Ilona Lewandowska: Choć walki o Wilno zakończyły się 13 lipca, kilka dni później przyszedł czas na epilog operacji „Ostra Brama”, którego symbolem może być 17 lipca, gdy w Boguszach pod Jaszunami NKWD aresztowało dowódców partyzanckich brygad pod pretekstem wspólnej narady przed uderzeniem na cofających się Niemców. Co ten dzień znaczy dla polskiego podziemia na Wileńszczyźnie?
Tomasz Bożerocki: Ten dzień to rzeczywiście symbol zdrady Sowietów, który musiał być ostatecznym argumentem przekonującym tych nielicznych, którzy jeszcze wierzyli w możliwość współpracy z Sowietami, że jest to absolutnie niemożliwe. 17 lipca, zamiast realizacji planu formowania polskiego korpusu, który miałby współdziałać z Armią Czerwoną przeciwko Niemcom a politycznie podlegać polskim władzom na uchodźctwie, Sowieci zaczęli realizować dyrektywę Stawki nr 220145, zgodnie z którą wojska Frontów Białoruskich i Ukraińskich miały rozpocząć rozbrajanie oddziałów AK na terenie Litwy oraz tzw. Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainy. Zorganizowana we wsi Bogusze odprawa, w której miała wziąć udział kadra dowódcza AK, była po prostu podstępem. Oficerowie Wileńskiego Okręgu AK zostali aresztowani i rozbrojeni, a wcześniej ten sam los spotkał samego ppłk. „Wilka”. Wkrótce ten sam los miał spotkać także innych żołnierzy AK. Rozbrojeni w większości trafili do obozu w Miednikach Królewskich. Mogło tam przebywać od 4,4 tys. do ponad 6 tys. żołnierzy. Już nikt nie miał wątpliwości, czy jakakolwiek współpraca z Sowietami jest możliwa.
Czytaj więcej: Brygada „Szczerbca” przed sądem NKWD
Określenie „współpraca z Sowietami” z perspektywy historii niemal jednoznacznie kojarzy się dziś z kolaboracją. Jak tą współpracę wyobrażała sobie w 1944 r. Armia Krajowa?
W 1944 r. nasze realia wyglądały nieco inaczej. Przede wszystkim — formalnie w tym czasie byliśmy sojusznikami ZSRS na mocy układu Sikorski-Majski podpisanego 30 lipca 1941. Na Zachodzie Polacy walczyli u boku aliantów, teoretycznie na Wschodzie powinno być tak samo. Oczywiście przede wszystkim na terenach, które doświadczyły sowieckiej okupacji przed 1941 r. nie uważano Armii Czerwonej za sojusznika pewnego czy wyzwoliciela, ale realia polityczne zmuszały polski rząd na uchodźstwie, a także podległą mu Armię Krajową, do liczenia się z faktem, że Związek Sowiecki stał się sprzymierzeńcem aliantów.
Można oczywiście uważać, że było to przekonanie naiwne, przecież o tym, że Sowietom nie wolno ufać, przekonano się już wcześniej, a najbardziej dobitnym dowodem było zamordowanie „Kmicica” i jego żołnierzy. Porucznik Antoni Burzyński „Kmicic” to zresztą jedna z ciekawszych postaci wileńskiej AK, która nie wiedzieć czemu pozostaje niemal zupełnie poza obszarem naszej pamięci. Był to pierwszy oddział partyzancki na Wileńszczyźnie, który powstał na wiosnę 1943 r. Świetnie się rozwijał i w krótkim czasie osiągnął liczebność kilkuset żołnierzy. Dramat tego oddziału polegał na tym, że zbytnio zaufał sowieckiej partyzantce. Wynikało to prawdopodobnie z faktu, że „Kmicic” i Fiodor Markow, dowódca sowieckiej partyzantki, pochodzili z okolic Święcian i znali się jeszcze przed wojną. Był to ogromny błąd — 26 sierpnia 1943 r. „Kmicic” ze swym sztabem został zaproszony na konferencję do Markowa, nad jezioro Narocz, a w tym czasie około 2 000 rosyjskich partyzantów otoczyło dwie bazy Polaków. Sam „Kmicic”, wraz z innymi oficerami, został rozstrzelany, gdy odmówił współpracy na sowieckich warunkach. Zamordowanych zostało ogółem ok. 80 Polaków, wielu zgodziło się na wcielenie do formowania polskiego oddziału, który miał działać pod kontrolą sowieckiej partyzantki. Zrobili to po to, by ujść z życiem a następnie dołączyć do AK. To właśnie z tego rozbitego oddziału ocaleli ludzi, którzy w przyszłości stali się podstawą brygady mjr. „Łupaszki”.
Czytaj więcej: Likwidacja oddziału „Kmicica”: zbrodnia nad jeziorem Narocz

| Fot. Marian Paluszkiewicz
Jeszcze zanim doszło do zamordowania „Kmicica” i jego żołnierzy Wileńszczyzna usłyszała o Zbrodni Katyńskiej. Czy nie był to wystarczający sygnał, by nie ufać sowieckim partyzantom?
Paradoksalnie to właśnie fakt ujawnienia informacji o Katyniu mógł przyspieszyć decyzję Sowietów o rozprawieniu się z polskim oddziałem. Informacje o tym, że Sowieci są sprawcami zbrodni, wydrukowano w piśmie „Niepodległość” i wiadomo, że żołnierze „Kmicica” ten tekst czytali. To właśnie ujawnienie zbrodni sprawiło, że zaufanie do sowieckich partyzantów mogło szybko lec w gruzach i przyspieszyło decyzję o podjęciu działań mających na celu rozbicie polskiej partyzantki.
Aresztowanie dowództwa wileńskiej AK nie pozostawiało wątpliwości, że cele operacji „Burza” są nie do osiągnięcia, a Sowieci, nawet w przypadku zwycięskich walk, nie zamierzają traktować żołnierzy AK jak sojuszników. Dlaczego po wileńskim powstaniu zdecydowano się na Powstanie Warszawskie?
To nie był czas, gdy dowództwo AK czy polskie władze na uchodźstwie dokonywały wyborów między dwoma wariantami, z których jeden był dobry, a drugi zły. To był czas, gdy można było wybrać jedno z równie bolesnych, tragicznych rozwiązań. Nawet znając skutki powstania, pomimo ogromnej ceny, jaką zapłaciła Warszawa (zginęło 16 tys. do 18 tys. żołnierzy AK i od 150 tys. do 180 tys. cywilów, zaś po kapitulacji miasto zostało doszczętnie zniszczone przez Niemców) niestanięcie do walki z Niemcami w takim momencie mogłoby mieć również tragiczne, choć może inne skutki. Przede wszystkim byłoby dowodem tezy, powtarzanej przez sowiecką propagandę, że AK wspiera okupantów. Stając do walki, Polacy zademonstrowali dążenie do odzyskania i utrzymania niepodległości i może dlatego właśnie polskie państwo, chociaż zniewolone, zachowało swoją odrębność. To były czasy, gdy nie było dobrych rozwiązań.

| Fot. Marian Paluszkiewicz