Królewskie insygnia
16 grudnia 2024 r. w kryptach katedry wileńskiej odkryto skrytkę zawierającą królewskie insygnia grobowe, znalezione w 1931 r. i ukryte prawdopodobnie w 1939 r. w obawie przed zniszczeniami i grabieżą w czasie II wojny światowej. Skarb obejmuje regalia należące do polsko-litewskich władców.
W skrytce znaleziono: koronę Aleksandra Jagiellończyka (króla Polski i wielkiego księcia litewskiego), insygnia Elżbiety Habsburżanki, w tym koronę, medalion, pierścień, łańcuch i tablicę trumienną, a także regalia Barbary Radziwiłłówny – koronę, berło, jabłko królewskie, trzy pierścienie, łańcuch oraz dwie tabliczki trumienne.
Znalezisko obejmuje również przedmioty związane z kaplicą św. Kazimierza, takie jak sześć srebrnych tabliczek dekoracyjnych oraz liczne wota: pierścienie, kolczyki, krzyże i insygnia biskupie, w tym tabliczkę trumienną biskupa Benedykta Wojny, który zmarł w 1615 r.

| Fot. Marian Paluszkiewicz
Zwolniony z przysięgi
Dla pana Andrzeja Małyszko losy królewskich insygniów to historia rodzinna. Do roku 1945 z rodziną mieszkał on na ulicy Zamkowej 3. Teraz mieszka w warmińskiej wsi Ruś koło Olsztyna. W 1988 r. podczas wizyty w Wilnie dowiedział się przypadkowo od wileńskiej przewodniczki, spotkanej w kościele św. Jana, że „Sowieci w katedrze znaleźli wielki skarb”.
– Po powrocie do Olsztyna zrelacjonowałem ojcu dziwną rozmowę z przewodniczką. Tata najpierw mocno się zirytował, a kiedy ochłonął, zaczął opowiadać, co on wie o skarbie ukrytym w katedrze. Od tej pory wielokrotnie rozmawiałem o tym z ojcem, opowiadał, co, gdzie i kiedy było ukrywane. Próbowałem robić notatki, szkice, aż w końcu zebrałem nasze rozmowy, nagrywając je na magnetofon. Zdziwiony jego wieloletnim milczeniem na temat ukrytych skarbów katedralnych usłyszałem: „No cóż, przysięgałem księdzu dochować tajemnicy”. Teraz dopiero poczuł się zwolniony z tej przysięgi – opowiada Andrzej Małyszko.
Jego ojciec Jan Małyszko pracował w katedralnej zakrystii do 1942 lub 1943 r. – Pracę tę otrzymał z poręczenia swego stryja, też Jana Małyszko, pracującego w seminarium duchownym w Wilnie. Zakrystianem w katedrze był Kajetan Gratulewicz, z którym ojciec był serdecznie zaprzyjaźniony. Kontakt utrzymywali aż do śmierci Kajetana. Wtedy proboszczem katedry był ks. Antoni Cichoński, a po jego wywiezieniu na Syberię proboszczem został ks. Franciszek Wołodźko. Grób ks. Wołodźki znalazłem kilka lat temu na Rossie – mówi Andrzej Małyszko.

| Fot. archiwum prywatne A.M.
W ścianie wykuto wnękę
Po wkroczeniu Sowietów do Wilna władze kościelne podjęły decyzję o ukryciu części skarbu katedralnego przed okupantem.
– Według mojego ojca ukryto tylko część, ponieważ ukrycie całości wzbudziłoby u Sowietów podejrzenia. W składzie obok kaplicy Czarnej i kaplicy Gasztołdowskiej wykuto w ścianie wnękę, w której ukryto monstrancje, krucyfiksy, relikwiarze. Natomiast złoty łańcuch, tabliczkę grobową i pierścień znaleziony przy szczątkach Barbary Radziwiłłówny ks. Wołodźko w obecności mojego ojca schował do wnęki, którą tata wcześniej, na polecenie księdza, wykuł w ścianie podziemnej krypty i następnie wnękę zamurował. Na poddaszu, w pachwinie sklepienia przy zewnętrznej ścianie, nad kaplicą św. Piotra, ojciec z Kajetanem Gratulewiczem ukryli zabytkowy świecznik cynowy, ciężki, wysokości około półtora metra. Podczas ceremonii kościelnych świecznik był używany pod paschał. Na poddaszu został przysypany zalegającym sklepienie gruzem. Także na poddaszu Kajetan ukrył woreczek ze złotymi rublami – dzieli się wspomnieniami pan Andrzej.

| Fot. archiwum prywatne A.M.
Była wiosna 1989 r.
– Wiedziałem, że wiedza, którą przekazał mi ojciec, nie może być szeroko upowszechniona. Pierwsze kroki skierowałem do arcybiskupa metropolity warmińskiego ks. Edmunda Piszcza, arcybiskup skierował mnie do biskupa Edwarda Kisiela w Białymstoku. W rozmowie telefonicznej poinformowałem biskupa o tym, co usłyszałem od ojca. Mieliśmy kontynuować rozmowy o katedrze, kiedy dotarła do mnie wiadomość o śmierci bp. Kisiela. Długi czas nie wiedziałem, komu mogę powierzyć posiadaną wiedzę, aż przyjaciółka rodziny, historyczka sztuki i kustosz w Muzeum Narodowym w Poznaniu, Irena Moderska, zaproponowała, abym zwrócił się do Ferdynanda Ruszczyca, ówczesnego dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie. Zatelefonowałem, opowiedziałem w skrócie, co wiem, wkrótce otrzymałem telefoniczne zaproszenie od Edwarda Ruszczyca, ojca Ferdynanda. Pan Edward powiedział, że wiek i stan zdrowia nie pozwalają mu na podjęcie tego ważnego i trudnego tematu, ale spowoduje, że do Olsztyna przyjadą: jego syn Ferdynand, dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie, i Romualdas Budrys, dyrektor Muzeum Narodowego w Wilnie. Wydawało się, że sprawa zbliża się do finału, przynajmniej dla mnie, bo przekażę swoją wiedzę w kompetentne ręce. Niestety, wkrótce potem zmarł pan Edward. Znowu znalazłem się w punkcie wyjścia – kontynuuje nasz rozmówca.
Zamaskowany schowek
Minęło kilka lat. W międzyczasie, w 2002 r., ukazał się album pt. „Skarbiec katedry wileńskiej” (Vilniaus Katedros lobynas), pod redakcją Vydasa Dolinskasa i Romualdasa Budrysa. Na zdjęciach nie było jednak skarbów, o których opowiadał synowi Jan Małyszko.
– Między różnymi zdjęciami było jedno: rozpruta ściana, a w środku widoczne zamurowane kiedyś monstrancje, kielichy, relikwiarze – katedralne skarby. Okazało się, że w 1985 r. Litwini natrafili na zamaskowany schowek, ale zorientowali się, że wydobycie skarbu zakończy się jego zagrabieniem i wywózką do Moskwy. Ściana została ponownie zamurowana. Widocznie o tym właśnie znalezisku opowiedziała mi w 1988 r. przewodniczka w kościele św. Jana. W 2008 r. znajomy archeolog Jarosław Sobieraj z Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie zasugerował, abym skontaktował się z panem Jackiem Milerem, dyrektorem Departamentu Dziedzictwa Kulturowego Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego RP. Zostałem zaproszony do stolicy, na spotkanie w ministerstwie. Dyrektor Miler wysłuchał mojej opowieści, obejrzał zdjęcia i zaproponował wyjazd do Wilna – opowiada Andrzej Małyszko.

| Fot. Marian Paluszkiewicz
Wyprawa do Wilna
Organizacja wyjazdu nie była sprawą prostą, przygotowania trwały wiele miesięcy. Przede wszystkim należało uzyskać zgodę odpowiednich władz Litwy na wejście do katedry i prowadzenie poszukiwań.
– Przygotowaniem wyprawy w Polsce zajął się dyrektor Jacek Miler, w Wilnie – ambasador Rzeczypospolitej Polskiej, pan Janusz Skolimowski. Do Wilna wyruszyliśmy z Warszawy 15 maja 2009 r. Jechaliśmy w składzie: dyrektor Jacek Miler, prof. Maria Kałamajska-Saeed – historyczka sztuki, wybitna znawczyni sztuki dawnych Kresów, Krystyna Marczyk – pracownica Departamentu Dziedzictwa Kulturowego i tłumaczka języków naszych wschodnich sąsiadów, Olaf Popkiewicz – archeolog, i ja. Drugim samochodem jechał prof. Mirosław Parafiniuk ze Szczecina, ze swoimi asystentami. Wieźli ze sobą georadar ze sprzętem. W Wilnie dołączył do nas ambasador Janusz Skolimowski. Uświadomiłem sobie, że właśnie minęło 20 lat od mojej podróży do Wilna i od pierwszej rozmowy z ojcem o tym, co 70 lat temu ukrywał w podziemiach katedry – wspomina rozmówca.
Pan Andrzej Małyszko ostatni raz był w Wilnie ze swoim ojcem w 1957 r. – Wtedy była tu… galeria sztuki. Zapamiętałem zdenerwowanego ojca, który chodził szybko, uważnie patrzył, zaglądał w jakieś zakamarki. Wtedy jeszcze nic nie wiedziałem o związkach ojca z katedrą – wspomina.
Podczas wizyty w 2009 r. to pan Andrzej był dla pozostałych przewodnikiem. – Proboszcz katedry ks. Robertas pokazał nam wejście do podziemi, towarzyszył nam przez cały czas pobytu w świątyni. Przed kryptą dyrektor Miler zwrócił się do mnie, abym prowadził. Zostałem przewodnikiem, choć nigdy nie byłem w tych podziemiach. Wiedziałem, jak wejść, rozkład pomieszczeń miałem w głowie. Ojciec opowiadał, jak schodzić i jak trafić do schowka w krypcie. Jednak gdy weszliśmy, było zupełnie inaczej – dokonano rekonstrukcji, stały nowe ściany, nad głową masywny strop żelbetowy. Szary beton, na posadzce brązowe płytki terakotowe, ładne, błyszczące, ale jaki był pierwotny poziom posadzki? Mieliśmy noc i kawałek jutrzejszego dnia. Na poddaszu szukaliśmy świecznika. Bezowocnie. Na murłacie też pusto, a tam miał być woreczek ze złotymi rublami. Zrobiliśmy kilka zdjęć i zeszliśmy na dół. Wiedziałem, że łańcucha Barbary nie znajdziemy. Przed wyjazdem, jeszcze w Warszawie, dyrektor Miler pytał mnie, czy wiem, że znalezienie czegokolwiek nie oznacza, iż znalezisko można zabrać. Takie jest prawo. Pracę skończyliśmy po północy. Gdyby nie współczesna rekonstrukcja, nie byłoby problemów z odnalezieniem ukrytych skarbów. Nasze poszukiwania okazały się bezowocne. Następnego dnia wracaliśmy do Polski – dzieli się wspomnieniami rozmówca „Kuriera Wileńskiego”.
Dziś jednak pan Andrzej cieszy się, że wreszcie udało się odnaleźć insygnia królewskie. – To rzecz fantastyczna – mówi wielki miłośnik Wilna i znawca jego historii.
Informację o odnalezieniu regaliów ogłoszono oficjalnie 6 stycznia br. Jak twierdzi Vydas Dolinskas, dyrektor Muzeum Narodowego – Pałacu Wielkich Książąt Litewskich, odkrycie ma ogromne znaczenie dla historii Litwy i Polski. – Te insygnia są dowodem długiej tradycji państwowości obu naszych narodów. To symbole, które nie mają swojej wartości w pieniądzu, są po prostu bezcenne – mówił podczas konferencji prasowej Dolinskas.
Czytaj więcej: Historyczne odkrycie insygniów polsko-litewskich władców w Wilnie. Były schowane przed Niemcami i Rosjanami

| Fot. Marian Paluszkiewicz
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 3 (7) 18-24/01/2025