Więcej

    Maestro Lewicki zagrał koncert 60-lecia. W rozmowie zdradza założenia słuchowiska

    Koncertmistrz i pierwsze skrzypce Litewskiej Państwowej Orkiestry Symfonicznej, maestro Zbigniew Lewicki, zagrał koncert z okazji swojego 60. jubileuszu. W rozmowie z „Kurierem Wileńskim” przedstawia założenia programu (rozmowa miała miejsce i była wydrukowana przed koncertem). Oczywiście, nie skupiamy się tylko na tym jednym temacie i poznajemy niektóre diagnozy polskiej społeczności na Litwie.

    Czytaj również...

    Apolinary Klonowski: Zacznijmy od oczywistości. Wkrótce zagra Pan koncert na swoje 60-lecie – czego możemy się spodziewać?

    Zbigniew Lewicki: Nie tylko ja będę grał. Zagram ze swoim synem, Konradem Lewickim, który już depcze mi po piętach i stał się konkurencją, jeśli mnie już nie przegonił [śmiech]. Zagramy Mozarta z orkiestrą na dwoje skrzypiec. To jednak tylko część programu.

    Czuje Pan ze strony syna rywalizację?

    Na tym polega zasada koncertu – to forma, która powstała w czasach baroku. Kiedy jest koncert na jeden instrument z orkiestrą, solista rywalizuje z orkiestrą. Gdy koncert jest na dwa instrumenty, to te dwa instrumenty rywalizują między sobą – która partia lepiej, szybciej, głośniej, z większą inwencją. Lubię samą formę koncertu, tak też powstała nazwa. Pierwotna nazwa „concerto” kojarzy się z angielskim „contest” – rywalizacją, współzawodnictwem, a etymologia to „concertare”, właśnie bitwa.

    Już dziesięć lat temu grałem z synem na koncercie – mówili, że przerósł ojca. Myślę, że to normalne, młodzi ludzie mają, a nawet muszą mieć więcej zdolności. Słyszę o dzieciach, które od najmłodszych lat doskonale radzą sobie ze smartfonami – w muzyce jest podobnie. Na początku myślałem, że kiedy pojawią się technologie cyfrowe, młodzież przestanie grać. Jednak nie przestali. Młodzi ludzie nadal są bardzo zdolni, zarówno instrumentaliści, jak i wokaliści.

    To znaczy, że technologia nic dla muzyków się nie zmieniła? Nowe czasy nie szkodzą?

    Oczywiście konkurencja ze strony technologii jest ogromna. Teraz, żeby działalność była opłacalna, potrzebna jest reklama, wykorzystanie wszystkich możliwości, jakie daje internet. Za czasów sowieckich, kiedy zaczynałem swoją działalność, nie miało znaczenia, ile osób przyszło; państwo płaciło ustaloną kwotę i tyle. Teraz wszystko jest bardziej skomercjalizowane, koncerty muszą mieć publiczność. Czasem pytają mnie, czy na moich koncertach jest dużo ludzi – na moich zawsze jest ich sporo. Tym razem też bilety dobrze się sprzedają, więc nie mogę narzekać.

    Jednak o tych słuchaczy musiał Pan zawalczyć, pojawiając się na ekranach i w mediach.

    Takie są realia. Trudno dyskutować, czy to dobrze, czy źle, że dziś artysta musi o słuchacza walczyć. Czasem organizowane są darmowe koncerty, wtedy artyści dostają wynagrodzenie z góry. To jest dobre w przypadku koncertów dla dzieci, dla osób niepełnosprawnych. Ale jeśli chodzi o pracujących ludzi, koncert musi mieć swoją cenę. I to dobrze, bo wtedy publiczność podchodzi do tego bardziej odpowiedzialnie – nie jest przypadkowa.

    No więc – koncert 60-lecia maestro Zbigniewa Lewickiego. Kiedy, jak?

    Koncert odbędzie się 4 kwietnia, w piątek, o godz. 19:00 w sali Państwowej Orkiestry Symfonicznej; przed remontem miejsce znane było jako Pałac Kongresów (Kongresų rūmai). Bilety można nabyć w kasie tej sali pod adresem Vilniaus g. 6, a także na portalu Bilietai.lt.

    Podczas koncertu wystąpi fagocista. Zagramy „Pięć drzew świętych” Johna Williamsa. Koncert nosi tytuł „Jubileuszowy”, choć to nie tylko jubileusz Zbigniewa Lewickiego, lecz także Audriusa Puplauskisa. Ma 50 lat, niestety… Wszystko ma jeszcze przed sobą, ale z mojego punktu widzenia to „niestety”, bo ja już mam trochę więcej [śmiech]. Oczywiście się cieszę, bo ma za sobą wiele lat muzykowania.

    Zbigniew Lewicki.
    Zbigniew Lewicki: „Lubię grać z innymi wykonawcami – z gitarzystą, wokalistkami, pianistkami. Mamy wspólne programy. Wtedy pojawia się rywalizacja, nowe emocje” | Fot. Marian Paluszkiewicz

    Wydawało mi się, że 60 lat dla muzyka to wcale nie jest tak dużo. Akurat pik doświadczenia.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Jeśli mówimy o doświadczeniu, to na pewno. Cieszę się, że do tego jubileuszu dotrwałem jako solista, mogę odbywać solowe koncerty, one są bardziej wymagające. Kto wie, może w ciągu 10 lat opracują pigułki, dzięki którym nie będziemy chorować. Ale gdybym w przyszłości nie mógł mieć, tak to nazwijmy, „akademickiego” koncertu, to zrobię kameralny, może wyłącznie dla polskiej publiczności.

    Jeżeli będę zdrowy, to czemu nie; pewnie będę miał jeszcze słuchaczy. Choć wiadomo, słuchacze starzeją się wraz z wykonawcą.

    Nowych nie przybywa?

    Gdy gram na koncertach solowych i z orkiestrą, to dwie trzecie publiczności jest w moim wieku lub starszych. No dobrze, trzeba przyznać, że jedna trzecia to młodzież, więc trochę przybywa [śmiech]. Potrzeba cierpliwości: młodzi muszą być edukowani, by słuchać, oswajać się.

    Pytał pan Apolinary, czy nowe czasy sprzyjają muzyce, czy jej szkodzą. Był taki moment, że po II wojnie światowej pojawiło się zjawisko muzyki rozrywkowej – niezależny nurt od muzyki klasycznej, bardziej współczesny, chwytliwy. Ale muzyka dawna też ma swoje walory, to jest jej główny atut. Wymaga kunsztu, ale to duża wartość.

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    No właśnie, ten kunszt, lata pracy, są trudne w coraz szybszym świecie. W niedawnym czasie miał Maestro uraz nadgarstka, w związku z czym musiał zmienić technikę gry. Zdradzi Pan, na czym ta technika polega?

    Teraz, kiedy gram, trzymam skrzypce bardziej na prawo, pod innym kątem. Aplikaturę, czyli palcówkę, dobieram tak, żeby więcej pracować ostatnimi palcami, a mniej pierwszym, bo ten pierwszy jest najbardziej ścięgnami połączony z nadgarstkiem. To nie jest jeszcze taka tragedia – są skrzypkowie, którzy całkiem „przeciągnęli” rękę, przeuczyli się grać na inną stronę. U mnie nie jest tak źle, mogłem pozostać przy tej samej ręce, a technikę zawsze można dopracować, gdy pojawiają się braki mechaniczne.

    Kiedy jeszcze jako dorosły pobierałem lekcje u Eugenijusa Paulauskasa, litewskiego skrzypka, który też był już wiekowy, to mówił: „Nie tak, nie tak!”, karcił mnie. Mówił wtedy: „Pokazałbym ci, jak trzeba, ale nie mogę – ramię boli”. Tak czasem bywa: wybitny muzyk, zęby na tym zjadł, wie, jak trzeba grać, ale tak grać już nie może…

    Dobrzy pedagodzy często już nie są praktykami.

    Sam nigdy w życiu nie miałem uczniów. Jednak od półtora roku mam jednego ucznia, Patryka, ma 13 lat. Jest tak chętny i pojętny, że kilka razy chciałem zrezygnować, ale przez to jego zaangażowanie nie mogę. To dla niego też dobrze – najlepszy sposób nauki to uczyć się u grającego, a nie u teoretyka. Największa praktyka skrzypcowa to gra z wielkimi skrzypkami; po prostu grać w zespole. Intuicyjnie przejmuje się wtedy wyczucie prowadzenia, przejść, harmonizacji itd.

    Mówi Pan, że nigdy nie miał uczniów. Syna Pan nie uczył?

    Ma pan rację, pomagałem mu do ósmej klasy. Wtedy, kiedy przeszedł do wyższej klasy, pojawiło się takie tarcie z nauczycielką, mieliśmy różne zdania. Poddałem się, powiedziałem mu: „Masz prawdziwą nauczycielkę, musisz jej słuchać, a nie mnie”. Dał radę!

    WIĘCEJ NIŻEJ | Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Na koncercie z synem zagramy koncert Mozarta. Mozart jest trochę zaniedbany; bardziej popularna dzisiaj jest epoka romantyzmu. Mozart już był kompozytorem w stylu rokoko – to późny barok. Z mojej wiedzy wynika, że na świecie istnieje tylko jeden taki koncert.

    Pytałem starszych muzyków, ale nie pamiętają, by był wcześniej wykonywany na Litwie. Będzie więc to pewnego rodzaju premiera w naszym kraju.

    Maestro Lewicki dyrygował słynnemu wykonaniu hymnu Polski przez lokomotywy Kolei Litewskich. Wykonanie na 100-lecie niepodległej Polski stało się szybko sensacją
    | Fot. arch. pryw. Z.L., oprac. red.

    Dominacji jakiego środowiska na koncercie Pan się spodziewa?

    Mam słuchaczy, można mówić, z różnych klubów. Był taki czas, że miałem koncert z okazji 50-lecia, to bardzo dużo przyszło Polaków. Teraz też zapraszam, aby przybyć, aby posłuchać wartościowej muzyki, uczcić dorobek. Dorobku trochę naliczyłem: Kapela Wileńska, kultywowaliśmy folklor przez wiele lat, Polska Orkiestra Kameralna, własna działalność kompozytorska.

    Możemy spodziewać się autorskich kompozycji?

    Tym razem nie będzie autorskich. Za to jesienią chcę wystawić koncert i utwory, które przeleżały w biurku wiele lat. Myślę, że naprawdę są warte, aby zabrzmiały. Będzie to wtedy koncert bardziej kameralny.

    Jak ocenia Pan formacje, które powstały stosunkowo niedawno: Orkiestra Rafała Jackiewicza, Kapela Kawalerów Podwileńskich?

    Jestem pełny podziwu dla Rafała Jackiewicza, że ukształtował taką orkiestrę, która może służyć tutaj dla polskiego środowiska na Litwie. Jest naprawdę na wysokim poziomie. Z kolei Kapela Kawalerów Podwileńskich – ewenement, bo ci ludzie też mają wykształcenie muzyczne, nie są amatorami. Na ile słyszałem, to mają taki styl fusion, splot różnych kierunków.

    Nawet z humorem podchodzą do tego, co robią. Jako muzyka mnie to bardzo bawi, słyszę ukryte żarciki muzyczne w brzmieniach – i nawiązują jednak do ludowości. To też ważne, to nowy trend. Kiedy w latach 70. były takie zespoły, co na ludowo grały, to teraz jeszcze ciekawiej to robią. Bardzo cieszę się, że kultura nie stoi w miejscu, także ta popularniejsza.

    Czytaj więcej: Nikogo nie ominął prezent. Koncert kolęd i pastorałek w DKP

    Czy darmowe koncerty, których dziś jest naprawdę dużo, nie rozleniwiają słuchacza? Nie staje się tak, że atakowany zewsząd darmowymi propozycjami odbiorca przestaje te występy cenić?

    W tych projektach często chodzi o to, aby muzycy zarobili. W wyniku powstaje darmowy koncert. Pod względem społecznym nie jest to złe, bo może są ludzie, którzy nie mogą pozwolić sobie na droższe bilety i też nie mają wielkiego rozeznania, co jest grane, jaki to będzie koncert. Jednak przyjdą, bo za darmo, będą mieli kontakt z treścią, nad którą ktoś ciężko pracował.

    Niestety, artysta nie ma etatu…

    Dziadek miał powiedzenie: „Z muzyki chleb niewieliki”. Zapisałem na kartce A4, teraz zżółkła od wieku, ale czasem spoglądam. Ale dziadku! Ja jakoś daję radę [śmiech].

    Nie jest Pan zwolennikiem stałej minimalnej comiesięcznej stawki dla artystów?

    Podstawowa wypłata dla artysty to byłby dobry pomysł. Są nagrody artystyczne, stypendia, ale są jednorazowe i niezbyt duże. Myślę, że państwo nie jest jeszcze na tyle mocne, aby mogło indywidualnie wspierać artystów. Niestety, warunki mamy, tak nazwijmy, kapitalistyczne.

    Trzeba by było z państwem dyskutować. Nie ma żadnego Stowarzyszenia Polskich Muzyków na Litwie ani niczego tego typu?

    Nie ma. Szkoda, że nie ma, bo jest ich trochę – tych, którzy działają, i to nie tylko w polskim środowisku, ale też w litewskim. Mogłoby pomóc w koordynowaniu koncertów. Powstają nakładki, w tym samym czasie odbywają się różne koncerty.

    Czy to towarzystwo mogłoby się dogadać między sobą? Zawsze w każdej społeczności są różne interesy do pogodzenia. Chociaż w ZPL liderów wybierają jednogłośnie [śmiech].

    Jak za starych dobrych czasów!

    Muzycy są bardziej empatyczni. Muzycy bardziej lubią jeden drugiego, bo doświadczają biedy i bardziej się rozumieją. Mniej tu jest rozwarstwienia. ZPL jest bardziej wymusztrowany, bardziej funkcjonalny. Ale tym tematem nie chcę nikogo denerwować.

    Pana jednak ciągle widzimy na ekranach, także na tych „polskich”. Zasiadał Pan w jury programu „Czas na przebój!” w TVP Wilno.

    Zaprosiła mnie pani Edyta Maksymowicz, potrzebowała produkcji muzycznej, porady muzycznej. Pierwszy raz takie pomysły pojawiły się, jak kręcili pierwsze wydanie kolęd dla TVP Wilno. Przy okazji robiliśmy różne występy, nawet wystawiliśmy „Ballady i romanse” w rok jubileuszowy. To była taka dodatkowa działalność w środowisku polskim.

    Z tego, co Pan mówi, to w telewizji leci TVP Wilno, w radiu leci „Znad Wilii”, a w ręku „Kurier Wileński”…

    Żona stale ogląda, to i ja dołączam. „Info Wilno” o 19:00, różne inne audycje. Dobrze, że jest ta telewizja, TVP Wilno urozmaica życie. Kiedy polska telewizja jest bardziej widoczna, to i społeczność jest bardziej widoczna. Jest wtedy bardziej prestiżowa.

    Oczywiście jest też gazeta „Kurier Wileński”. Nie tylko pod względem wiadomości, ale też wiedzy. Radia mniej słucham. Nie mam przyzwyczajenia słuchać, bo już za dużo nut w głowie, kiedy cały dzień w dźwiękach…

    Czytaj więcej: 70 lat razem! Jubileusz „Kuriera Wileńskiego” [GALERIA]

    Po latach muzyka przestaje być tak słodka?

    Mam przyjaciela, emerytowanego koncertmistrza filharmonii. Przez dziesięć lat pytał mnie, czy muzyka to dar, czy tylko rzemiosło. Nie rozumiałem, jak można tak pytać. Jak jej nie kochać? To dar boży! Pomyślmy, jak to się stało, że dźwięki się łączą, a w głowie powstają obrazy. Kilka dźwięków, a człowiek albo się smuci, albo weseli!

    Teraz, kiedy dojrzewam, rozumiem, co miał na myśli. Kiedy wiele razy gra się te same symfonie, a w repertuarze rzadko trafia się coś nowego, trudno o świeżość. Powstaje pewne zamulenie. Dlatego lubię grać z innymi wykonawcami – z gitarzystą, wokalistkami, pianistkami. Mamy wspólne programy. Wtedy pojawia się rywalizacja, nowe emocje.

    Wirtuoz występował na deskach świata (na zdjęciu koncert w Rydze)
    | Fot. arch. pryw. Z.L., oprac. red.

    Emocje przychodzą też z kontrowersjami. Czy zatem ogląda Pan Eurowizję?

    Ostatnio starałem się nie oglądać. To bardziej show niż muzyczna audycja, coś dla tych, którzy lubią teatr, taniec. W samej muzyce z Eurowizji nie znajduję nic nowego. Trendy muzyczne to powielanie tego, co już było, czy to ballady, czy inne gatunki.

    Też jest kwestia kryteriów. Wydzielenie zwycięzcy byłoby dla mnie bardzo trudne, dlatego zazwyczaj rano po prostu pytam, kto wygrał. Wtedy nie denerwuję się, że mój faworyt w rankingu to wznosi się, to spada [śmiech].

    Ostatnie litewskie eliminacje do Eurowizji na Litwie oglądałem z ciekawością, bo brał w nich udział mój zaprzyjaźniony zespół – Black Biceps. To była ciekawa historia: najpierw nie dostali się do finału, później jednak trafili, a głosami słuchaczy zajęli pierwsze miejsce. Komisja umieściła ich na niższej pozycji. Ale mieli swoje plusy: świetną choreografię, żywe granie, co nie zawsze się zdarza w przypadku innych zespołów. Ich utwór był porywający, a i nazwa pasowała do Eurowizji. Zwykle wygrywają tam albo rzeczy wybitne, albo dziwne.

    Tym razem Litwa wysyła utwór nostalgiczny, pesymistyczny w brzmieniu. Zobaczymy, jak się sprawdzi na dużej scenie.

    Czytaj więcej: Zespół „Black Biceps” i Liepa Mondeikaitė powrócili do finału konkursu Eurowizji

    Może ta melancholia to efekt niepewnych czasów? Nie odczuwa Pan tego w kompozycjach nowoczesnych twórców?

    Współczesne utwory, także litewskich kompozytorów, są pełne melancholii. Powiem więcej: słychać w nich rezygnację, poddanie się. Nie ma w nich optymizmu, który był w muzyce lat 50. czy 60. To chyba ogólna tendencja. Słusznie pan mówi – unosi się to w powietrzu.

    Pan tym nie przesiąka?

    Nie, staram się być pozytywny. W moim przypadku optymizm dodaje mi energii do tworzenia i grania. Kiedyś, gdy byłem u dziadka na strychu, znalazłem stare gazety z lat 30.: rok 1937, 1938… Wszędzie pisano, że będzie wojna. Wszyscy mieli wtedy takie przygnębienie i przygotowywali się, choć wiemy, że i tak nie przygotowali się wystarczająco. Staram się o tym nie myśleć. W końcu mój dziadek przeżył dwie wojny.

    Ale jestem rozczarowany, bo myślałem, że po II wojnie światowej zapanuje humanizm. Że ten dawny styl, kiedy ludzie chodzili na polowania, a później polowali na sąsiada, żeby go złupić – że to minie. Wszystko wskazuje na to, że ludzie wciąż są prymitywni w swoim rozwoju. Gdzie tu chrześcijańska pokora?

    No cóż, obrońcą wartości chrześcijańskich mieni się Rosja, która też ma zawołanie: „możem powtorit’” [pol. możemy powtórzyć – inwazję, okupację itp.].

    Niestety. Rosja najbardziej daje czadu. Doszedłem do wniosku, że przez wiele lat byli pod jarzmem Złotej Ordy, więc wykształciła się u nich mentalność podporządkowania wodzowi. Jak wódz powie – tak będzie. To plemienne zjawisko.

    Europa jest bardziej demokratyczna. Ludzie mogą mieć różne zdania i to jest normalne. Bo niby wszyscy są podobni, ale wewnętrznie jednak różni. Nikt jednak nam niczego nie narzuca.

    Bruksela nie narzuca?

    Tylko w kwestiach, na które wcześniej się zgodziliśmy. Nie każe iść na wojnę, choć nie wiadomo, jak to będzie. Teraz mówimy o obronie. W dodatku państwa potrafią przemycić swoje interesy do pozycji Brukseli. Nie jest tak agresywnie, a przynajmniej ja tej agresji nie odczuwam.

    Dla porównania, kiedy odwiedzałem Moskwę, już po upadku Związku Sowieckiego, mauzoleum Lenina, bardzo mnie nieładnie skontrolowali. Dokumenty poprosili – nie miałem, nie wiedziałem, że Moskwa to „reżimnyj gorod”. Traktowali jak w czasach wojny, mało do ciupy nie posadzili. Wieczorem koncert miałem i tylko to mnie uratowało. U nas jeszcze ludzie poruszają się swobodnie i takich kontroli nie ma.

    A jak Lenin wyglądał, wiecznie żywy?

    Widziałem, Lenin wiecznie żywy! [śmiech] Ciekawie to jest zrobione. Duchowy komunizm, zastępstwo religii. Święty Lenin, w praktyce tak to wygląda. Wiemy, jak ten system wyglądał.

    Wróćmy do podsumowania dorobku. Ma Pan z tego jakieś „żelastwa”?

    Tak. Otrzymałem dwa odznaczenia: Krzyże Kawalerskie za działalność od rządu RP, za działalność w środowisku Polaków. Zdążyłem nacieszyć się tym, na szczęście nie otrzymałem ich pośmiertnie [śmiech].

    Taka myśl mi teraz przyszła do głowy – na koncert założę złoty krzyż, z polskim medalem rządowym. W czasie tej rozmowy podjąłem taką decyzję. Dawniej była taka tradycja: wieszali na miejscu muszki, mieli żabot i medal tam wisiał. Ja zrobię już nowocześnie, na piersi.

    Czemu tylko jeden? Ma Pan przecież więcej.

    Bo skrzypce będę trzymał. Jednak jak cała sztaba medali wywieszona, to bardzo muzykowi przeszkadza. Też nie chcę budzić skojarzeń z sowieckimi generałami, którzy wychodzą w medalowej „kolczudze” [śmiech].

    Może czegoś Pan życzy naszym Czytelnikom?

    Nie tylko czytelnikom. Czytajcie „Kuriera…”, żeby być dobrej myśli o przyszłości. Bo raczej w „Kurierze…” nie znalazłem pesymistycznych, druzgocących wiadomości. Uważam to za pozytywne i rozwijające pismo.

    Przecież dużo piszemy o wojnie.

    No jak nie pisać o wojnie, skoro ona trwa, udawać, że rzeczywistość jest inna? To jest fakt, ona i nam zagraża. Nie jest od nas daleko. Ale znajduję w tym wszystkim coś ciekawego dla siebie, treści odkrywcze i nowe. Lubię nowe rzeczy, jak już mówiłem wcześniej o trendach w muzyce, to samo dotyczy i treści w mediach.

    Zatem — do usłyszenia na koncercie!

    Czytaj więcej: Zbigniew Lewicki: „Mamy do czynienia z ogromnym kryzysem humanitarnym”


    Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 12 (33) 22-28/03/2025

    Reklama na podst. ust. użytkownika.; Dzięki reklamie czytasz nas za darmo

    Afisze

    Więcej od autora

    Gość redakcji, Józef Wasilewski, wnuk ofiary mordu katyńskiego. Zasadził w Mrągowie dąb pamięci

    W Mrągowie posadzony został dąb upamiętniający porucznika Józefa Wasilewskiego, zabitego przez Rosjan w Katyniu. Obecni byli m.in. senator RP Jolanta Piotrkowska, Jakub Doraczyński, burmistrz Mrągowa, 15 Giżycka Brygada Zmechanizowana...

    Przyznano 2,8 mln euro dla litewskich partii. AWPL-ZChR z podobną kwotą, co wcześniej

    Aby otrzymać państwową subwencję, należy przekroczyć dwuprocentowy próg w wyborach (nie mylić z progiem 5 proc., aby do Sejmu trafili posłowie z listy krajowej). Akcja Wyborcza Polaków na Litwie-Związek Chrześcijańskich...

    11. wileński bieg „Tropem Wilczym”. Na statuetce — sanitariuszka z wileńskiej brygady AK

    Zebranych przywitał kierownik ambasady RP w Wilnie Grzegorz Marek Poznański. Mówił o Żołnierzach Wyklętych, którzy walczyli, „żebyśmy mogli żyć w niepodległych krajach”. Działalność Żołnierzy Wyklętych na Wileńszczyźnie i Litwie...