Jarosław Tomczyk: Czy Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, ustanowiona przez Senat RP patronką roku 2025, której 80. rocznicę śmierci będziemy obchodzili w lipcu, nie urodziła się czasem o dobre sto lat za wcześnie?
Małgorzata Czyńska: Bardzo ciekawe pytanie. To, co sto lat temu mogło uchodzić za dziwactwo czy rozkapryszenie dziewczyny z bogatego domu, dzisiaj postrzegamy zupełnie inaczej. Wiele zainteresowań Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, cech jej osobowości czy sposobu życia współcześnie rozumiemy pewniej.
Byłaby teraz walczącą feministką?
Na pewno nie byłaby obojętna, zajęłaby stanowisko. Pawlikowska-Jasnorzewska była wyczulona na kwestie kobiece, komentowała i sprzeciwiała się sprowadzaniu kobiety do biologii, nieraz krytykowała męski punkt widzenia. Dzisiaj też widzimy i doceniamy, jak mocno stawiała na rozwój osobisty. To, co kiedyś uważano za egoizm zamożnej i znudzonej kobiety, teraz postrzegamy jako silną świadomość potrzeb.
Bogaty dom rodzinny, o którym Pani wspomniała, to na mapie Krakowa niezwykłe miejsce. Opowiedzmy o nim więcej Czytelnikom na Wileńszczyźnie.
Kossakówka, dom rodzinny Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, zasługuje wręcz na osobną opowieść. Dworek w wielkim ogrodzie, wśród zieleni, wtedy właściwie na przedmieściach Krakowa. Kupił go Juliusz Kossak, dziadek Lilki – bo tak Maria była nazywana. Potem odkupił go od niego syn, Wojciech Kossak, jej ojciec. Atmosfera, która w nim panowała, to było specyficzne przemieszanie obyczajów dworu ziemiańskiego z wolnością życia artystycznego. O wyjątkowej atmosferze panującej w Kossakówce pisało wielu jej bywalców. Kuzynka Lilki Anna Kruczkiewicz daje taki obrazek: „Wtedy już odczuwałam nieprzeciętność tego domu. Był inny niż wszystkie, które dotąd znałam. Górował w nim nastrój pogody, artystycznej beztroski, wzajemnego zrozumienia, prawie adoracji, bardzo swoiste poczucie humoru oraz język i powiedzonka rodzinne. To wszystko stwarzało tę specjalną atmosferę Kossakówki”. Maria nigdy na dobre nie opuściła rodzinnego domu, wracała do panieńskiego pokoiku i w trakcie trwania małżeństw, i po rozstaniach z kolejnymi mężami. Dla niej i dla jej siostry Magdaleny Kossakówka był przystanią. I one, i ich brat Jerzy przez całe życie byli też na utrzymaniu ojca. Pracowitość, hojność i rozrzutność Wojciecha Kossaka i jego dzieci to też temat na długą opowieść. W każdym razie Lilka była dzieckiem adorowanym i kochanym. Rodzice zachwycali się utalentowaną córką. Każdą krytykę jej wierszy – a recenzenci długo byli jej niechętni, lekceważyli i deprecjonowali jej twórczość – rodzina odbierała jako osobistą zniewagę.

| Fot. Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie
W tym niedocenianiu ze strony poetów nie było czasem zwykłej męskiej zazdrości?
Na pewno były to próby obraźliwego zlekceważenia. W książce przytaczam kilka wypowiedzi, które aż zadziwiają zaciętością. Przez dziesiątki lat, mówiąc o tej dyskredytacji poezji Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, zawsze podkreślaliśmy dla przeciwwagi, że zachwycili się nią koledzy skamandryci, że dali tym glejt, że jest dobrą poetką. Czas już przestać podpierać jej talent aprobatą skamandrytów. Nie chcę teraz porównywać ich dokonań poetyckich, ale twórczość Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej nadal się broni, zachwyca, inspiruje, daje możliwość szerszego odczytania. Zabierając się do pracy nad książką, pytałam nauczycieli akademickich, studentów, czy młodzi ludzie czytają dzisiaj poezję Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Okazało się, że ich odbiór jest nieco inny niż ten, do którego przywykłam. Mnie była przedstawiana jako „poetka miłości”, dziś młodzi ludzie widzą w niej „poetkę depresji”… Poezja Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej jest szalenie osobista i jednocześnie szalenie uniwersalna, każdy z nas może wziąć coś dla siebie.
Proszę rozwinąć tę myśl.
Pawlikowska-Jasnorzewska zawsze trafia w punkt. Potrafi zamknąć myśli, uczucie, historię w krótkiej, lapidarnej formie. Czas zdjąć z poetki zakurzony woal odwiecznej miłośnicy, nieszczęśnicy. Wiem od czytelników książki, że dla wielu odkryciem jest wiersz „Do mięsożerców”. Maria okresowo była jaroszką, ten wiersz jest bardzo poruszający i trudno powiedzieć, że napisała go „poetka miłości”. Takie wątki w jej poezji jak „ekologizm” dzisiaj mogą być odczytane zupełnie na nowo, nawet z głębszym zrozumieniem niż w jej czasach. Wiele motywów w jej poezji dzisiaj wybrzmiewa mocniej. Wracając do pana pierwszego pytania, można odpowiedzieć: tak, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska urodziła się sto lat za wcześnie.
Dlaczego wybrała Pani dla swojej biografii tytuł „Zgiełk serca”?
Najpierw wymyśliłam tytuł „Kobieta Ikar”. „Zgiełk serca” przyszedł do mnie na końcu pracy nad książką, gdy właściwie była już gotowa. Przeczytałam wtedy raz jeszcze wspomnienie Jalu Kurka o Marii. Opisał, jak podczas wizyty w Kossakówce przygotowywała mu szklankę soku pomarańczowego własnoręcznie wyciskanego. W tym ładnym obrazku pięknie napisał, że ona żyła w zgiełku własnego serca. To mnie uderzyło, pomyślałam, że zgiełk serca to jest to, co najpełniej określa Marię. Uczucia były dla niej najważniejsze.

| Fot. archiwum Anny Pawlikowskiej
Opowiedzmy zatem o jej miłosnych związkach. Pierwszym mężem poetki był Władysław Bzowski. Krótko, Kościół szybko unieważnił ich ślub.
Opowieść o związkach Lilki jest ważna, pokazuje też, jak rozwijała się w nich jako twórczyni, jak się wypowiadała i emancypowała. Władysława Bzowskiego poznała w czasie pierwszej wojny światowej. Lilka Kossakówna, już nie podlotek, zakochała się w młodym wojskowym, a może pomyliła miłość z zauroczeniem. Krótkie było to małżeństwo, zagrało tutaj rolę zapewne niedopasowanie charakterów i środowisk, z których pochodzili. Gdy Lilka stwierdziła, że życie, jakie prowadzi przy mężu, jej nie odpowiada, a co więcej, zakochała się szaleńczo w Janie Pawlikowskim, to w ogóle nie myślała „robić z siebie ofiar”, jak pisała do matki. Postawiła na swoim i doszło do rozwiązania małżeństwa. Ona miała dalekie od ówczesnych standardów pojęcie na temat małżeństwa. Dla niej małżeństwo nie oznaczało domowego ogniska czy dzieci, których zresztą nie chciała mieć…
Nie chciała czy nie mogła?
To oczywiście jest możliwe, że jej dysfunkcja fizyczna, wada postawy, mogła powodować, że nie mogła, ale ani w jej twórczości, ani dziennikach nie trafiamy na ślady jakiegoś niespełnienia macierzyńskiego, więc to nie był dla niej powód do rozpaczy. Nie była zainteresowana dziećmi. Jej chodziło o ten zgiełk serca, uniesienia, życie na miłosnym wzlocie, ciągłe emocje.
Związek z Pawlikowskim też nie okazał się trwały.
Obraz tego związku mamy doskonale udokumentowany w jej pierwszych tomikach poezji. Zadebiutowała już jako żona Jana i on nawet pomagał jej w wyborze utworów. Z tego czasu pochodzą te najbardziej dziś znane liryki miłosne. Małżeństwo trwało krótko, Jan wkrótce nawiązał romans z tancerką Walerią Konczyńską, która spodziewała się jego dziecka. Był nawet pomysł, by Maria tę córkę Pawlikowskiego, Iwonę, adoptowała. Z korespondencji, która się zachowała, wynika, że była na taki krok gotowa. Nie doszło do tego, kilka lat trwał okres separacji, oddalania się od siebie. Wydaje się, że długo zależało jej, żeby utrzymać ten związek, szła na duże ustępstwa. Przy całym upokorzeniu i rozpaczy, które ją to kosztowało, była w relacji z Janem wielką dyplomatką.
Trzecim, ostatnim mężem Marii został oficer lotnictwa Stefan Jasnorzewski.
Lotnicy jakoś Lilkę pociągali, było ich wielu w jej kręgu. Po drodze była jeszcze wielka przygoda z portugalskim pilotem Josém Manuelem Sarmento de Beires, potem pojawił się Stefan Jerzy Jasnorzewski. Młodszy od Lilki o 10 lat. Wielki zazdrośnik, ale też czuły opiekun. Te lata spędzone z Lotkiem wydają się dla Lilki bardzo szczęśliwe. Był przy niej w chorobie do ostatniej chwili.
Do tej wielkiej zazdrości miał powody?
Podobno był zazdrosny nawet o stare historie, szczególnie o portugalskiego awiatora, ale też o swoich kolegów z pułku, którzy Lilkę adorowali. On również dawał jej powody do zazdrości swoimi przygodami z kobietami, flirtami.

Przedstawienie „Baba-Dziwo” Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej w Teatrze Miejskim im. J. Słowackiego w Krakowie. Poetka (w kapeluszu) w otoczeniu aktorów, 1938 r.
| Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Jak to się stało, że znalazła się na emigracji i wkrótce po zakończeniu wojny tam umarła?
Wyjechała z mężem zaraz na początku września 1939 r. Jasnorzewski dostał rozkaz opuszczenia kraju. Przez Zaleszczyki, Rumunię, Francję dotarli do Anglii. On sam już wtedy nie latał, trafił do obsługi naziemnej. Maria przez cały czas ich małżeństwa zawsze chciała być blisko męża, choć warunki pułkowego życia nie zawsze odpowiadały jej standardom, przyzwyczajeniom i oczekiwaniom. Razem z mężem zamieszkała najpierw przy bazie lotniczej na Rakowicach w Krakowie. Potem, gdy został przeniesiony do Dęblina, mieszkali tam kilka lat na osiedlu wojskowym. A gdy przyszedł rozkaz opuszczenia kraju, to Lilce nawet do głowy nie przyszło, by zostać z rodziną w Kossakówce, tylko pojechała z nim. Znamy ich losy bardzo dobrze, bo prowadzili z Lotkiem intensywną korespondencję. Maria pisała też dziennik, jej życie w Anglii można rekonstruować dzień po dniu. W dzienniku pojawiają się pierwsze wzmianki, potem już szczegółowa relacja z przebiegu choroby nowotworowej, która doprowadziła ją do śmierci w wieku niespełna 54 lat.
Tuż przed wyjazdem z Polski zdążyła zaistnieć jeszcze antyhitlerowskim spektaklem „Baba-Dziwo”.
Była pacyfistką. Nienawidziła wojny, uważała, że to wojna mężczyzn. „Baba-Dziwo” jest krytyką totalitaryzmu. Przyjęło się uważać, że ta sztuka była bezpośrednim powodem decyzji Lilki o emigracji, bo pewnie byłaby za nią ścigana przez gestapo. W jej dziennikach nie ma wzmianki na ten temat. Chciała być z mężem, natomiast pewnie faktycznie trafiłaby na listę artystów wypowiadających się przeciw totalitaryzmowi hitlerowskiemu.
Znajdziemy jakieś wileńskie ślady w życiu poetki?
Ja na takie nie natrafiłam.
Czy życiorys Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej nie wydaje się Pani gotowym scenariuszem filmowym?
Jak najbardziej! Mamy tu młodopolski Kraków, niepospolity ród Kossaków, Zakopane z kalejdoskopem postaci, jak Witkacy i Zamoyscy, międzywojenną Warszawę ze stolikiem literatów w „Małej Ziemiańskiej” i modnymi dansingami, Paryż i romans z portugalskim lotnikiem, pionierem lotów długodystansowych, a potem wojenną Anglię. Chciałabym obejrzeć taki serial.
Czytaj więcej: 2025 to czas ważnych rocznic. Oto patroni nowego roku

| Fot. Kinga Karpati & Daniel Zarewicz
Małgorzata Czyńska – pisarka, dziennikarka, historyczka sztuki, kuratorka wystaw. Stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego RP, laureatka Górnośląskiej Nagrody Literackiej „Juliusz” w 2016 r. za „Kobro. Skok w przestrzeń”. Autorka trzech książek z serii o bohaterkach słynnych obrazów pt. „Kobiety z obrazów”, a także wywiadów rzek z Leonem Tarasewiczem („Nie opuszczam rąk”) i Edwardem Dwurnikiem („Moje królestwo”). Biografka artystek: Mai Berezowskiej („Nagość dla wszystkich”), Tamary Łempickiej („Tryumf życia”) i Julii Keilowej („Metaloplastyczka na nowe czasy”).
Właśnie ukazała się jej najnowsza książka „Zgiełk serca. Opowieść o Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej”.

Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 19 (52) 10-16/05/2025