Ilona Lewandowska: W marcu odebrał Pan Nagrodę „Przeglądu Wschodniego” w kategorii dzieła krajowe za książkę „Intelektualny włóczęga. Biografia Stanisława Swianiewicza”. Jakie znaczenie ma dla Pana to wyróżnienie?
Wojciech Łysek: Ogromne. O Nagrodzie „Przeglądu Wschodniego” słyszałem zawsze jako o prestiżowej. Dlatego byłem zaskoczony decyzją jury. Jeszcze przed uroczystym wręczeniem nagrody sięgnąłem do zestawienia wcześniej wyróżnionych. Znalazłem w nim wybitnych naukowców, których prace stanowią biblioteczkę każdego wschodoznawcy. Osobiście ważne jest dla mnie, iż są tam zarówno mój promotor, prof. Grzegorz Mazur, jak i, ośmielę się rzec, wybitni koledzy, m.in. prof. Paweł Kowal czy prof. Grzegorz Motyka, z Instytutu Studiów Politycznych PAN, gdzie jestem zatrudniony. Mimo ponad miesiąca od otrzymania wiadomości o wyróżnieniu wciąż mam wrażenie, że to piękny sen.
Jak doszło do tego, że zajął się Pan postacią Swianiewicza?
Około roku 2007 czy 2008 obejrzałem fragment filmu dokumentalnego pt. „Ostatni świadek” w reżyserii Pawła Woldana. Przypadek sprawił, iż zacząłem od kluczowej sceny – oddzielenia prof. Swianiewicza od innych jeńców na stacji Gniezdowo.
Podczas pisania dysertacji doktorskiej o polityce wschodniej piłsudczyków, ok. 2014 r., zapoznałem się z dwutomową monografią prof. Marka Kornata o polskim sowietoznawstwie. Profesor postulował, by opracować biografię Stanisława Swianiewicza. Barwny życiorys Swianiewicza, a przede wszystkim pełna wrażliwości postawa względem innych ujęły mnie. Obiecałem sobie, że jeśli po obronie doktoratu będzie mi dane pracować w zawodzie, to właśnie prof. Swianiewiczowi poświęcę kolejną książkę. Kilkanaście miesięcy po obronie znalazłem zatrudnienie w Instytucie Studiów Politycznych PAN, a w marcu 2020 r. zakwalifikowałem się do prowadzonego przez Instytut Pileckiego projektu „Polski wiek XX”. Potem pozostało mi już tylko napisać książkę.
Czytaj więcej: Ostatni świadek. 25. rocznica śmierci prof. Stanisława Swianiewicza
Odbierając Nagrodę „Przeglądu Wschodniego”, powiedział Pan: „Wolni z wolnymi, a jeszcze bardziej równi z równymi możemy pełnić rolę »czułych przewodników« do zjednoczonej Europy dla społeczeństw zamieszkujących na wschód od polskich granic. To nie wyklucza asertywności. Ale to dobra droga do budowania głębokiej, opartej na zaufaniu i zrozumieniu, wspólnoty. I takiej postawie, jak sądzę, prof. Swianiewicz by patronował”. Jaką rolę w tym przewodnictwie może odgrywać Litwa?
Nie ukrywam, iż zwrot „czuły przewodnik” to rezultat lektur: przemowy noblowskiej Olgi Tokarczuk o „czułym narratorze” oraz książki Natalii de Barbaro „Czuła przewodniczka”.
Przytoczone słowa odnoszę do społeczeństw. Adresatami byli moi rodacy. Od Białorusinów, Litwinów i Ukraińców często słyszę, iż idea jagiellońska (często brana w Polsce na sztandary, źródło dumy i dowód polskiej empatii) jest odbierana jako zagrożenie dla ich odrębności i niezależności. Jednocześnie wielokrotnie obserwowałem Polaków z wyższością odnoszących się do osób z obszaru postradzieckiego.
Sytuacja Litwy jest korzystniejsza. Obawy przed polską dominacją czy kilka dziesięcioleci w Związku Sowieckim jednoczą i ułatwiają budowę wspólnoty opartej na zrozumieniu z innymi narodami obszaru postradzieckiego. W mojej interpretacji przyjęcie roli „czułego przewodnika” to pokazywanie i przestrzeganie przed czyhającymi niebezpieczeństwami, dzielenie się doświadczeniem w obecnej międzyepoce przy jednoczesnym poszanowaniu odrębności i wrażliwości na inne, często sprzeczne z naszymi, narracje i poglądy. Tę rolę odgrywać mogą zarówno poszczególni ludzie, jak i pozarządowe organizacje. Choć państwa – w tym Litwa – tworzą ramy, by kontakty między społeczeństwami ułatwić.
Doskonale pokazały to wydarzenia ostatnich lat. Tak jak polityka wschodnia w Polsce jest ukrainocentryczna, tak na Litwie punktem odniesienia wydaje się Białoruś. Swoistym stress testem była fala białoruskiej migracji w 2020 r. po sfałszowanych wyborach i masowych protestach. Wydaje się, iż Litwini mogą dać Białorusinom warunki, by ci zbudowali nowoczesną tożsamość narodową na bazie zbliżonej historii, jednocześnie unikając „narcyzmu małych różnic”.
W Polsce taką rolę odegrało „humanitarne powstanie” (termin prof. Pawła Kowala) – aktywność Polaków na rzecz uchodźców z Ukrainy w pierwszych miesiącach pełnoskalowej rosyjskiej agresji. Tylko wzajemnie się poznając, możemy jako ludzie wyzwolić się ze stereotypów, nacjonalizmów i uniknąć pokusy populizmu. Potencjalnych patronów takiej postawy mamy na Litwie i w Polsce wielu. To nie tylko Stanisław Swianiewicz.
Jak Polska i Litwa wywiązują się z tego zadania obecnie?
Wydaje się, że dość dobrze. Na płaszczyźnie politycznej rola „czułego przewodnika” to np. bycie ambasadorem Ukrainy w Unii Europejskiej i NATO. Pytanie, czy władze w Kijowie sobie tego życzą, a Wilno i Warszawa są zdolnie udźwignąć to zadanie. Niestety, wydaje się, iż w stosunkach międzynarodowych, toczących się w cieniu odbywających się regularnie wyborów, brak miejsca na prowadzenie długiej i żmudnej pozytywistycznej pracy u podstaw. Ważniejsze wydają się szybkie efekty czy celne bon moty odnoszące się do konfliktu interesów.
W perspektywie kolejnych dekad należy się spodziewać narastania spornych kwestii. W Polsce widoczne były w ostatnich miesiącach protesty rolników. To efekt konkurencyjności względem siebie gospodarek państw Europy Środkowo-Wschodniej. W tego typu problemach należy upatrywać przyszłego zmęczenia Ukraińców procesem integracji z Unią Europejską i oporu państw członkowskich.
Stąd „czułych przewodników” należy szukać w społeczeństwie obywatelskim i organizacjach pozarządowych. To zadanie niewykonywane w rytmie współczesnych mediów (wokół głośnych i emocjonalnych kwestii), ale proces na dekady, prowadzący do uruchomienia drugiego płuca zjednoczonej Europy. Czekają nas zmiany na skalę pojednania francusko-niemieckiego czy niemiecko-polskiego. Najwięcej należy oczekiwać po kontaktach dwóch największych narodów: polskiego i ukraińskiego. W ten sposób spełnią się koncepcje Zbigniewa Brzezińskiego, innego sowietologa z Polski. Główny nacisk powinien zostać położony na historię. Przeszłość wciąż jest ładunkiem wybuchowym podłożonym pod pokojowe stosunki w naszym regionie. Adresatem pojednania powinna być młodzież, wolna od emocjonalnego podejścia przodków, gotowa więc do osiągnięcia satysfakcjonującego konsensusu. Polacy czy też Litwini, podobnie jak inne narody, wciąż mają w tym zakresie swoje „zadania domowe”.
Nasza rozmowa odbywa się tuż przed 13 kwietnia, który w historii Polaków łączy się z pamięcią o zbrodni katyńskiej. We wstępie do swojej książki zauważa Pan, że możemy mówić o przyporządkowaniu Swianiewicza do tematu zbrodni katyńskiej kosztem jego innych aktywności. Jakie obszary jego życia uważa Pan za najbardziej niedocenione?
Z perspektywy badacza, która jest mi najbliższa, to okres emigracji. Dzieciństwo i lata młodzieńcze są dość dobrze udokumentowane. Okres wileński opisał prof. Marek Kornat.
Opracowując biografię prof. Swianiewicza, odczuwałem niedosyt w zakresie określenia jego wpływu na sowietologię po II wojnie światowej. Kontekst badań nad Związkiem Sowieckim w okresie 1945–1990 intensywnie poznajemy w ostatnich 20 latach. Warto wspomnieć o badaniach m.in. profesorów Mirosława Filipowicza i Sławomira Łukasiewicza oraz dr Ołeksandra Awramczuka. Przygotowanie kompleksowej oceny poszczególnych sowietologów wymaga jednak zapoznania się ze źródłami znajdującymi się szczególnie w Stanach Zjednoczonych. Z prostszych zadań: warto przetłumaczyć na polski książkę prof. Swianiewicza pt. „Forced Labour and Economic Development”.
Stanisław Swianiewicz wydaje się nieznany szerszej publiczności. Odnosi się to do Polaków, Litwinów, nie wspominając o Białorusinach (na rzecz których działał w okresie międzywojennym) czy Łotyszach (urodził się w Dyneburgu). To duże zaniedbanie. Jego postawa moralna i losy są świetnym materiałem na pogłębienie sąsiedzkich relacji i budowę wspólnoty opartej na zaufaniu i zrozumieniu.
Dziś to trudne do wyobrażenia, a dla niektórych wręcz obrazoburcze, ale wierzę, że w nieokreślonej przyszłości Swianiewicz może być przywoływany dla odnowienia relacji z Rosją. Oczywiście jeśli Rosjanie zdecydowaliby się „powrócić do Europy”. Jestem pewny, iż prof. Swianiewiczowi ogromną satysfakcję sprawiło przetłumaczenie „W cieniu Katynia” kilka lat po pierwszym wydaniu na język rosyjski. Był on z pokolenia, które poznawało Rosję poprzez literaturę i sztukę, a Rosjanie często byli kolegami ze szkolnej ławki i dziecięcych zabaw.
Postawę Stanisława Swianiewicza odczytuję jako rodzaj świętości. Stawał po stronie słabszych i skrzywdzonych (m.in. mniejszość białoruska w II RP, Kazimierz Łuksza), wysłuchiwał osób o innym światopoglądzie (komunista Stefan Jędrychowski). Ponosił konsekwencje swoich wyborów. W latach 30. XX w., gdy dominowały nacjonalizmy, otwarta i tolerancyjna postawa wymagała odwagi. Stąd Stanisław Swianiewicz może być patronem odbudowy ponadnarodowej wspólnoty na ziemiach I Rzeczypospolitej.
Czytaj więcej: Połączyło ich Wilno i Katyń. Konferencja o Mackiewiczu i Swianiewiczu
A jednak doświadczenie Katynia było niezwykle ważne. Jak zmieniło ono życie Swianiewicza?
Stanisław Swianiewicz zwykł mówić, iż „dwukrotnie urwał się z szubienicy”. Raz na stacji Gniezdowo, gdy oddzielono go od innych Polaków. Drugi, gdy uwolniono go z łagrów i z problemami wyjechał ze Związku Sowieckiego. Przed niemal pewną śmiercią uratowali go m.in. rumuński Żyd i anarchista, co jest potwierdzeniem ludowej mądrości, że dobro do nas wraca.
Jednak pewne piętno pozostało. Pobyt w Związku Sowieckim wzmocnił jego religijność – codziennie uczestniczył we mszy świętej i przyjmował komunię świętą. Czuł odpowiedzialność świadka katyńskiej zbrodni oraz losów spotkanych łagierników. To dawało mu siłę, by dawać świadectwo. Jednocześnie cierpiał na syndrom KZ [syndrom poobozowy – przyp. red.]: do końca życia trzymał pod poduszką kawałek chleba i z zasady nie wyrzucał jedzenia.
Pod tą hollywoodzką opowieścią o patriocie, naukowcu i świadku zbrodni przeciwstawiającemu się kłamstwu sowieckiego imperium kryła się też tragedia wrażliwego człowieka, skazanego na niedolę emigranta (w komunistycznej Polsce czekało go co najmniej więzienie), pozbawionego domu (w czasach bez telefonów komórkowych i internetu, z jedynie sporadycznymi listami, nie widział się z żoną i dziećmi przez kilkanaście lat).
Swianiewicz to oczywiście postać związana z Wilnem. Jaki sposób upamiętnienia go w tym mieście byłby według Pana najbardziej odpowiedni?
Wiem, że prof. Swianiewiczowi poświęcono ulicę w Olsztynie, gdzie mieszka jedna z jego córek wraz z potomkami. Wydaje się, iż właściwym byłoby umieszczenie pamiątkowej tablicy na budynku uniwersyteckim lub siedzibie Biblioteki Litewskiej Akademii Nauk (w latach 1930–1939 Instytut Naukowo-Badawczy Europy Wschodniej). Może słusznym byłoby też utworzenie polsko-litewskiego funduszu stypendialnego na rzecz Białorusinów i Ukraińców. Oczywiście są już takie inicjatywy, ale szczególnie od 2020 r. potrzeby są ogromne.
Ostatnie pytanie dotyczy aktualności dorobku naukowego Swianiewicza. Jakie aspekty jego „intelektualnej włóczęgi” mogą być szczególnie ważne w dzisiejszym świecie?
Stanisław Swianiewicz podejmował tematykę określaną obecnie jako ekonomia behawioralna. Badał też państwa totalitarne. Szczególnie ważne wydają się jego obserwacje odnośnie do Związku Sowieckiego i jego systemu ekonomicznego zawarte w „Forced Labour…”. Wyłania się z nich obraz państwa niewolniczego.
Pierwsza wersja mojej książki powstała na początku lutego 2022 r. Miałem więc w pamięci treść jego prac, gdy zaczęły docierać informacje m.in. o zbrodniach w Buczy i wysiedleniach Ukraińców w głąb Rosji. Takie działania są gospodarczo nieefektywne, podobnie jak wywózki czy zbrodnia katyńska w czasach stalinowskich.
Swianiewicz to kolejny polski sowietolog, obok m.in. Richarda Pipesa, Zbigniewa Brzezińskiego, który trafnie opisał istotę rosyjskiej państwowości, tym razem od strony ekonomii. Warto spróbować odnieść ogólne konkluzje Swianiewicza do współczesnej Rosji. Sądzę, iż wiele jego obserwacji potwierdzi się współcześnie. Niestety, zawarta w „Dziadach” opinia bliskiego narodom zamieszkującym Rzeczpospolitą Obojga Narodów Adama Mickiewicza, iż „Rosja jest więzieniem”, wciąż pozostaje aktualne.
| Fot. Anna Zdunek / Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego
Zbrodnia, o której Polacy nigdy nie zapomną
Do zbrodni katyńskiej, w wyniku której zamordowano ok. 22 tys. polskich obywateli, m.in. oficerów Wojska Polskiego, policjantów i osób cywilnych należących do elit II Rzeczypospolitej, doszło wiosną 1940 r. Z polecenia najwyższych władz Związku Sowieckiego, z Józefem Stalinem na czele, funkcjonariusze NKWD dokonali masowych zabójstw m.in. w Lesie Katyńskim, Kalininie (obecnie Twer) i Charkowie. Egzekucji ofiar, uznanych za „wrogów władzy sowieckiej”, NKWD dokonywało przez strzał w tył głowy z broni krótkiej.
Więźniów w ciągu dowożono koleją przez Smoleńsk do stacji Gniezdowo – naocznym świadkiem trasy konwoju z 29 na 30 kwietnia 1940 r. był prof. Stanisław Swianiewicz.
Ofiarami zbrodni byli oficerowie, podoficerowie oraz szeregowi Wojska Polskiego, częściowo pochodzący z rezerwy (naukowcy, lekarze, inżynierowie, prawnicy, nauczyciele, urzędnicy państwowi, przedsiębiorcy, przedstawiciele wolnych zawodów), którzy po agresji ZSRS na Polskę, uzgodnionej przez ZSRS z III Rzeszą na podstawie paktu Ribbentrop-Mołotow, zostali po 17 września 1939 r. w różnych okolicznościach rozbrojeni i zatrzymani przez Armię Czerwoną na terytorium RP jako jeńcy wojenni. Zamordowano także kilkutysięczną grupę funkcjonariuszy Policji Państwowej, Korpusu Ochrony Pogranicza, Straży Granicznej i Służby Więziennej. Poza tym wśród ofiar było przeszło 7 tys. osób cywilnych, policjantów i oficerów bez statusu jeńca, osadzonych w więzieniach na terenie okupowanych przez ZSRS Kresów Wschodnich RP. Rodziny ofiar zbrodni przebywające na tych terenach – 22–25 tys. rodzin (ponad 60 tys. osób) – wysiedlono w kwietniu 1940 r. do Kazachstanu.
Ofiary zbrodni katyńskiej pogrzebano w masowych grobach w: Katyniu pod Smoleńskiem, Miednoje koło Kalinina, Piatichatkach na przedmieściu Charkowa, Bykowni koło Kijowa i w przypadku 6–7 tys. ofiar w innych nieznanych miejscach (prawdopodobnie m.in. Kuropaty na Białorusi). Rozstrzeliwań dokonywano w ścisłej tajemnicy, ale już w 1943 r. ujawniono zbiorowe groby w Katyniu koło Smoleńska.
Przez 50 lat (1940–1990) władze ZSRS zaprzeczały swojej odpowiedzialności za zbrodnię katyńską. 13 kwietnia 1990 r. oficjalnie przyznały, że była to „jedna z ciężkich zbrodni stalinizmu”. Wiele kwestii związanych z tą zbrodnią nie zostało jeszcze wyjaśnionych.
Sejm RP w roku 2007 ustanowił 13 kwietnia Dniem Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej. Podczas ubiegłorocznych uroczystości, oddając hołd ofiarom, prezydent RP Andrzej Duda mówił: „Zbrodnia katyńska to zbrodnia ludobójstwa, dlatego że w istocie chodziło o wymordowanie polskiej elity po to, aby nas – jako naród – osłabić i wyniszczyć. Zbrodnia katyńska to jedna z najtragiczniejszych kart w naszej historii”. Jak dodał, to zbrodnia kładąca się straszliwym cieniem na relacjach między Polską a Rosją, ale także kładąca się straszliwym cieniem na historii, dlatego że przez dziesięciolecia była przez Sowietów zaprzeczana.
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego”Nr 14 (41) 13-19/04/2024