– W ukraińskim społeczeństwie widać dziś ogromne zmęczenie wojną. O tym mówią nawet ostatnie wyniki sondażu: więcej osób popiera rozejm, niż chce nadal walczyć. Gospodarczo Ukraina jeszcze jakoś się trzyma. Kurs dolara wobec hrywny też jest na normalnym poziomie. Najbardziej spadł w pierwszym roku wojny, ale już w drugim, trzecim roku wojny nie ma takiego wielkiego spadku. Rezerwy w banku także są w miarę na sensownym poziomie – mówi w rozmowie z „Kurierem Wileńskim” Jerzy Wójcicki, redaktor naczelny „Słowa Polskiego”, polskiego miesięcznika ukazującego się w Winnicy.
Życie w permanentnym stresie
Ta wojna pochłonęła tysiące żyć ukraińskich żołnierzy i cywilów, całkowicie zmieniła życie polityczne kraju, społeczeństwo, gospodarkę i kulturę. Większość obywateli Ukrainy aktywnie wspiera działania ukraińskich sił zbrojnych i władz. Jednak brak perspektyw szybkiego zakończenia wojny negatywnie wpływa na ludzi.
Jerzy Wójcicki nie kryje, że ludzie są naprawdę bardzo zmęczeni wojną. Najbardziej doskwiera im perspektywa niejasności. Mężczyźni obawiają się zmobilizowania. Nie chcą iść do wojska. Wielu mężczyzn w wieku poborowym na różne sposoby próbuje uniknąć pójścia na wojnę, ponieważ boją się stracić życie albo zostać inwalidą na zawsze. Niektórzy siedzą w domu i nie wychodzą na ulicę nawet przez pół roku.
Wyczuwalne jest także to, że na ulicach jest o wiele mniej ludzi, niż było przed wojną. Wielu Ukraińców wyjeżdża za granicę. W 2024 r. liczba Ukraińców, którzy wyjechali za granicę, jest o pół miliona większa od tej, którzy wrócili.
Jak mówi Jerzy Wójcicki, mieszkańców Ukrainy męczą alarmy nocne. Ludzie żyją w stresie. Ograniczona jest możliwość poruszania się w godzinach policyjnych. Na psychikę ludzi wpływa także rosyjska propaganda – dociera przekaz, że Ukraina jest skazana na stopniową agonię. Również zagraniczne prognozy polityczne, z pomysłami Donalda Trumpa na rozwiązanie konfliktu, nie napawają ludzi optymizmem.
– Tymczasem jeżeli spojrzeć np. na pracę placówek społecznych, to one działają. W bezpieczniejszych rejonach zajęcia w szkołach się odbywają, w rejonach przygranicznych, gdzie trwają działania wojenne, np. w obwodzie zaporoskim, działają szkoły „podziemne”. Dosłownie, w tym regionie nauka odbywa się 6–7 metrów pod ziemią. To także depresyjnie wpływa na ludzi, ponieważ nikt nie chce, żeby jego dziecko spędzało swoje dzieciństwo pod ziemią – opowiada Jerzy Wójcicki.

| Fot. President.gov.ua
Ulice nie opustoszały
Ludzie, którzy mieszkają bliżej frontu, są bardziej przyzwyczajeni do stresu. To, że spadają tam pociski, fragmenty zestrzelonych rakiet, ich nie dziwi. Dla nich to jest normalna sytuacja, oni po prostu mieszkają w takich warunkach. Dużo ludzi z tym po prostu się pogodziło i próbują żyć dalej, po prostu odnaleźć się w tej rzeczywistości.
Im dalej od linii frontu – chodzi np. o obwód winnicki czy obwód lwowski – tam życie odbywa się miarę spokojnie. O wojnie przypominają tylko posterunki służące do wyłapywania mężczyzn unikających poboru. W tych regionach o wojnie przypominają także osoby ranne, inwalidzi, którzy pojawiają się w przestrzeni publicznej. Nadal codziennie odbywa się po kilka pogrzebów.
Samo podejście do życia mieszkańców Ukrainy bardzo się zmieniło w ciągu trzech wojennych lat. Dla wielu życie już nie okazuje się tak ważne, do śmierci podchodzą bardzo spokojnie. Często przestają się przejmować chorobami przewlekłymi, na które cierpią, po prostu nie widzą sensu, żeby dbać o swoje zdrowie. Drastycznie skrócił się średni wiek życia mężczyzn, obecnie jest to ok. 56 lat.
– Jednak nie powiedziałbym, że dzisiaj na Ukrainie wszystko jest tak smutne, że wszystko rysuje się w czarnych kolorach. Większe miasta ukraińskie wyglądają prawie jak przed wojną. Sklepy, galerie, kawiarnie – wszystko jest otwarte. Ludzie na ulicach się pojawiają, chociaż oczywiście mniej niż przed wojną; bardzo mało jest mężczyzn, ale nic dziwnego, mężczyźni trafiają na front. Działają place zabaw. Nie powiedziałbym, że jest dużo wojska na ulicach. Ludzie żyją, walczą, a co najważniejsze, nie poddają się. Wielu mówi, że wojna uczyniła ich mocniejszymi i pokazała, jak bardzo kochają swoją ojczyznę. Ukraińcy w głębi duszy wciąż wierzą w wygraną. Dzisiaj już wiemy, że nie nastąpi to tak szybko, jak myśleliśmy na początku wojny, ale przyjdzie ten moment. Jeszcze na początku wojny prezydent Zełenski mówił, że wojna szybko się skończy i w czerwcu [2022 r.] będziemy jeść szaszłyki w Kijowie. Nie zjedliśmy, ale jest nadzieja, że zjemy w wolnej Ukrainie – podkreśla Jerzy Wójcicki.
Ludzie stali się solidarni
42-letnia Tatiana z Charkowa pół roku temu pochowała 20-letniego syna, który zginął w walkach. Dzisiaj kobieta przyznaje, że jest jej bardzo ciężko, ale wierzy, że śmierć jej dziecka i innych obywateli Ukrainy nie poszła na marne.
– Jest bardzo ciężko. Na początku wojny panowała nadzieja, że szybko się skończy. Dzisiaj wiemy już, że to jeszcze potrwa. Mieszkam niedaleko kościoła, codziennie mamy po kilka pogrzebów. Słychać na nich płacz, opłakiwanie zmarłego. No cóż, mam nadzieję, że to piekło wkrótce się skończy i ci, którzy przyszli walczyć na naszą ziemię, przeżyją sami ten koszmar. Pochowałam młodego syna, który miał jeszcze całe życie przed sobą. On do wojska poszedł na ochotnika. Jedyne, co mnie pociesza i trzyma przy życiu, to to, że on zginął jako bohater. Musimy walczyć do końca, bo śmierć naszych ludzi inaczej nie będzie miała żadnego znaczenia – opowiada nam Tatiana.
W Pokrowsku 53-letnia Aniuta w rozmowie z nami przyznaje, że Ukraińcy na prąd czekają jak na zbawienie. Kobieta mówi, że dorosłym jest ciężko, kiedy jest zimno i ciemno, a dzieciom jest jeszcze gorzej. W miejscowościach, gdzie prąd jest dostarczany w określonych porach, ludzie przygotowują telefony do ładowania, dopiero wtedy można też zjeść coś na gorąco.
– Jesteśmy umówieni z sąsiadami, że codziennie ktoś ma dyżur i jak tylko pojawia się prąd, to puka w każde drzwi. Od częstego odłączania lampki bardzo szybko się przepalają i nie zawsze wiemy, kiedy jest prąd. Na zewnątrz jest zima, a my nie mamy prądu ani ogrzewania… Ja mieszkam z córką i wnukami: Dima ma 2 latka, a Aniela 5 lat. Dzieci często płaczą, a gdy jest ciemno, nie możemy znaleźć smoczka. Wiem, że grzech tak mówić, ale lepiej byłoby, żeby dzieci nie rodziły się w czasie wojny, bo przychodzą na mękę… Żadna matka nie chce patrzeć, jak jej dziecko się męczy. Moi syn, mąż i zięć są na froncie. Dzięki Bogu są żywi. W pierwszych miesiącach wojny prawie nie spałam, bo te ciągłe syreny, wybuchy doprowadzały do szału, ale prawdę mówią, że do wszystkiego człowiek się przyzwyczaja. Teraz to dla nas codzienność – opowiada Aniuta.
Pani Aniuta twierdzi, że ludzie bardzo się zmienili. Nie ma dziś zazdrości o nic. Jeżeli ktoś leży w gruzach czy potrzebuje pomocy, to nikt nie zwraca uwagi, czy to jest bezpieczne, czy nie, ale narażając swoje życie, ratuje się innych.
– Ludzie pomagają sobie nawzajem. Choć wśród matek często dochodzi do konfliktów. Te matki, których synowie zginęli na wojnie, gardzą matkami, których synowie żyją za granicą i nie poszli na wojnę. Moi syn, mąż i zięć są na froncie, walczą. Dzięki Bogu żyją. Ja też mam taki żal do tych, którzy uciekli za granicę i nie walczą. Gdy spotykam takie matki, to zadaję im pytanie: dlaczego moje dziecko musi walczyć, a jej syn mieszka szczęśliwie za granicą – mówi z pewną dumą pani Aniuta.
Czytaj więcej: Przegląd BM TV z Jerzym Wójcickim, redaktorem naczelnym „Słowa Polskiego” w Winnicy, na Ukrainie
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 8 (22) 22-28/02/2025