Antoni Radczenko: Ostatnio na Litwie było głośno o paszportach „Nowej Białorusi”, które chciała wydawać białoruska opozycja demokratyczna. Na Litwie nie spodobało się, że dokument ma być opatrzony Pogonią. Jak to oceniasz?
Felix Ackermann: Bardzo dobrze pamiętam, że jeszcze przed 10 laty panowała duża nieufność kilku litewskich kolegów względem Białorusinów, którzy przybyli na Litwę. Szczególnie wobec tych, którzy przyjechali z Mińska. Po protestach w 2020 r. wydawało się, że nastawienie Litwy i jej mieszkańców względem Białorusinów się zmieniło. Elity litewskie zrozumiały, że wolna Białoruś nie jest wrogiem Litwy, wręcz przeciwnie. Patrząc z perspektywy Niemiec, widzę to w ten sposób: w latach 2020–2021 Litwa dała schronienie białoruskim aktywistom u siebie, ponieważ ich życiu w Białorusi zagrażało niebezpieczeństwo. Sytuacja zmieniła się w lutym 2022 r., kiedy zaczęli przybywać uchodźcy z Ukrainy. W Wilnie na ulicach język rosyjski ponownie stał sie bardziej słyszalny, niż było to wcześniej. Sądzę, że Litwini mają pewne obawy względem tego zjawiska. Sytuacja jest taka, że ci uchodźcy z Białorusi lub Ukrainy zostaną tutaj na dłużej, ponieważ sytuacja na Białorusi nie zmieni się, dopóki nie zakończy się wojna na Ukrainie i dopóki rządzi Władimir Putin w Rosji. Putin, jak pokazała miniona konferencja w Monachium, rządzi dosyć sprawnie.
Chciałbym poruszyć jeszcze jedno zjawisko. Przed rokiem na Litwie dużo mówiono o problemie litwinizmu. W dużym skrócie chodzi o to, do kogo należy spuścizna Wielkiego Księstwa Litewskiego. Strona litewska bała się, że Białorusini chcą przywłaszczyć sobie historię WKL. Na ile takie spory historyczne są zasadne w obecnej sytuacji geopolitycznej?
Doktryna Jerzego Giedroycia, która jest ważnym odnośnikiem dla wschodniej polityki Polski, mówi wprost, że w interesie Polski leży, aby Litwa, Polska i Białoruś były niepodległymi i suwerennymi państwami. Wydawało mi się, że ta koncepcja również jest ważna dla Litwy, bo znikająca z każdym miesiącem suwerenność Białorusi jest problemem dla Litwy. Ironia polega na tym, że przeciwnikami znikającej suwerenności Białorusi są właśnie ci Białorusini z Pogonią i ci, którzy czują się spadkobiercami WKL. Cały narodowy ruch białoruski w późnym ZSRS był wzorowany na narodowym ruchu litewskim. Można powiedzieć, że Białorusini budzili się narodowo, naśladując Litwinów. To jest bardzo ciekawe zjawisko. Zresztą białoruski ruch narodowy od samego początku odwoływał się do symboli WKL. W tym również do Pogoni. To nie jest żadna nowość. Dlatego spory dotyczące tego zjawiska są trochę jałowe. Dziedzictwo WKL jest ważne dla Białorusinów. Ważniejsze niż dla Ukraińców. Trzeba pamiętać też o tym, że Ukraina, jej terytoria przez dłuższy okres należały do WKL, co miało swój wkład w tworzenie tego tworu państwowego. Dla Białorusinów dziedzictwo WKL jest ważne, ponieważ w odróżnieniu od Ukrainy nie ma za dużo własnych tradycji oprócz próby powołania Białoruskiej Republiki Ludowej w 1918 r. Nawet w Białorusi Łukaszenki zostały odrestaurowane zamki z okresu księstwa litewskiego, które stanowią część oficjalnej spuścizny historycznej. Oczywiście są przegięcia. Na przykład w niektórych tekstach białoruskich dotyczących historii XX w. nie podaje się nazwy „Litwini”…
Tylko Żmudzini?
Nie. Zamiast historycznego przymiotnika „litouski” jest używany neologizm „lietuviski”. Ten zwrot mnie również razi, ponieważ jest to próba semiotycznego odbicia nazwy. Na zasadzie, że Litwini w 1918 r. ukradli od Białorusinów historyczną nazwę „Litwa”. Dlatego teraz trzeba dokonać rozróżnienia pomiędzy Litwą historyczną a Litwą współczesną. Dla mnie to przesada, bo Litwa ma pełne prawo do ciągłości historycznej z WKL.
Na ile dla kształtowania i wzmacniania tożsamości narodowej są potrzebne tego typu odwołania do historii?
Bez tego się chyba nie da. Oczywiście to może być problematyczne, jeśli zbytnio zawężymy tę kwestię do elementu etnicznego. Kiedy zbyt dosłownie traktuje się historię. Kiedy zaczyna się mówić o prawie krwi. Niemniej wizja przeszłości i ciągłości jest potrzebna. Stosunkowo niedawno Białoruś Łukaszenki wprowadziła nową koncepcję państwowości białoruskiej, która polega na sprowadzeniu historii Białorusi do historii zmieniającej się państwowości na tym obszarze. Mówię to jako niemiecki historyk. My również mamy własne problemy. Zjednoczone Niemcy powstały bardzo późno, dopiero w 1871 r. Trzeba było stworzyć pewną spójną wizję przeszłości, aby zintegrować te różne terytoria. To z jednej strony, a z drugiej – historia Niemiec pokazuje, że taka koncepcja może być też niebezpieczna. Bo kiedy z tysiącletniej historii Niemiec wyciąga się zbyt daleko idące wnioski, to może być punktem wyjścia do agresji.
Teraz mamy do czynienia z postępującą wasalizacją Białorusi przez Rosję. Na ile takie spory historyczne można rozstrzygnąć? Z jednej strony mamy państwo litewskie, czyli uznany podmiot stosunków międzynarodowych, z drugiej – jest białoruska opozycja na emigracji, która jest konglomeratem różnych organizacji, środowisk i grup interesów…
Patrząc z boku, odnoszę wrażenie, że na co dzień mieszkańcy Litwy raczej zbytnio nie interesują się życiem w samej Białorusi czy życiem białoruskiej emigracji na Litwie. Zainteresowanie pojawia się tylko wówczas, kiedy dotyczy kwestii bezpieczeństwa. Wówczas ta dyskusja dotyczy bardziej sytuacji wewnętrznej Litwy niż Białorusi. Zaczyna się licytacja, kto jest większym patriotą. Gdybym miał pół roku na dogłębne zbadanie sytuacji, to wówczas bym porównał sytuację dzisiejszych Białorusinów z sytuacją Litwinów przed I wojną światową. Sytuacje są porównywalne. Wówczas Litwa nie miała państwowości i była częścią Imperium Rosyjskiego. Litwini również mieli sporo różnych organizacji, które chciały reprezentować naród litewski. Nie mieli jednak wystarczających zasobów finansowych i politycznych, żeby forsować swoją agendę.
Gdy mówimy o naszym regionie, to wszystkie współczesne narody – polski, litewski, białoruski, ukraiński – zaczęły się kształtować w II połowie XIX w. Litwinom i Polakom udało się odrodzić własną państwowość po I wojnie światowej. Ukraińcom i Białorusinom nie. Teraz wiele mówi się, że w trakcie toczącej się wojny w Ukrainie naród ukraiński ostatecznie ukształtował się jako pewna jedność. Białorusini mieli większego pecha i to kształtowanie tożsamości nadal jest w toku. Czy Białorusinom uda się dokończyć ten proces?
Sądzę, że w roku 2020 Białorusini pokazali, że jest jeden naród, który dąży do niepodległości i suwerenności i który jest w stanie się zorganizować. Teraz jest inny problem. Panuje duży podział pomiędzy tymi, którzy zostali w Białorusi i teraz siedzą cicho, jak nigdy, a tymi którzy udali się na emigrację i tworzą silne centra w Wilnie lub Warszawie. Dlatego druk paszportu „Nowej Białorusi” ma wyłącznie wymiar symboliczny. Nie ma żadnego przełożenia praktycznego. Ma jednak wpływ na konsolidację narodu. Czy to się uda? To jest otwarte pytanie. Na pewno jednak jest taka możliwość. Mam kilku znajomych, którzy jako reakcję na represje z lat 2020–2021 zrezygnowali z języka rosyjskiego i w przestrzeni publicznej używają wyłącznie języka białoruskiego. Niestety, rosyjski pozostaje językiem dominującym. Nawet w cieniu wojny. Inny problem dotyczy religii. Dominującą religią na Białorusi i wśród Białorusinów pozostaje prawosławie. Białoruska Cerkiew Prawosławna jest częścią Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, a ta jak wiadomo jest pod dużym wpływem Kremla. Tu wyjście ze strefy wpływów jest o wiele trudniejsze niż w przypadku Ukrainy. Na Ukrainie ten proces również nie przebiega bezproblemowo. Daleko nie wszystkie parafie przeszły spod Patriarchatu Moskiewskiego pod Patriarchat Konstantynopolitański.
Czytaj więcej: Białoruś po czterech latach. „Rewolucja jeszcze się nie skończyła”
Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 8 (22) 22-28/02/2025