Na Litwie odnotowano skok cen. Dotyczy to zwłaszcza sektora energetycznego. Były prezes socjaldemokratów Gintautas Paluckas porównał sytuację gospodarczą kraju do tykającej bomby. Ekonomista Žygimantas Mauricas nie widzi powodów do paniki, poza tym jego zdaniem interwencja państwa może tylko pogorszyć sytuację.
W sierpniu br. inflacja wynosiła 4,3 proc., był to najwyższy wskaźnik od 2009 r. Pod tym względem Litwa znalazła się w czołówce krajów strefy euro. Większy wskaźnik, zgodnie z danymi Eurostatu, jest tylko w Estonii – 4,9 proc., Węgrzech – 4,7 proc. oraz Polsce – 4,7 proc. Z danych Departamentu Statystyki wynika, że największy skok cenowy odnotowano w sektorze mieszkaniowym, dotyczy to zarówno cen na nieruchomości oraz opłat za prąd lub gaz, które w ciągu roku wzrosły o 13,7 proc. Na drugim miejscu uplasował się transport z 9,6 proc. wzrostu. Na trzecim – usługi lokali gastronomicznych, które wzrosły o 5,9 proc.
Czytaj więcej: Sankcje Białorusi a gospodarka Litwy
Mięso w dół, ziemniaki w górę
W przypadku konkretnych produktów i usług największy skok odnotowały usługi pocztowe, które wzrosły nawet o 39,8 proc. Na dalszych miejscach znalazły się substancje używane w energetyce. Przykładowo, paliwo płynne podrożało o 36, 1 proc., gaz – 33,8 proc., paliwo stałe – 31, 1 proc. Wzrost cen paliw z całą pewnością wpłynie na rachunki za ogrzewanie. Szacuje się, że rachunki w kraju mogą wzrosnąć nawet o 30 proc., a w samej stolicy nawet o 60 proc.
Nie we wszystkich sektorach odnotowano znaczny wzrost cen. Na przykład, artykuły spożywcze w skali roku podrożały średnio o 2,7 proc. Chociaż w poszczególnych przypadkach wzrost był na poziomie liczb dwucyfrowych. Przykładowo, olej spożywczy podrożał o ponad 15,2 proc., natomiast ziemniaki nawet o 15,4 proc. Jednak jeśli chodzi o ryż, mąkę czy nawet produkty mięsne to odnotowano nieduży spadek cenowy w granicach 4,3 i 1,3 proc.
W przypadku cen na nieruchomości skok był na poziomie 17 proc., wcześniej taki wzrost cen odnotowano tylko w 2018 r. Najbardziej ceny nieruchomości rosły w pięciu największych miastach kraju: Wilnie (18,2 proc.), Kownie (17,4 proc.), Kłajpedzie (17 proc.), Szawlach (18,1 proc.), Poniewieżu (19,5 proc.).
Wiceprzewodniczący sejmowego Komitetu Ekonomii socjaldemokrata Gintautas Paluckas oskarżył rządzących, że nie mają żadnego pomysłu, jak zatrzymać rosnące ceny. „Wraz ze wzrostem cen konieczna jest ochrona najsłabszych ekonomicznie grup, których zarobki są ustalane na podstawie decyzji politycznych. Należą do nich osoby wspierane przez różne systemy pomocy społecznej, czyli niepełnosprawni, osoby opiekujące się chorymi, emeryci, a także osoby wykonujące niewykwalifikowaną pracę za minimalne wynagrodzenie. Ich dochody, w przeciwieństwie do innych, nie rosną wraz ze wzrostem cen. Do tej pory rząd nie przedłożył Sejmowi pakietu propozycji, jak
rozwiązać te problemy” – oświadczył Paluckas. Polityk ma nadzieję, że rząd wesprze pomysł jego partii, aby stosować ulgową 9-proc. taryfę VAT dla codziennych użytkowników prądu oraz gazu.
Brak regulacji państwowych
Paluckas jest przekonany, że wzrost cen na prąd i gaz wynika nie tylko ze światowej koniunktury na rynkach energetycznych. „Ogrzewanie w szerokim kontekście jest częścią rynku kontrolowaną wspólnie przez państwo i Państwową Radę Regulacji Energetycznej. Na ceny energii mają wpływ ceny surowców, ale cena surowców w ostatecznej cenie energii stanowi tylko 30 proc.” – podkreślił polityk. Jego zdaniem ulgowa 9-proc. stawka jest niejedynym narzędziem do naprawy sytuacji. „Oczywiście, stosując taką ulgę, budżet straci część środków, ale można je kompensować przy pomocy opodatkowania najbardziej bogatych osób, ich dochodów, i nieważne, z jakiego źródła pochodzą. Na razie, mówiąc o podatkach, to rząd ogłosił tylko podatek od spalin samochodowych, który nie da żadnej korzyści, a tylko rozzłości mieszkańców. Bo realnego wpływu na emisję spalin nie ma. Bardziej przypomina to podatek od majątku. Zaproponowaliśmy w ubiegłym tygodniu sporo rozwiązań, które przekazaliśmy rządowi, ale na razie nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi” – oświadczył socjaldemokrata.
Starszy ekonomista banku Luminor Žygimantas Mauricas nie sądzi, że w tej sytuacji rząd może cokolwiek zrobić.
– Mówiąc o rynku energetycznym – w dużym stopniu jest on zliberalizowany. Dotyczy to zarówno prądu, jak i gazu. Oczywiście, są tam pewne elementy, które mogą być uregulowane. Jednak podstawowa przyczyna, dla której mamy skok cen na prąd lub gaz, tkwi w cenach na surowce. To dotyczy nie tylko Litwy. Ceny rosną również w innych krajach. W Skandynawii, w Niemczech w ogóle odnotowano rekordowy skok w historii. Dlatego możliwości, aby coś zmienić, są mocno ograniczone. Natomiast podejmując się niektórych kroków, można zrobić więcej złego niż dobrego. Jedną z propozycji jest rozłożenie opłaty za ogrzewanie na cały rok, a nie tylko na okres grzewczy. Jednak w tym przypadku rachunek za ogrzewanie w skali roku wzrośnie o jakieś 15 proc. – tłumaczy w rozmowie z „Kurierem Wileńskim” ekonomista.
Czytaj więcej: Gospodarka dostosowała się do pandemii
Czy musimy wspierać Wilno?
Mauricas jest przekonany, że nie warto panikować.
– Popatrzmy z innej strony. Dochody społeczeństwa w ubiegłym i bieżącym roku wrosły. Zwłaszcza dotyczy to grup społecznych, których dochody są najmniejsze. Na przykład, zwiększyły się emerytura oraz minimalne wynagrodzenie. Dlatego sądzę, że nie warto miotać się i na siłę szukać rozwiązań, które złagodziłyby skutki, na które wpływ ma światowy rynek – podkreśla przedstawiciel banku Luminor.
Jego zdaniem proponowane przez socjaldemokratów ulgi podatkowe byłyby niesprawiedliwe względem całego kraju, ponieważ głównym beneficjentem byłoby Wilno, które pod względem dochodów i wysokości wynagrodzeń jest liderem na Litwie.
– Ceny za ogrzewanie nie wzrosną drastycznie w miastach, gdzie jest duża konkurencja. W miastach, gdzie więcej korzysta się z biopaliwa, tak jak to dzieje się na przykład w Kownie lub Kłajpedzie. 60-proc. wzrost na ogrzewanie dotyczy praktycznie tylko Wilna. Więc zastanówmy się, czy ma sens wspieranie Wilna, żeby nadal korzystało z gazu? To byłoby niesprawiedliwe względem innych miast. Tym bardziej, że cała Europa próbuje zmniejszyć konsumpcję gazu. Dlatego pomysł socjaldemokratów jest co najmniej dziwny, nawet jeśli ulga będzie miała charakter tymczasowy. Bardzo dobrze wiemy, że nie ma nic bardziej stałego niż tymczasowe – podkreśla Mauricas.
Ekonomista sądzi, że rząd, zamiast szukania kontrowersyjnych rozwiązań, musiałby zająć się tłumaczeniem społeczeństwu, dlaczego mamy taką sytuację.
– Wszystko zależy od sposobu komunikacji. Bo jak już wspomniałem, tych profitów w ostatnim roku było sporo. Trzeba wytłumaczyć ludziom, że albo wprowadzamy ulgi, które nie wiadomo dokąd nas zaprowadzą i które są korzystne tylko dla Wilna oraz użytkowników korzystających z gazu (poza tym to jest sprzeczne z kierunkiem samej Unii Europejskiej, która stawia na odnawialne źródła energii), czy jednak skupimy się na sprawach zasadniczych, czyli zwiększeniu dochodów najbardziej narażonych grup społecznych – komentuje Žygimantas Mauricas.
Podobne zdanie ma również ośrodek prezydencki. Doradca prezydenta ds. energetyki Jarosław Niewierowicz w rozmowie z rozgłośnią Žinių radijas oświadczył, że tak duże rachunki za ogrzewanie wilnianie otrzymają dlatego, że miasto nie zrealizowało potrzebnych reform w sektorze energetycznym. „Cena, jaką widzimy, to jest »nagroda« za to, że Wilno, w odróżnieniu od innych miast Litwy, nie potrafiło transformować miejskiego systemu grzewczego i dostosować go do nowych wyzwań” – powiedział doradca.