendancie«, nie śmiałam mówić mu po imieniu. Zawsze był dla mnie dowódcą. Miał w sobie coś takiego, że czułam przed nim respekt, choć był miłym, ciepłym mężczyzną”.

    Lidia była pierwszą sanitariuszką 5. Brygady Wileńskiej AK. Wspominała: „Nasze życie codzienne, nas sanitariuszek, polegało na tym, aby zawsze być z plutonem. Robiłyśmy opatrunki, pielęgnowałyśmy chorych i rannych. Lekarstwa były dostarczane z Wilna. Od czasu do czasu »Łupaszka« robił z nami spotkania, na których zgłaszałyśmy potrzeby. (…) W akcjach brałyśmy normalny udział, z tym, że nie mogłyśmy być na przedzie oddziału tylko z tyłu, żeby mieć wszystkich na oku”.

    W szeregach brygady uczestniczyła w większości walk, zarówno z Niemcami, jak i partyzantką sowiecką. W bitwie z Niemcami i Ukraińcami 31 stycznia 1944 r. w Worzianach została ranna. Po latach wspominała: „Kiedy zaczęła się strzelanina, nasze oddziały z innych wsi zaczęły okrążać wroga i rozpoczęły walkę. Trwało to kilka godzin, ale ostatecznie bitwa zakończyła się naszym zwycięstwem. Po naszej stronie zginęło kilkanaście chłopaków, a Niemców około czterdziestu lub pięćdziesięciu. (…) Ja też zostałam ranna, na szczęście lekko”.

    Pomimo ran dwa dni później, podczas kolejnej bitwy w Raudziuszach, gdy oddział „Łupaszki” zaatakowały trzy brygady partyzantki sowieckiej, z poświęceniem pełniła funkcję sanitariuszki. Ten trudny egzamin bojowy w walce ze znacznie silniejszym napastnikiem tak wspominała: „W bitwie tej poległo dużo Sowietów, ok. 200 osób. Sami się załatwili w tych ciemnościach. My wycofaliśmy się szczęśliwie a oni na siebie napadali. To był tak silny ogień, jak czasem grad bije w blaszany dach. Aż nie potrafię przedstawić całej grozy tej sytuacji…”.

    Czytaj więcej: Napoleon Ciuksza „Waligóra” — żołnierz od „Kmicica” i „Łupaszki” (cz. 2)

    „Walczyliśmy o wolną Polskę”

    Po formalnym rozwiązaniu 5. Brygady Wileńskiej, 23 lipca 1944 r., żołnierzom nakazano powrócić do domów lub w niewielkich grupkach przebijać się na tereny zachodnie, by nadal walczyć. „Lala” wraz z „Łupaszką” ukrywali się w okolicach Puszczy Białowieskiej. Na początku kwietnia 1945 r. nastąpiła ponowna mobilizacja brygady; prowadziła działania przeciw KBW, UB, NKWD.

    „Walczyliśmy w bardzo trudnych warunkach, pełno było wówczas w Polsce sowieckiego wojska, było też regularne wojsko polskie. W Borach Tucholskich i na Pomorzu było bardzo ciężko, na Podlasiu lepiej, bo tamtejsza ludność bardzo nam sprzyjała. Muszę zresztą powiedzieć, że nigdy nie spotkałam się z żadną przykrością ze strony ludzi, z którymi się stykałam będąc w partyzantce. Byli uprzejmi, karmili nas, myśmy oczywiście płacili. (…) Codziennie zmienialiśmy miejsce zamieszkania, spało się w tym, w czym się chodziło, tylko buty się zdejmowało”.

    Ścigani przez NKWD i polskich komunistów, często zmieniali miejsce zamieszkania, udawali turystów. Lidia rozjaśniła włosy, dobrze się czuła z nowym wyglądem i sposobem życia. Chcieli się przedostać za granicę. Aresztowano ich w obławie 30 czerwca 1948 r. w Osielcu koło Makowa Podhalńskiego.

    Dzień aresztowania tak wspominała: „Wydawało nam się, że naprawdę szukają kogoś innego. Ktoś wbiegł ze sznurami, sprowadzili tego młodego człowieka ze skrępowanymi rękami i wtedy zwrócili się do nas. »Łupaszkę« zabrali do innego pokoju, a mnie zaprowadzili do naszego i od razu zaczęli pytać, czy wiem, kto to jest »Łupaszka«, »Pohorecki«? Naturalnie mówiłam, że nikogo nie znam, bo jeszcze nie wierzyłam, że nas mają. (…) Nałożyłam płaszcz na tę nocną koszulę i tak jechałam do Myślenic. Zawieźli nas willysem. Dopiero w Myślenicach się ubrałam, stamtąd zawieźli nas do Krakowa. W Krakowie nie było żadnego śledztwa, tylko następnego dnia, samolotem, w towarzystwie kilku innych osób polecieliśmy do Warszawy. Ktoś musiał nas wsypać, ale kto to był, nie wiem do dzisiaj. Nasz adres znał tylko »Wiktor«. Nikt poza nim nie był u nas w tym czasie”.

    Czytaj więcej: Nauczyciele polonijni na Wileńszczyźnie. Inicjatywa IPN przekroczyła granice Polski

    Lidia Lwow po aresztowaniu, czerwiec 1948 r.

    Pozostawiona sama sobie

    23 października 1950 r. Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie skazał Zygmunta Szendzielarza na 18-krotną karę śmierci, a Lidię Lwow – na karę dożywotniego więzienia. Spotkali się w więzieniu na dwa tygodnie przed wykonaniem wyroku śmierci.

    Lidia wspominała: „Ostatni raz widziałam »Łupaszkę«, gdy siedziałam w celi śmierci. Adwokaci składali jeszcze wtedy wnioski o ułaskawienie. Dostaliśmy zgodę na widzenie, było przy nas trzech oficerów i my dwoje. Powiedzieli nam, że możemy rozmawiać tak długo, jak chcemy. To była rozmowa całkiem prywatna, nie o sprawach oddziału. »Łupaszka« powiedział, żebym się uczyła, żebym wyszła za mąż, że nie wie, jak wygląda teraz jego córka, nie może sobie nawet jej wyobrazić. Mówił też o swojej matce, którą ogromnie kochał. To była trudna rozmowa, bo wiedziałam, że on nie dostanie ułaskawienia”.

    Lidia karę odbywała najpierw w Fordonie, a potem w Inowrocławiu, w więzieniu o zaostrzonym rygorze. Siedziała ponad rok samotnie w nieogrzewanej celi, bez widzeń, paczek, spacerów. „Bardzo długo nie było palone, miałam odmrożone ręce i porobiły mi się rany. W nocy wchodziłam do siennika, żeby było mi cieplej i zgłosiłam się z tymi ranami do ambulatorium. Tam mi powiedziano, że nie trzeba było łazić po lesie i odesłali mnie z powrotem do celi. Nie miałyśmy żadnego ciepłego ubrania i prawie nie wychodziłyśmy na spacery. Jedzenie było marne. I bez przerwy te rewizje. Całą słomę wyrzucano z sienników, kazano robić najrozmaitsze przysiady, jak byśmy nie wiadomo jakie grypsy przechowywały. Nie miałyśmy ani widzeń, ani listów, ani książek, byłyśmy pozostawione same sobie”.

    „Ułaskawiona zostałam dzięki amnestii w 1956 r. Miałam wtedy 36 lat i wiedziałam, że muszę zacząć nowe życie” – wspominała po latach. Na wolności Lidia Lwow rzuciła się w wir nauki, ukończyła studia archeologiczne. Wyszła za mąż za historyka Jana Eberlego, ze związku urodziła się córka Justyna. Pracowała w Muzeum Warszawy, Zamku Królewskim i Muzeum Cechu Rzemiosł Skórzanych.

    Zaangażowała się w działalność kombatancką byłych żołnierzy Armii Krajowej. Uzyskała awans na pułkownika. Została odznaczona Krzyżem Kawalerskim oraz Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

    Zmarła w wieku 100 lat, 5 stycznia 2021 r. Spoczęła na cmentarzu Wojskowym Powązki w Warszawie, w Panteonie Żołnierzy Polski Walczącej.


    „Pułkownik! Lidia Lwow-Eberle cechowała się niezłomnością charakteru i hartem ducha równym największym polskim bohaterom. (…) Dziękujemy pani za życie, które było wielkim czynem i wielkim dobrem dla nas wszystkich. Dziękujemy za pani niezłomność, za pani charakter. (…) Dziękujemy za Polskę, którą nam pani w darze przekazała”.

    Mateusz Morawiecki, prezes Rady Ministrów RP, podczas uroczystości pogrzebowych Lidii Lwow-Eberle.


    Magda Wysocka
    Instytut Pamięci Narodowej
    Oddział we Wrocławiu



    Fot. domena publiczna, zbiory IPN i Magdy Wysockiej


    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 7(20) 18-24/02/2023

    Reklama (dobiera algorytm zewnętrzny na podst. ustawień czytelnika)

    Afisze

    Więcej od autora

    Przegląd BM TV z Eleonorą Kvaščevičienė, prezes PSMnL. „Jeśli się nie zbada dziecka, potem będzie za późno”

    Rajmund Klonowski: Czym w ogóle jest Polskie Stowarzyszenie Medyczne na Litwie i czym się zajmuje? Eleonora Kvaščevičienė: Polskie Stowarzyszenie Medyczne na Litwie, jak sama nazwa wskazuje, jest stowarzyszeniem Polaków medyków. Działamy od 35 lat i zrzeszamy chętnych do obcowania po...

    W rejonie wileńskim interweniowała policja. Utrudniano Głównej Komisji Wyborczej dostęp do kart wyborczych

    Jak przekazała dla agencji BNS rzecznika Głównej Komisji Wyborczej, Indrė Ramanavičienė, komisja jest już w posiadaniu kart do głosowania. Mer rejonu wileńskiego Maria Rekść tłumaczyła, że nie pozwoliła na wyniesienie głosów, ponieważ „mają przykre doświadczenia”. „Mamy przykre doświadczenie i bardzo...

    Tłum z widłami przy Sejmie. Protest mleczarzy [GALERIA]

    Zdarzały się i mniej stonowane hasła. Na przykład „Nawieźliśmy g*wna, ponieważ dobrze je mielicie”. „Mleć g*wno” to litewskie powiedzenie na gadanie głupot lub opowiadanie kłamstw. Według rolnika z Szyłeł Egidijusa, mleczarz za kilogram mleka otrzymuje 18 eurocentów. Tak niska cena...

    Bieg „Tropem Wilczym” urósł do półmaratonu

    Uczestnicy będą mogli rywalizować na dystansach 1963 m, 5 i 10 km lub pokonać nowy dystans — półmaraton. Mamy nadzieję, że wprowadzenie tej kategorii, zachęci do udziału również długodystansowych biegaczy. Czytaj więcej: 8. Bieg „Tropem Wilczym” w Wilnie Po raz...