Odpowiedź na to pytanie starałem się zdobyć w Kiszyniowie, w rozmowach przeprowadzonych z przedstawicielkami tamtejszej Polonii, gdzie zatrzymałem się na przełomie października i listopada 2024 r.
Byłem wcześniej w kontakcie z panią architekt Katarzyną Jazgunowicz, która opiekuje się polskimi grobami na cmentarzu polsko-ormiańskim i jest duszą kiszyniowskiej parafii. Już w Kiszyniowie zostałem przez nią zaproszony na poranne nabożeństwo do katedry Opatrzności Bożej przy ul. Mitropolity Dosoftei (głównej świątyni rzymskokatolickiej diecezji kiszyniowskiej, obejmującej zasięgiem całą Mołdawię). Na spotkaniu w parafialnej bibliotece rozmawialiśmy o życiu polonijnym i zadaniach związanych z ich pracą parafialną.
Ambitna Polonia mołdawska
– Polacy zamieszkujący Mołdawię – opowiadała mi pani Katarzyna Jazgunowicz – łącznie z Naddniestrzem, według oficjalnego spisu ludności przeprowadzonego na początku XXI w., stanowili 0,1 proc. (4174 osób) wszystkich mieszkańców naszej republiki (2383 Polaków w samej Mołdawii i 1791 Polaków w Naddniestrzańskiej Republice Mołdawskiej). Największymi skupiskami Polaków są dziś największe miasta tego państwa, a najwyższy odsetek populacji Polacy stanowią w rejonach Kamionka i Rybnica w północnym Naddniestrzu, gdzie są ludnością autochtoniczną. Tereny te przynależały do Polski do II rozbioru (1793), stanowiły administracyjnie część województwa bracławskiego, a historycznie współtworzyły Podole. Innym ważnym ośrodkiem polonijnym jest miasto Bielce, a w pobliskiej wsi Styrcza Polacy stanowią najliczniejszą grupę etniczną i tam istnieje polskie muzeum historyczno-etnograficzne. W 1994 r. powstało Stowarzyszenie „Polski Dom” w Bielcach, które w ubiegłym roku uroczyście obchodziło swoje 30-lecie. Mamy dziś w Mołdawii 23 stowarzyszenia polonijne.
Polacy do Mołdawii przybyli za czasów I Rzeczypospolitej. Pisał o nich Henryk Sienkiewicz. A potem, już w czasach zaborów, Polaków tu ciągle przybywało. Moi np. przodkowie przyjechali do Mołdawii po upadku powstania 1830 r. I poprzez Kamieniec Podolski trafili do Styrczy w północnej Mołdawii. Trudno jest dokładnie podać liczbę Polaków mieszkających w Kiszyniowie. Dużo młodych wyjeżdża obecnie zagranicę w poszukiwaniu pracy. Do kościoła, na nabożeństwa, przychodzi około 1,5 tys. ludzi polskiego pochodzenia. Czy Kościół mołdawski jest Kościołem politycznym? Otwarcie unika polityki. Ale, niestety, staje się też siłą polityczną, bo dziś inaczej się nie da. To się oczywiście może jednym podobać, a innym już nie. Takie jest jednak życie.
Nasza Polonia, szczególnie ta powojenna, to ludzie w dużym stopniu osoby z dyplomami szkół wyższych. Jedną z naszych seniorek jest np. pani Katarzyna Sobolewska-Maksymenko licząca dziś 95 lat, która chodziła tu jeszcze do polskiej szkoły. Moje pokolenie to ludzie urodzeni w latach pięćdziesiątych XX w., którzy ukończyli też wyższe studia. Z wykształcenia jestem architektem. Przepracowałam ponad 30 lat w instytucie projektowania, gdzie zajmowałam się projektowaniem mołdawskich wiosek, ambulatoriów, szkół i przedszkoli. Mam syna i córkę. Syn jest lekarzem i pracuje w Złotowie w Polsce. Córka jest absolwentką historii sztuki i architektury i pracuje w muzeum, także w Polsce. Nigdy nie należałam do żadnej politycznej partii. Tak mnie wychował mój ojciec, który często powtarzał: „Boże ciebie broń, abyś zapisała się do jakiejś partii, bo wtedy wstanę z grobu i ciebie zabiję…”.
Moje związki z Polską… Wszyscy z mojej strony to byli wyłącznie Polacy. Tylko u mego dziadka mama była Austriaczką. Mój dziadek był jeńcem I wojny światowej. Mąż jest z rodziny Ostrowskich, która pochodzi z Białorusi, skąd musieli uciekać, aby uniknąć wywiezienia na Syberię.

| Fot. Leszek Wątróbski
Dziś się już tyle nie czyta…
Opowiada Janina Dorochowska, nazywana przez przyjaciół „aniołkiem kościoła”: – Moi dziadkowie opowiadali mi, że nasz ród wywodzi się z Polski, z województwa krakowskiego. Żyli tam raczej skromnie. I jak opowiadała babcia, mieli tam niewiele ziemi, a przy polskim klimacie często zdarzały się nieurodzaje. W XIX w. zasiedlano południe Imperium Rosyjskiego, gdzie było dużo niezagospodarowanych obszarów. I tam właśnie, w obwodzie chersońskim na Ukrainie, położonym niedaleko od Mołdowy, we wsi Wierchnij Niżnije zamieszkali mój dziadunio i babunia. Obok tej polskiej wioski znajdowała się kolonia niemiecka, a w samej osadzie – razem z Polakami mieszkali także Ukraińcy i Rosjanie. Tam właśnie dorastałam, bez kościoła katolickiego (dodam jeszcze, że urodziłam się w Moskwie, gdzie czasowo zamieszkiwali moi rodzice – w myśl znanej sowieckiej piosenki: „Mój adres to sowiecki sojuz”). Prawie wszystkie świątynie zostały zamknięte w Ukrainie w latach 60. Dopiero w wieku 17 lat po raz pierwszy w życiu przestąpiłam próg kościoła katolickiego we Lwowie. To było dla mnie naprawdę wielkie przeżycie. W szkole odnoszono się do mnie zwyczajnie, bez zaczepek, może dlatego, że nie afiszowałam się ze swoją wiarą. Mieszkaliśmy wówczas na Krymie, w rejonowym mieście Krasnoperekopsku. A później, już po ukończeniu szkoły w Symferopolu (Technikum Przemysłu Żywieniowego) rozpoczęłam studia zaoczne w Odessie (w Instytucie Gospodarki Narodowej).
Po ukończeniu studiów zaczęłam się zastanawiać, dokąd się przeprowadzić, gdzie byłby kościół katolicki. Wybór w roku 1985 padł na Kiszyniów, gdzie była jedyna czynna kaplica katolicka w całej Mołdawii, znajdująca się na cmentarzu ormiańskim. Potem były lata walki o odzyskanie rzymskokatolickiej świątyni w centrum stolicy, w której się obecnie znajdujemy. Przychodziliśmy tu, pod zamknięty kościół, grupami po 10–15 osób i modliliśmy się. I w końcu urząd ds. religii podjął decyzję o oddaniu nam kościoła. Wówczas zaczęło się jego odnawianie. Uroczyste zaś poświęcenie odzyskanej świątyni odbyło się 19 sierpnia 1989 r.
Aktualnie jestem już na emeryturze. Prowadzę parafialną bibliotekę, którą współorganizowałam. Niestety, nie ma w niej wielu polskich książek. Brakuje nam szczególnie książek dla dzieci, np. bajek czy prac ukazujących zwyczaje związane ze świętami kościelnymi, takimi jak Boże Narodzenie czy Wielkanoc. Przydałby się również przewodniki po polskich regionach czy coś o tradycyjnych potrawach kuchni polskiej, np. w okresie Wigilii. Przeważają książki w języku rosyjskim znanym tutaj całemu starszemu pokoleniu. Mołdawia była przecież częścią ZSRR jako jedna z republik związkowych do roku 1991 – jako Mołdawska Socjalistyczna Republika Sowiecka. Polskość ukrywano, przyznając się do niej zazwyczaj tylko w swoich rodzinach.
Przez minione lata ludzie czytali dużo książek. A teraz nikt już tyle nie czyta. Młodzi mogą wszystko znaleźć w internecie. Do naszej biblioteki zagląda tylko młodzież studiująca. Mamy tu bowiem dużo książek z literatury pięknej oraz zbiór encyklik papieskich. Odwiedzają naszą bibliotekę także osoby zdające na kartę Polaka, szukające podręczników do historii Polski, wiedzy potrzebnej do zdania tego egzaminu.
Nawrócony dzięki radiu
Na naszym spotkaniu obecni byli także dwaj panowie, Mikołaj Daskalenko, polskiego pochodzenia, i autentyczny Mołdawianin – Tudor Rotari.
– Po matce jestem Lubański – mówił Mikołaj Daskalenko. – Mam więc polskie korzenie. Mój dziadek urodził się w Polsce w 1901 r. Po śmierci jego matki ojciec ze swoimi dziećmi: trzema córkami i dwoma synami przyjechali do Mołdowy – w okolice Rybnicy, dziś Naddniestrze, gdzie mieszkało i nadal mieszka dużo Polaków. Ja też tam się urodziłem. Cieszę się, że na północy Mołdowy mieszka nadal dużo ludzi z polskimi korzeniami. Wielu z nich nie rozmawia już, niestety, po polsku. W 1949 r. został aresztowany z żoną i dopiero po śmierci Stalina wróciliśmy do Mołdawii (1955). Miałem wtedy trzy lata. Po ukończeniu nauki w szkole ruszyłem do Kaliningradu, gdzie pracowałem w sektorze morskim. Potem, kiedy urodził się syn, musiałem zwolnić się z pracy i zamienić mieszkanie. Do Kiszyniowa przyjechaliśmy w 1993 r. Teraz jestem emerytem i oddaję się pracy dla kościoła.
– Jestem Mołdawianinem – opowiadał Tudor Rotari, mój kolejny rozmówca. – Urodziłem się w centralnej części Mołdowy, 40 km od Kiszyniowa. Jestem pierwszym katolikiem w mojej rodzinie. Moi rodzice byli tradycyjnymi prawosławnymi chrześcijanami. Katolicyzm przyjąłem dzięki polskiemu papieżowi Janowi Pawłowi II, który przyjechał do Rumunii w roku 1990. Nic wcześniej nie wiedziałem o Kościele katolickim. Słuchałem papieskiego przemówienia w radiu. On prosił cerkiew prawosławną o przebaczenie. To było dla mnie wielkie poruszenie i pozytywne zdziwienie, a nawet pewnego rodzaju prowokacja. To był dla mnie prawdziwy znak z nieba, po którym szybko przyjąłem wyznanie wiary katolickiej i stałem się aktywnym członkiem kościoła. A teraz, od ponad 20 lat, spotykamy się często, tu przy parafialnym stole, z moimi katolickimi przyjaciółmi.
Mówi się teraz często, że współczesny Kościół stał się Kościołem politycznym. Z drugiej jednak strony, interesuje nas i nasze otoczenie wszystko, co dzieję się wokoło, np. kto będzie naszym prezydentem: kobieta czy mężczyzna? [rozmawiałem w Kiszyniowie w czasie ubiegłorocznych wyborów prezydenckich]. Ludzie potrzebują jasnych decyzji, które doprowadzą Mołdawię do likwidacji licznych stref biedy i zmniejszenia ekonomicznej emigracji. Uważam, że my katolicy nie możemy nie angażować się w politykę.

| Fot. Leszek Wątróbski
Polski cmentarz w Mołdawii
Po spotkaniu w parafialnej bibliotece pojechałem z panem Tudorem Rotari do najstarszej Polki z Kiszyniowa, pani Katarzyny Sobolewskiej-Maksymenko, a następnie na cmentarz polsko-ormiański założony ma początku XIX w., w południowo-wschodniej części miasta, nazywany przez mieszkańców „cmentarzem polskim” – na którym chowano chrześcijan wyznania katolickiego, ormiańskiego i luterańskiego.
Czytaj więcej: Mołdawia, piękna i nieodkryta
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 5 (13) 01-07/02/2025