Więcej

    Kabaret TEY to najwspanialsza przygoda mojego życia

    Tak twierdzi Tadeusz Osipowicz, Wilniuk z urodzenia, obywatel Polski i Ameryki, biznesmen i przedsiębiorczy lider na wielu rynkach, a nade wszystko sentymentalny koneser wspomnień.

    Czytaj również...

    „Dawno temu miałem przyjemność wziąć udział w czymś, co okazało się przygodą mojego życia. Zmieniło koleje losu i zadecydowało o tym, kim jestem i gdzie jestem” – tak zaczyna się książka jego autorstwa pt. „Kabaret TEY – Z tyłu sceny”, pełna wspomnień o grupie kabaretowej, do której swego czasu należał.

    Tadeusz Osipowicz nie zapomina też o korzeniach i kocha Wilno. Ile razy jest w Europie (obecnie mieszka w USA), odwiedza otoczoną wzgórzami i lasami Wilczą Łapę, gdzie w 1955 r. przyszedł na świat, i górzystą Lipówkę, skąd otwiera się przepiękna panorama Wilna. Tam mieszkał. Lecz krótko, bo historia losów jego rodziny, tak jak Polaków zamieszkałych na terenach dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, była skomplikowana. Następujące po sobie reżimy niemiecki i sowiecki, represje i zmuszanie Polaków do opuszczania Wilna decydowały o przeprowadzce do Polski, gdzie rodzina Osipowiczów udała się tzw. drugą falą repatriantów w 1958 r. Widzieli tam po prostu większe szanse na spokojniejsze życie i samorealizację.

    Talent muzyczno-estradowy

    Rodzina Osipowiczów zamieszkała we Wrocławiu, gdzie Tadeusz spędził dzieciństwo i zdobywał edukację, studiując na Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego, na kierunku rehabilitacja medyczna. Udzielał się kulturalnie, występując z zespołem studenckim TOTO na różnych imprezach akademickich, w klubach i wieczorkach muzycznych.

    Na czwartym roku wziął udział w Festiwalu Kultury Studentów Polskich i wtedy dostrzegł go Zenon Laskowik. Zobaczył w nim talent muzyczno-estradowy. A to było coś! Laskowik to był ktoś – ojciec założyciel słynnego na całą Polskę kabaretu TEY (notabene rodzina jego mieszkała 120 km od Wilna – w Rekściach na dzisiejszej Białorusi).

    I co było dalej? Tadeusz zafascynowany wizją występów z tym zespołem, za namową Zenona, wbrew rodzicom, którzy mieli wobec niego inne plany, zdecydował się wyjechać do Poznania, gdzie TEY działał. „Tadek, dusza człowiek, nie tylko rozbawiał publiczność i raczył ją podczas śpiewanych utworów swoim ciepłym, niskim głosem, ale również, jako jedyny, który zawsze był trzeźwy (bo alkoholu nie lubił), opiekował się tymi, którzy w różny sposób zaniemogli” – wspominał później Bohdan Smoleń.

    Początki nie były łatwe, Tadeusz pomieszkiwał tu i tam, ale nie to było ważne – poznał wielu ciekawych ludzi, m.in.: Krzysztofa Jaślara, Aleksandra Gołębiowskiego, Bohdana Smolenia, Rudiego Schubertha, Janusza Rewińskiego, Zbigniewa Górnego, Hannę Banaszak, Ewę Bem i wielu, wielu wspaniałych artystów… Dołączył do zespołu TEY w 1979 r. I tak zaczęła się ta burzliwa i, jak sam mówi, najwspanialsza przygoda życia Tadeusza Osipowicza…

    Tadeusz zafascynowany wizją występów z tym zespołem, za namową Zenona, wbrew rodzicom, którzy mieli wobec niego inne plany, zdecydował się wyjechać do Poznania, gdzie TEY działał
    | Fot. archiwum TO

    Początki Kabaretu TEY

    W czasach PRL-u kabarety studenckie powstawały jak grzyby po deszczu, podobnie jak zespoły rockowe. Ale nie wszystkim udawało się wybić. Historia powstania TEY, a właściwie KLOPS-a, bo tak się nazywał pierwowzór, jest opowiastką, jak przystało na kabaret, wielce ciekawą i mógłby to być też materiał na dobry skecz.

    Jak wspomina pan Tadeusz: „Pierwszy trzon TEY-a: Zenek Laskowik, Krzysio Jaślar i Zbyszek Górny, jechali Pociągiem Przyjaźni do Charkowa. Krzysztof miał w posiadaniu okropnie uszyty, brzydki i niepasujący na nikogo, krótki i okropnie szeroki płaszcz ortalionowy. A tu trzeba zaznaczyć, że ortalion był krzykiem mody, no i Krzysztof go wiózł na handel, aby coś zarobić. Po przyjeździe udali się na targ i zaczęli zachwalać ten koszmarek potencjalnemu radzieckiemu klientowi, na którym płaszcz leżał, szczerze, beznadziejnie. Któryś z chłopaków znalazł małe, damskie lusterko, a zainteresowany zakupem z pietyzmem, w półmroku przeglądał się, niedokładnie widząc, jak wygląda. Natomiast nasze chłopaki, zachwalali ile się da – baaaardzo zachwalali, jak też cudownie obywatel ZSRR w ortalionie się prezentuje. Płaszcz został sprzedany! A cała trójka miała ubaw po pachy… Od tego wspólnego wyjazdu relacja między przyszłymi TEY-owcami zaczęła rozkwitać”.

    „Nazwa KLOPS, kabaretu późnych lat 60., też ma swoją historię. A wszystko się wzięło od ogromnego czaru osobistego, jakim wiecznie głodny Zenek (który był również gwiazdą radiowęzła uczelnianego) obdarzał kucharki w studenckiej stołówce i… zawsze mógł liczyć na ekstraklopsa na talerzu. Ale szanujący się kabaret nie może przecież nazywać się tak prozaicznie. Wymyślono więc TEJ, od lokalnego patriotyzmu, co po poznańsku znaczy »ty«. Ale aby wyglądało ładniej J zamieniona na Y. Stąd powstał TEY”.

    „Y” na końcu dodało animuszu i splendoru, wiodąc skojarzenia w kierunku wytęsknionego przez każdego Polaka Zachodu. W TEY-u zmieniła się też klopsowa koncepcja. W parze z dostojeństwem przybywających lat przybyło nieco powagi, a profesjonalizm zawodowego kabaretu podniósł poprzeczkę i skłonił do większej dojrzałości artystycznej. Poza tym jako kabaret zawodowy (a stał się nim dzięki przychylności Estrady Poznańskiej, która chciała mieć swój poznański kabaret) TEY miał bawić już nie tylko studentów w akademickich klubach. Miał zatoczyć szersze koło. I – jak się później okazało – zatoczył je szerokim łukiem.

    Wspomina pan Tadeusz: „Mówi się, że aby produkt się sprzedawał, musiał trafiać w potrzeby grupy docelowej. A grupą docelową przestali już być studenci, których rozśmieszały żarty o wykładowcach, była nią cała Polska”.

    A Polska była stopniowo wykańczana PRL-owskimi rządami, coraz bardziej szara.

    Mimo wielu zajęć Tadeusz Osipowicz znajduje czas na hobby, a tym ważnym w jego życiu są wspomnienia z młodych lat i kabaret TEY
    | Fot. archiwum TO

    Lata PRL-u

    Jesteśmy w latach 70. XX w. Atmosfera ciężka, PRL kwitnie, ludzie są zmęczeni. I co może „uratować”? Śmiech. Śmiech był bardzo potrzebny w szarzyźnie dni przeciętnego Polaka.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    „Ktoś kto nie doświadczył życia w tamtych czasach, a oglądał je tylko w filmach Barei, ten może nie dać wiary. Bo trudno faktycznie uwierzyć, że to, co dziś tak bawi, nie było wcale tak mocno przerysowane. Że w istocie, tak się wtedy żyło – snuje swoje wspomnienia, pan Tadeusz Osipowicz. – Puste półki, brak towarów w sklepach, nieskończenie długie kolejki po coś, cokolwiek, co do sklepu wjeżdżało. Zapisy i oczekiwanie na mieszkanie, na mały fiacik. Nieustanny kryzys gospodarczy, a w mediach propaganda sukcesu Edwarda Gierka i szeregu innych towarzyszy”. Sami rządzący dostarczali porcje śmieszno-strasznych pomysłów.

    Zenon Laskowik trafnie przyjął, że zacząć trzeba od szczerości. Bo jak się będzie udawało, to nic z tego nie wyjdzie. Zamiast ściemniać, trzeba mówić wprost, żartować „z grubej rury”. I tak powstały skecze: „S tyłu sklepu”, „Na granicy”, „Narodziny gwiazdy”, „Służba zdrowia”, „Dislus Ursus Superstar”. TEY chciał „śmiać się ustami widza” – to hasło bardzo długo wisiało w garderobie.

    W oparach absurdu – scenariusze skeczów

    Bez wątpienia ojciec TEY-a, jego pomysłodawca i założyciel był autorem niezliczonej ilości scenariuszy i mnóstwa żartów. Niemniej wiele też powstawało w głowach pozostałych artystów. Ponadto w ich otoczeniu zawsze były niezwykłe osobowości sceniczne. Ale scenariusze, tak naprawdę, pisało peerelowskie życie.

    Tematyka sama wpychała się do głowy. Propaganda sukcesu niosła wieść gminną: o kampanii żniwnej, o urodzajnym roku, powstającym kolejnym maluchu, oddanym (spartaczonym) bloku mieszkalnym. Jednym słowem, szybkiej drodze do dobrobytu narodu, którego ludzie nie czuli i nie widzieli. To było motywem do niejednego skeczu. Poza tym sama „ulica” dostarczała materiałów. „(…) Po Poznaniu jeździliśmy na rowerach, chodziliśmy między ludźmi i łapaliśmy »nastroje«” – wspomina Janusz Rewiński na łamach książki „Kabaret TEY – Z tyłu sceny”.

    „Były też skecze totalnie improwizowane – na tyłach w kanciapie stał telewizor. TEY-owcy włączali jedyny dostępny wówczas w telewizji program i słuchali, co mówią. Z tego, co usłyszeli, robili od ręki dowcip – choć, tak po prawdzie, już w oryginale brzmiało to przeważnie, jak żart… Widownia nie wiedziała jeszcze, że śmieje się z tego, o czym właśnie mówili w TV, dowiadywała się później – to dopiero była autentyczność i trzymanie ręki na pulsie!” – wspomina Tadeusz Osipowicz.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Bywały też pomysły totalnie abstrakcyjne i nieszablonowe. Takie, których próżno było szukać gdziekolwiek indziej. W czasie występów na II Derbach Estradowych w sierpniu 1980 r. Laskowik mówił na scenie o tym, że coś się zbliża, coś się zmieni i coś nowego nadchodzi. Mówił do widowni: „Pokażemy wam, jaką wspólnie mamy siłę. Jeśli na trzy-cztery wszyscy razem klaśniemy, to wyłączymy nawet ten wielki neon na wieżowcu” (mowa była o neonie „Aluminium”, oddalonym o 3 km od amfiteatru).

    Publiczność nie dawała temu wiary, ale zagrzani przez Laskowika klasnęli jak jeden mąż wraz z nim. Neon zgasł. Widownia zamarła w niedowierzaniu. Jak on to zorganizował? – przecież nie było komórek, SMS-ów i innych udogodnień technologicznych… A on dogadał się z elektrykiem, który czekał na umówiony sygnał! Elektryk obserwował przez lornetkę, kiedy Zenek zacznie klaskać, a dodatkowo jeden z TEY-owców dał mu znać przez milicyjną krótkofalówkę. Manewr wypalił co do sekundy.

    Jesteśmy w latach 70. XX w. Atmosfera ciężka, PRL kwitnie, ludzie są zmęczeni. I co może „uratować”? Śmiech
    | Fot. archiwum TO

    Bezwzględna cenzura

    A co z cenzurą? „Ech, cenzuro! Ile to już o tobie napisano… Można wspominać bez końca” – „z rozrzewnieniem” do tej instytucji odniósł się Tadeusz Osipowicz. Przed tak zwaną „odwilżą gierkowską” cenzurowane było wszystko. Cenzurowane były listy, które Polacy wysyłali do krewnych za granicę. Pełnej kontroli podlegały wszystkie drukarnie. Polaków odcinano również od głosu Zachodu. Skutecznie zagłuszano zagraniczne radiostacje – bo po co obywatelowi ktoś ma mącić w głowie. Jeszcze się zbuntuje…

    W latach późniejszych, kiedy już „można było więcej”, trwała zabawa z cenzurą. „Bo cenzura była, ale przed obywatelem udawała, że jej nie ma” – wspomina Tadeusz Osipowicz. Jednak każdy tekst musiał trafić przed oczy cenzora. A on zazwyczaj coś tam pozmieniał, poprzekreślał albo całkowicie przekreślił jako zabronione dla publiki. Krzysztof Jaślar zaniósł kiedyś cenzurze scenariusz, w którym cenzor z piosenki „Martwa natura” wykreślił słowo „cenzura” – „Przecież cenzury w Polsce nie ma, wolność słowa gwarantuje konstytucja!”.

    Tworzenie tekstów to była więc sztuka konspiracji słów i przekazów. Zakrywano przesłanie subtelnym woalem aluzji i dwuznaczności, które często usypiały czujność cenzorskich oczu. Każde miasto miało swoje oddziały cenzorskie, a instytucja miała dźwięcznie brzmiącą nazwę – Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk (GUKPPiW). Teksty, co do których cenzor nie miał pewności, wysyłał pilnie do Warszawy. Nie chodziło tylko o to, co powiedziane wprost, ale głównie o to, co mogłoby się źle skojarzyć.

    Cenzor musiał więc wspiąć się na wyżyny kreatywności, zgadując, co pomyślą sobie inni. Efektem każdego spotkania był na wskroś czerwony scenariusz. Poskreślana była większość tekstów. TEY jednak nie do końca brał sobie do serca wytyczne. TEY i cenzura to bardzo burzliwy związek. Funkcjonowali obok siebie, zazębiając się i wzajemnie na siebie wpływając. Choć można się z tej relacji zdrowo obśmiać, to wynikło z niej jednak również wiele zła. Zdarzały się smutne historie, które burzyły życie. Czyjaś kariera, utrata pracy, zmiana zawodowej drogi… Jak Zenona Laskowika, który się wycofał i przez parę lat był listonoszem.

    Przykładem może być też tekst TEY-a napisany przez Krzysztofa Jaślara pt. „Quo vadis, pieronie”. Słowa piosenki nie przypadkiem nawiązywały do I sekretarza Edwarda Gierka, który pochodził ze Śląska: „Idziemy za tobą, bo ty nas prowadzisz,/Bieriozkę widziałeś i Paryż cię zna,/Quo vadis, pieronie, pieronie quo va…/Już wiodło nas wielu tą drogą do celu,/Z początku jak zawsze w euforii, w weselu,/A co było dalej, historia to zna,/Quo vadis, pieronie, pieronie quo va…”.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Decyzyjny cenzor, zobaczywszy tekst, wzdrygnął się, nie do końca wiadomo, czy z wściekłości, czy przerażenia. Przekreślił go w całości. A autor tekstu tej piosenki został zawieszony. W 1974 r. odszedł z kabaretu TEY z powodu objęcia jego twórczości całkowitą cenzurą. Na szczęście po latach, gdy zmieniła się sytuacja, powrócił i z Laskowikiem tworzyli wspaniałe kreacje estradowe.

    Kabaret TEY był na szczytach popularności przez dekady. Byli uwielbiani przez rodaków w kraju i za granicami Polski
    | Fot. archiwum TO

    Władza i odszczekiwacze

    Fenomen TEY-a polegał na tym, że mówiono w nim głośno to, co ludzie myśleli po cichu, w obecności tych, którzy nie kazali tak myśleć. Ta prosta recepta zapewniła im sukces na lata. Ludzie walili drzwiami i oknami, a bilety kupowało się u koników albo załatwiało po znajomości. Jedni podziwiali ich odwagę, inni uważali ich za wentyl bezpieczeństwa, którym władza się posługiwała, aby poznać nastroje elit. A widzowie w kabarecie mieli przekonanie, że naprawdę walczą z komuną.

    Kabaret TEY był na szczytach popularności przez dekady. Byli uwielbiani przez rodaków w kraju i za granicami Polski. W Chicago czuli się jak u siebie. Wygrywali nagrody. Zdobyli Złota Szpilę, konkurując z równie mocną warszawską Egidą i wrocławską Elitą. Salwą śmiechu wygrywali opolskie kabaretony, kiedy na scenie znalazł się najsławniejszy duet Laskowik-Smoleń. Większy pastwił się nad mniejszym, traktując go jak władza obywatela – z góry, z odpowiednią dawką (prześmiewczej) pogardy i ignorancji. Mały za to odgryzał się i „odszczekiwał”, ucierając dużemu nosa. To są niezapomniane sceny…

    Bilet na występ kabaretu TEY w formie urzędowej „wezwania do stawiennictwa”
    | Fot. archiwum TO

    Będzie Muzeum TEY-a

    Dziś już wielu z tych wspaniałych aktorów kabaretowej sceny nie żyje. Krzysztof Jaślar, Bohdan Smoleń, Aleksander Gołębiowski, Janusz Rewiński… Ich pamięci, jak i pamięci kabaretu, służyć ma książka „Kabaret TEY – Z tyłu sceny”. 

    Dla jej autora Tadeusza Osipowicza przynależność do tego grona ma osobisty wydźwięk, bo dzięki temu poznał Amerykankę Fatimę, swoją przyszłą żonę, która jako profesor wykładała na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Z nią wyjechał do USA i założył rodzinę. Mają dwóch dorosłych synów.

    Mimo wielu zajęć, znajduje czas na hobby, a tym ważnym w jego życiu są wspomnienia z młodych lat i kabaret TEY. Ma setki pamiątek, zdjęć, płyt. Razem z synem Conradem wnoszą w nie nowego ducha, robiąc w jego studiu mastering dźwięku w 96kHz, poprawiają jakość wideo z VHS do 8K. Efektem tego jest np. ponad dwugodzinny film na YouTubie: „Kabaret Tey® – Cały program »Na granicy« 1981 rok, 8K, 50 klatek/sek”. Zajmuje się też przetwarzaniem dźwięków na 200-gramowe winylowe płyty z najlepszą jakością dostępną na świecie. I ma zamiar w przyszłości otworzyć w Poznaniu muzeum kabaretu TEY.

    Czytaj więcej: Kabareton StuDnia 2017: Grand Prix dla kabaretu „Bez szans”


    Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 49 (145) 28/12/2024-03/01/2025

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Wiara w szczęśliwy los, czyli życie w szponach hazardu

    Jednym z takich nałogów jest hazard, uzależnienie, o którym nie mówi się za dużo, a konsekwencje gry bywają rujnujące gracza i jego najbliższych. „Dzisiejszy hazard to nie tylko eleganckie kasyna czy obstawianie na wyścigach, dziś automat do gry czy...

    Duma Polaków i całej Litwy

    Na uroczystej gali wręczenia nagród, która odbyła się 19 grudnia w Litewskim Centrum Kongresowym „Litexpo” w Wilnie, zabrakło Dominiki Baniewicz. Przebywała w tym czasie w Chinach, gdzie odbywały się mistrzostwa świata w breakingu, organizowane przez Światową Federację Tańca Sportowego. Za...

    Najczystszy głos polskiej estrady kończy 90 lat!

    Jej 90. urodziny zostały w Polsce uhonorowane wieloma spotkaniami z piosenkarką i jubileuszowym koncertem w Teatrze Muzycznym „Roma” w Warszawie. Artystycznym i osobistym portretem pierwszej damy polskiej piosenki jest książka pt. „Irena Santor. Tych lat nie odda nikt” autorstwa Jana...

    Z Lucyną Rimgailė rozmowa przy pieczeniu świątecznych ciasteczek

    Brenda Mazur: Lucyno, poznałyśmy się przed wielu laty, kiedy tuż po szkole, jako absolwentka wileńskiej „Syrokomlówki”, pełna pomysłów, opowiadałaś o swoich słodkich planach. Dziś jesteś przedsiębiorczynią, autorką książek kucharskich, założycielką cukierni „Liu Patty” w Wilnie, osobą znaną w mediach,...